Wichniarek: Piłkarze w końcu zrozumieli o co chodzi Sousie
Siedem punktów w trzech meczach eliminacji do MŚ to był plan minimum i został osiągnięty. Liczyliśmy po cichu na hattricka punktowego, ale jeszcze nie czas na zwycięstwa nad takim przeciwnikiem jak Anglia. Środowy występ Biało-Czerwonych daje jednak nadzieję.
W meczu z Anglią nasi piłkarze zdobyli punkt i nie był to punkt przypadkowy, zwłaszcza, że graliśmy z wicemistrzami Europy. Ale po kolei. Najpierw był mecz z Albanią rozgrywany po raz pierwszy od dwóch lat na Stadionie Narodowym i w dodatku prawie pełnym.
Niestety, w tym meczu oprócz bardzo dobrego wyniku 4:1 i rewelacyjnej skuteczności – cztery bramki na cztery strzały, nie ma za chwalić polskiej drużyny. Może jeszcze debiut bramkowy Buksy oraz wyćwiczony rzut wolny, z którego strzeliliśmy bramkę na 1:0 zasługują na odnotowanie.
ZOBACZ TAKŻE: Prezes PZPN skomentował oskarżenie wobec Kamila Glika
Piłkarsko, taktycznie i wolicjonalnie byliśmy zespołem ustępującym Albańczykom. Przynajmniej dla mnie był to duży szok, że podopieczni włoskiego trenera Roji grali w „naszym domu” w piłkę, a my długimi momentami spotkania tylko się przyglądaliśmy i biegaliśmy za futbolówką. Tak nie może grać nasza reprezentacja. Takie występy obserwowaliśmy już niejednokrotnie, a apogeum był na mistrzostwach Europy.
Przyglądaliśmy się również jak strzelali nam bramkę na 1:1 Analiza tej sytuacji pokazała dobitnie jak mało agresywni, skoncentrowani byliśmy w tym spotkaniu. Krycie na „radar”, błędy w ustawieniu linii obrony, brak asekuracji, zrozumienia zadań taktycznych oraz brak chęci zapobiegnięcia temu golowi, nasuwała pytanie czy my nie umiemy, a może czy my nie do końca chcemy. Na szczęście wygraliśmy, a przy jednoczesnej porażce Węgrów z Anglią, odrobiliśmy starty punktowe do Madziarów.
Mówi się, że każda wygrana scala zespół i to jest oczywista oczywistość, jak i fakt, że w kolejnym meczu pokonaliśmy 7:1 San Marino. To było zwycięstwo zaplanowane, ale strata bramki z takim zespołem jednak niepokoi. Popełniamy kuriozalny, indywidualny błąd, w konsekwencji którego tracimy bramkę z „kelnerami” i dajemy się zepchnąć do głębokiej defensywy.
Piłkarze San Marino jakby w tym momencie poczuli krew i szansę na kolejne gole. Oddali kilka strzałów, ale na szczęście niegroźnych, a kilka minut później ponownie opanowaliśmy sytuację na boisku podwyższając wynik spotkania. To był jednak kolejny mecz, w którym nie gramy na „0” z tyłu.
Z takim bagażem doświadczeń przystępowaliśmy do starcia z Anglią. Meczu poprzedzonego marcową przegraną na Wembley, ale po bardzo dobrej drugiej połowie, gdzie byliśmy w stanie zagrać odważniej, agresywniej na połowie przeciwnika. Potrafiliśmy zmusić Anglików do błędów, czego konsekwencją była bramka Jakuba Modera i kilka kolejnych ciekawych akcji.
Wspominam o tym dlatego, bo uważam że tylko grając w taki sposób możemy coś zbudować. Zbudować zespół, który nie tylko będzie wygrywał, ale i będzie się rozwijał. W takich słowach wypowiadał się również Paulo Sousa przed środowym spotkaniem w Warszawie.
Mówił jasno i wyraźnie, że oczekuje od swojego zespołu odwagi, szacunku do przeciwnika, ale nie strachu przed nim. Chciał od pierwszych minut przesunąć ciężar gry na połowę finalistów ostatnich mistrzostw Europy. Nie mieliśmy pewności czy to tylko mrzonki trenera, motywującego swoich podopiecznych, czy faktyczna taktyka na ten mecz.
Ciekawość wszystkich nas zżerała, a moment w którym poznaliśmy skład wyjściowy dla wielu był szokiem. Również dla mnie. Wystawienie Dawidowicza nie było łatwe do przewidzenia, wybór Puchacza zamiast Rybusa już bardziej, jak i Jóźwiaka zamiast Frankowskiego. I się zaczęło.
Dawno nie widzieliśmy tak dobrze poukładanego zespołu Paulo Sousy. Drużyna realizowała plan, o którym przed spotkaniem mówił Portugalczyk. Polacy grali odważnie, na połowie przeciwnika, po stracie piłki stosowali agresywny i wysoki pressing. Nasze obawy się nie sprawdziły, a plan na to spotkanie był zrealizowany bardzo dobrze i konsekwentnie. To my atakowaliśmy, stwarzaliśmy zagrożenie pod bramką Pickworda.
Tak grającą reprezentację entuzjastycznie wspierało 56 tysięcy spragnionych sukcesu kibiców. W pierwszej połowie gra naszych była świetna nie tylko pod względem wolicjonalnym, ale przed wszystkim piłkarskim i taktycznym.
Byliśmy w stanie przeciwstawić się Anglikom, a nawet prowadzić grę i bardzo dobrze funkcjonować w poszczególnych formacjach. Podobało mi się to, jak Biało-Czerwoni poruszali się po boisku.
Przestrzenie między liniami były odpowiednie. Polacy nie robili dziur między obroną, a pomocą i dzięki temu Anglicy nie mieli wiele miejsca na naszej połowie. To, że Sousa ma dobry pomysł na grę naszej kadry wiemy nie od dziś, ale we wcześniejszych meczach szwankowała realizacja.
W środę, w szczególności w pierwszych 45 minutach i w końcówce meczu wyglądało to bardzo obiecująco. Strata bramki nie podcięła nam skrzydeł, a wiara w odrobienie strat pozwoliła na ponowne przejęcie kontroli i strzelenie bramki.
Akcja bramkowa zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Najpierw Świderski przeniósł bardzo dobrze ciężar gry do Rybusa, później piłka trafia do Modera, który świetnie zachował się na lewym skrzydle, gdy wyprowadził w pole Kyle’a Walkera. To duża sztuka, bo piłkarz Manchesteru City bardzo rzadko przegrywa pojedynki.
Moder zachował się jak profesor. Po jego akcji i dośrodkowaniu był zablokowany strzał Karola Linettego, a potem nasza wola walki pozwoliła odzyskać piłkę w polu karnym, dośrodkowanie Lewandowskiego i Szymański pakuje piłkę do siatki.
Ta akcja to była koronacja dobrego meczu, najlepszego za czasów Sousy. Zdobyć taką bramkę, po takiej akcji w końcówce meczu na Stadionie Narodowym to jest „Weltklasse” i to z takim rywalem. Dla strzelca gola to historia jak z bajki. Już przeszedł do annałów, bo każdy strzelec bramki z Anglią jest wspominany przez całe życie piłkarskie i po piłkarskie. Mam nadzieję, że ten gol pomocnika AEK Ateny „stworzy go” na długie lata dla reprezentacji.
Każda kadra pod wodzą nowego selekcjonera potrzebuje takiego meczu, który będzie dla niej przełomowy. Mam nadzieję, że dla kadry Sousy będzie takim spotkaniem to zremisowane z Anglią w środę w Warszawie.
Mam nadzieję, że teraz ta ekipa będzie dążyć do takiej gry w każdym kolejnym meczu, bez względu na rangę przeciwnika. Mam nadzieję, że bardzo dobrze zostanie przeanalizowany materiał ze wszystkich do tej pory rozegranych spotkań.
Wreszcie mam nadzieję, że sztab szkoleniowy znajdzie „złoty środek”, który sprawi, że będziemy nie tylko grali bardzo dobrze pierwszą połowę jak w środę, czy drugą jak na Wembley, ale byli w stanie świetnie zaprezentować się przez 90 minut.
Tylko wtedy będziemy w stanie wygrywać mecze z takimi reprezentacjami jak Anglia, Włochy, Portugalia czy Holandia. Mamy do tego zawodników, którzy mam nadzieję, że w końcu uwierzyli w pomysł nowego selekcjonera i zrozumieli o co mu chodzi.
Przejdź na Polsatsport.pl