Marian Kmita: Na Anglię samo szczęście nie wystarczy
Uff. Wszyscy odetchnęliśmy głęboko po zakończeniu meczu Polski z Albanią na PGE Narodowym. Oczywiście najgłębiej wypuścił z siebie powietrze trener Paulo Sousa, ale pewnie niewiele płycej oddychał nowy prezes PZPN Cezary Kulesza. Obu zwycięstwo w tym meczu było bardzo, ale to bardzo potrzebne. Pierwszemu, żeby przerwać serię nieszczęść z ostatniego Euro i dać sobie szansę na utrzymanie posady, drugiemu, żeby otworzyć kadencję swoich rządów w federacji bez medialnego falstartu.
I udało się, chociaż to co widzieliśmy w czwartek na murawie PGE Narodowego nie nastraja jakimkolwiek optymizmem przed meczem z Anglią. Trudno sobie wyobrazić, że 8 września będziemy mieli tyle samo szczęścia a przeciwnik tyle samo nieszczęścia, co w czwartkowy wieczór.
ZOBACZ TAKŻE: Noty po Polska - Albania. Wieziemy się na plecach Lewandowskiego!
Pewnie też sędziowanie nie będzie już tak przychylne dla nas jak w meczu z Albanią. Wszak włoski sędzia Maurizio Mariani nie musiał, a dał Albańczykom trzy żółte kartki już w pierwszych dwunastu minutach. Nie widział też ewidentnego faulu dla przyjezdnych w polskim polu karnym. Widać, że w Komitecie Wykonawczym UEFA wciąż mają respekt dla Zbigniewa Bońka, a i szef FIFA Gianni Infantino też, z różnych powodów, musi się z nim liczyć. O ogromnych koneksjach Zibiego we włoskim środowisku piłkarskim wynikających nie tylko z rzymskiego, wieloletniego zasiedzenia już nie wspomnę. W konsekwencji, co nie zdarza się tak często, sędziowanie włoskiej arbitrów było dla nas co najmniej życzliwe. I wcale mi to nie przeszkadza, bo pamiętam setki meczów naszej reprezentacji, gdzie było zupełnie odwrotnie, z choćby meczem Austria - Polska na ME 2008 na czele. Ale jak napisałem wyżej, w meczu z Anglikami tak już zwyczajnie być nie może i na pewno nie będzie.
Oczywiście, byłoby gigantycznym nadużyciem twierdzenie, że włoscy sędziowie wygrali nam mecz w Warszawie. Rzecz jasna mecz wygrał nam Robert Lewandowski z małą, ale to bardzo małą pomocą swoich boiskowych przyjaciół. Charakterystyczna dla tego zjawiska była trzecia bramka zdobyta przez naszą drużynę, w której Pan Robert trafił piłką w nogę Grzegorza Krychowiaka sposobem znanym z billarda lub snookera. Wszyscy to widzieli i od razu dowcipniejsi zaproponowali w Internecie nowe powiedzenie, że: „Lewandowski strzelił gola Krychowiakiem. Gole zresztą były ozdobą tego spotkania. Tak jak na boisku w grze polskiego zespołu panowała kompletna bryndza, to każda z bramek zdobytych przez nasz zespół byłaby ozdobą wszystkich meczów eliminacyjnej kolejki.
Cóż jednak z tego, skoro po wyrównującym golu dla Albanii przez większość meczu tylko goście grali na boisku w Warszawie w prawdziwą piłkę z mądrym użyciem tzw. techniki użytkowej i taktycznego pomysłu trenera. Przewyższali naszych w każdym elemencie futbolowego rzemiosła z wyjątkiem, na szczęście dla nas, skuteczności.
Trzeba też oddać prawdę, że trener Sousa po raz pierwszy w czasie kierowania naszą reprezentacją popisał się refleksem i dokonał właściwych zmian, we właściwym czasie. Pomijam tu wystawienie w pierwszym składzie Adama Buksy, który golem w sposób oczywisty potwierdził słuszność wyboru trenera. Kluczowe dla meczu było zwłaszcza szybkie wymienienie nieporadnego i wolnego Bartosza Bereszyńskiego na Pawła Dawidowicza. Inaczej, pewnie do ostatniego gwizdka sędziego naszą prawą stroną sunąłby albański atak za atakiem a Wojciech Szczęsny na płaskie strzały z ostrego kąta, jak było widać, jest bardzo wrażliwy.
I właśnie, co do Szczęsnego, to poza tradycyjnie puszczoną jedną „szmatą”, zagrał całkiem przyzwoity mecz pomagając skutecznie swoimi udanymi interwencjami w radośnie zakończonym dla nas, samotnym starciu Lewandowskiego z Albańczykami.
Konkludując, trudno sobie wyobrazić, aby w meczu z Anglikami powtórzyła się sekwencja tylu szczęśliwych dla nas przypadków, jak z meczu z Albanią. Gdyby jednak było podobnie, pewnie nikt z nas się nie obrazi. Wszak zawsze lepiej mecz niesprawiedliwie wygrać, niż niesprawiedliwie przegrać.