Iwanow: Piękni w Europie, cierpiący w lidze? Legia wraca do codzienności
Dyskusja na temat tego, jak polski „rodzynek” w Europie – czyli Legia Warszawa – będzie łączył pucharowe rozgrywki z Ekstraklasą rozgorzała na nowo. Pisałem o tym na polsatsport.pl już kilka tygodni temu, wracając nie tylko do ubiegłorocznego przykładu Lecha Poznań, który kosztował posadę Dariusza Żurawia, ale i wcześniejszych sezonów.
Przecież w „Kolejorzu” „cierpieli” z tego samego powodu już i Jacek Zieliński, który musiał oddać ster Jose Marii Bakero jak i Maciej Skorża, ustępujący trenerskiego stołka Janowi Urbanowi. Ten sam proceder spotkał także Roberta Maaskanta, kiedy jego holenderska Wisła była o włos od Champions League, a skończyła w Lidze Europy, grając już jednak później pod wodzą Kazimierza Moskala. Bo tabela na krajowym podwórku wyraźnie „Białej Gwieździe” odjechała.
W Legii Warszawa grano tę samą płytę i za Aleksandara Vukovića, który walkę o grupę minimalnie ale jednak z Rangersami przegrał, jak i Jacka Magiery, który kończąc sezon po Besniku Hasim w kolejnym, już prowadzonym samodzielnie od początku, z funkcji trenera na lata został zwolniony już po zakończeniu tej pory roku. Stołeczną drużynę „odstrzelił” wtedy w fazie play off Sheriff Tiraspol, a kolejna ligowa porażka we Wrocławiu ze Śląskiem skończyła w stolicy „erę Magica”, co do dziś uznaje się za jeden z największych błędów właściciela klubu, a jednocześnie jej prezesa.
Zobacz także: Czesław Michniewicz: Musimy gonić czołówkę
Wtedy problemem zespołu po licznych odejściach był brak odpowiedniej kadry. Dziś do drużyny Czesława Michniewicza dołączyło dziesięciu nowych piłkarzy. Duża część z nich – jak Emreli, Muci, Kastrati, Nawrocki czy Johansson - ważną rolę już odegrała. A jednak obawa o los zespołu w Ekstraklasie ciągle jest duża.
Miejsce w strefie spadkowej i zaledwie cztery zdobyte bramki to problem. Jasne, że są jeszcze dwa zaległe mecze do rozegrania. Ale przecież nikt nie da gwarancji, że już można sobie dopisać z nich sześć punktów. Tym bardziej, że rozegrane one zostaną w momencie, gdy Legia absolutnie nie będzie mniej wypoczęta niż w pierwotnych terminach.
Każdy, kto w niedzielę wybierze się na Łazienkowską 3 zobaczyć mecz z najsłabszym z beniaminków Górnikiem Łęczna nie wyobraża sobie innego rozstrzygnięcia niż wygrana. Z drugiej strony wszyscy mają świadomość, że przeciwko ekipie z Lubelszczyzny wyjdzie zupełnie inna jedenastka niż w środę na stadionie moskiewskiego Spartaka. A kogo zobaczymy w środę w Suwałkach przeciw Wigrom w Pucharze Polski? To dopiero będzie zagadka i niespodzianka. W następną sobotę do stolicy przyjeżdża Raków, w czwartek Leicester. Ta karuzela potrwa do połowy grudnia. Dzięki powstaniu „trzeciego Pucharu” także początek przyszłego roku to może być intensywność nieprawdopodobna. Trzecie miejsce w grupie LE daje „zejście” do fazy play off Ligi Konferencji i przedłużenie międzynarodowej przygody, która wcale nie musi się zakończyć na lutowych zmaganiach.
Pytanie gdzie wtedy będzie Legia w lidze? Bo niezdobycie mistrzowskiego tytułu to w Warszawie będzie odebrane jako porażka. A poznański „Kolejorz” na razie pędzi bez opamiętania. Jego kadra też wygląda na dużo mocniejszą niż w ubiegłym sezonie. A przecież Lech nie ma obciążenia związanego z grą w pucharach.
Dlaczego w Polsce od lat mamy ten sam problem i nikt nie jest w stanie go rozwikłać? Z jakiego powodu nasze kluby ciągle muszą mieć w kadrze 25-26ciu równorzędnych piłkarzy by stosować rotację aby utrzymać się na trzech weselach? Ajax Amsterdam przed tygodniem w Zwolle wyszedł tą samą „11-tką” co w środę w Lizbonie w Champions League i oba mecze wygrał. Dziś przeciw Cambuur nie wyjdzie pewnie ośmiu nowych ludzi. Także z tego powodu, że Erik Ten Hag z piłkarzy rezerwowych ma do dyspozycji – również ze względu na kilka kontuzji – jedynie dwóch bardziej doświadczonych piłkarzy. Reszta to „dzieciaki” – a jednak na Estadio da Luz w roli zmienników wchodzą na plac, bo przy możliwościach przeprowadzenia pięciu zmian trener nie ma już możliwości sięgnięcia bo bardziej sprawdzonego zawodnika. Spoglądając na skład Rangersów z tego sezonu i porównując go z dwóch ostatnich lat, gdy z „The Gers” grała zarówno Legia jak i Lech zobaczymy prawie te same nazwiska. A oba polskie kluby? Z ciekawości można sobie porównać składy w jakich dziś gra szkocka ekipa i giganci naszego podwórka.
Zatrzymanie najlepszych polskich piłkarzy nad Wisłą jest niemożliwe, to wiadomo. Jednak zakontraktowanie aż dziesięciu nowych piłkarzy w jednym okienku to z jednej strony godne podziwu, a z drugiej znak zapytania, czy to nie „lekka przeginka”, bo nie jest łatwo w takim natężeniu meczów ułożyć produkt, który będzie idealnie funkcjonował. Chwała Czesławowi Michniewiczowi, że na Europę był w stanie te klocki poukładać. Ale co się wydarzy, gdy ta „Wieża Babel” rozsypie się na boisku w Mielcu czy Niecieczy? Radomiak już przecież pokazał mistrzowi „pazurki”. W lidze nikt nie będzie patrzył się z zachwytem na czwartkowe magiczne wieczory z Europą. Jeżeli liga odjedzie Legii, domyślamy się, co zacznie się na Powiślu dziać. To takie miejsce, gdzie ocena wszystkiego zawsze jest mocno przerysowana. Zarówno po zwycięstwach jak i po porażkach.
Przejdź na Polsatsport.pl