Powołania do kadry, czyli po meczu z Anglią Sousie wolno więcej
„Laguna, teraz to my możemy wszystko. Największe numery świata… - kultowy cytat z Piłkarskiego pokera” , w którym Bolo (Marian Opania) zwraca się do Laguny (Janusza Gajos) w końcowej scenie filmu, jakoś mi wybrzmiewa, kiedy patrzę na Paulo Sousę.
W żadnym wypadku nie chodzi o jakieś podejrzane piłkarskie machinacje, których pełno było w dziele Zaorskiego. Ale raczej o pewność siebie, na skutek tego co wydarzyło się chwilę wcześniej. Portugalczyk uciekł katu spod topora i po przegranych z kretesem mistrzostwach Europy i słabym starcie w eliminacjach mundialu Katar 2022 zremisował z Anglią na Narodowym.
Urwaliśmy punkty Anglikom w dobrym stylu, walcząc jak lwy do samego końca, a poetyckie wręcz szarpaniny Kamila Glika z nadętymi gwiazdami Garetha Southgate'a i późniejsze oskarżenia lidera naszej ekipy, to coś co może stać się mitem założycielskim drużyny pod wodzą tego selekcjonera. Tak jak przed laty wszystko co dobre w kadrze Leo Beenhakkera zaczęło się od zwycięstwa nad Portugalią z Cristiano Ronaldo, czy za czasów Adama Nawałki po historycznej wygranej z mistrzami świata Niemcami.
ZOBACZ TAKŻE: Dlaczego Legia nie została Sheriffem
Oby tak się stało, wszyscy mamy nadzieję, że teraz to już nasza ekipa pójdzie za ciosem, podejście mentalne jak do meczu z Anglią będzie normą i znów na długo zakochamy się w drużynie narodowej zamiast na nią psioczyć. Wariantu B, który mówi, że raz się udało i za chwilę wszystko wróci do przeciętnej normy, nawet nie ma co rozpatrywać.
Widać jednak, że Sousa rośnie razem z drużyną i śmiało pozwala sobie na coraz większe ekstrawagancje personalne. Idąc pewnie takim tokiem rozumowania: już wam pokazałem, że potrafię, widzę więcej niż inni, więc proszę mnie nie rozliczać z moich wyborów.
Rozliczać, zwłaszcza przed meczami z San Marino i Albanią nie mam zamiaru (w tych spotkaniach nawet głęboka rezerwa powinna sobie poradzić), ale zadać nieśmiałe pytania na jakiej podstawie w kadrze znalazło się kilku zawodników, chyba można.
Arkadiusz Reca w lidze włoskiej w Spezii zagrał cztery minuty. I nie ostatnio, co by wskazywało na to, że idzie ku lepszemu, ale 12 września.
Przemysław Płacheta w żadnym spotkaniu Norwich nie załapał się nawet na ławkę rezerwowych.
Nicola Zalewski nie zagrał ani minuty w Romie Jose Mourinho.
Krzysztof Piątek po kontuzji nie usiadł nawet na ławce rezerwowych w żadnym meczu Herthy Berlin.
A cała czwórka znalazła uznanie w oczach trenera. W związku z czym?
Można oczywiście przypuszczać, że to powołania na zachętę, albo że nawet nie grając w klubie tacy zawodnicy są w stanie błyszczeć na tle San Marino. Albo, że to swego rodzaju ręka wyciągnięta przez Portugalczyka do piłkarzy, którym obecnie nie wiedzie się w ich miejscach pracy. Ale zawsze wtedy rodzi się pytanie: czy reprezentacja to jest jakaś organizacja charytatywna?
Przejdź na Polsatsport.pl