Greg Hancock: Wsiadam na motocykl, aby nie tylko tłumaczyć, ale też pokazywać jazdę na żużlu
Rok 2021 w PGE Ekstralidze należał do Betard Sparty Wrocław, która zdobyła mistrzostwo Polski. Duża w tym zasługa Grega Hancocka, który był w sztabie szkoleniowym ekipy z Dolnego Śląska i odpowiadał za trenowanie najmłodszych. - Samemu wsiadam na motocykl i pokazuję im różne rzeczy, starając się tłumaczyć, żeby wiedzieli, że mają robić nie tylko dlatego, że tak mówię, ale przede wszystkim dlatego, że widzą jak sam to robię - powiedział w trzeciej części specjalnej rozmowy dla Polsatu Sport.
Tomasz Lorek: Mija 26 rocznica pierwszej rundy Grand Prix.
Greg Hancock: To wielka, znacząca rocznica, dodatkowo dotyczy twojego rodzinnego miasta. To naprawdę spore wydarzenie, a fakt, że znajduję się właśnie na Stadionie Olimpijskim sprawia, że czuję się jeszcze bardziej wyjątkowo.
26 lat temu odbył się pierwszy turniej GP. Zestarzeliśmy się, a może jesteśmy doświadczeni?
A może wyglądamy jak młodzi? Tak lepiej brzmi (śmiech). Niemniej jednak to prawda, że jak się pomyśli o tych wszystkich pokoleniach, do których obaj należeliśmy - ja jeżdżący na motocyklu, ty komentując, to jaką przemianę przeszedł żużel z finałów jednodniowych do cyklu Grand Prix, to jak ten cykl teraz wygląda, można rzec - niezła jazda.
"Mike The Bike" - Michael Lee, wielki żużlowy talent wygrał swój pierwszy i jedyny tytuł mistrza świata na Ullevi w Goeteborgu. Przez lata toczyła się wielka dyskusja nad ideą finałów jednodniowych, gdzie jedno wykluczenie czy awaria motocykla niweczyła ciężką pracę zawodnika. Byłeś zwolennikiem cyklu Grand Prix czy może starej formuły?
Pamiętam mnóstwo dyskusji na ten temat. Robiono porównania, wyciągano plusy i minusy. Ja byłem wielkim fanem finałów jednodniowych, bo wyrastałem w dobie takich imprez, znałem atmosferę tego święta, a ponadto moim największym idolem był Bruce Penhall. Bruce zdobył mistrzostwo świata przed prawie stutysięczną publicznością na Wembley. Marzyłem, aby dokonać tego samego co Bruce.
1981 rok. Piękny finał.
I urok tego finału spowodował, że chciałem doświadczyć tego samego. Nie byłem fanem cyklu Grand Prix, ale pamiętam nasze pierwsze spotkanie z Ole Olsenem. Zdradził nam swoje plany, roztoczył przed zawodnikami wizję rozwoju cyklu. A ja zacząłem myśleć o ciągłości takiej rywalizacji oraz o tym, że warto prezentować regularną formę. Szybko to sobie przeanalizowałem, zastanawiając się jak mam odnaleźć się w nowej rzeczywistości i jakie korzyści mogą wypływać dla mnie z faktu, że będę ścigał się w GP. Wtedy mistrzostwa świata składały się z sześciu rund.
Pierwszy turniej miał miejsce we Wrocławiu.
Zgadza się. I ten cykl wyłaniał autentycznego mistrza świata. Warunkiem koniecznym było utrzymywanie równej formy. A zarazem można było sobie pozwolić na gorszy wyścig, pęknięty łańcuszek, awarię silnika, dotknięcie taśmy lub po prostu słabszy dzień np. z powodu kontuzji.
Mark Loram jest idealnym przykładem na twoją tezę. W 2000 roku Anglik zdobył mistrzostwo świata nie wygrywając ani jednego turnieju Grand Prix.
To jest właśnie esencja cyklu. Prawdopodobnie gdybyś spojrzał na historię GP, to zauważyłbyś, że kilku zawodników zostawało mistrzami, nie mając na koncie wielu wygranych w turniejach. Musisz jednak startować w każdym turnieju i znajdować się w czołówce klasyfikacji. To kluczowe.
Żużlowi eksperci mawiali, że gdyby połączyć Chrisa Louisa - świetnego startowca z Markiem Loramem - kapitalnym fighterem, wówczas mielibyśmy żużlowca idealnego. Obaj ścigali się razem z tobą - tu we Wrocławiu w 1995 roku i znaleźli się w finale A.
To szaleństwo, jeżeli się o tym pomyśli. Wydaje mi się, że Chris Louis ścigał się wówczas dla Sparty Wrocław. Przez wiele lat rywalizowałem z Anglikami. Chris był znakomitym startowcem, Mark był nieco gorszy w tym względzie, ale obaj byli kapitalnymi walczakami. Wielokrotnie padałem ofiarą tych batalii, kiedy zarówno Chris jak i Mark wyprzedzali mnie na zawodach w Anglii.
Zobacz także: Greg Hancock: Byłem po prostu facetem, który świetnie bawił się jazdą na motocyklu
Jak np. na Foxhall Stadium w Ipswich.
Tam akurat zdarzało się to bardzo często. Bardzo trudno się z nimi rywalizowało. Porażki były o tyle bolesne, że po wygranym starcie, wydawało mi się, że kontroluję przebieg wyścigu, ale praktycznie non stop czułem ich oddech na plecach.
Sądziłeś, że ty tu jesteś szefem.
Dokładnie. Ja tu rządzę, a tymczasem oni potrafili wyprzedzać nawet na tak wąskim i trudnym torze. Znali każdy centymetr toru. Wiele razy z nimi przegrywałem.
Musiałeś czuć się tam jak na Hyde Road Stadium w Manchesterze, gdzie Chris Morton śmigał przy kredzie, a Peter Collins latał pod bandą.
Jestem pod wrażeniem twojej wiedzy na temat torów, na których odbywały się wyścigi nawet przed zalążkiem mojej kariery. Chris i Peter byli legendami, w ślady których poszli później inni zawodnicy, którzy potrafili przegrać start, ale byli mistrzami jazdy przy krawężniku, tak jak Joe Screen. Joe "Maszyna" Screen to też legenda speedwaya. Cieszę się, że rywalizowałem z nimi. Parę razy ich pokonałem, ale to oni częściej pokazywali mi plecy.
Ciekawy fakt. Dariusz Śledź, z którym teraz współpracujesz, zdobywał trzykrotnie mistrzowskie tytuły w lidze ze Spartą w latach '90. On też brał udział w pierwszym turnieju Grand Prix rozgrywanym na tym stadionie.
Razem jeździliśmy w historycznym turnieju GP na torze we Wrocławiu. Jak sobie pomyślę, że obaj startowaliśmy w tym samym turnieju, to uświadamiam sobie, że to było bardzo dawno temu. Kiedy tu stoisz, wydaje ci się, że to było wczoraj. Jestem zdumiony jak młodzi jesteśmy (śmiech), w ilu wyścigach i turniejach wystąpiłem, ile stadionów odwiedziłem... Ten obiekt to ikona żużla i co równie istotne dostarcza mi mnóstwa wspomnień, zwłaszcza z 1997 roku.
Wspomniałeś o Ole Olsenie, który tu jeździł. Ivan Mauger zdobył we Wrocławiu swój trzeci tytuł z rzędu z wynikiem 15 punktów w 1970 roku, przed dwójką Polaków - Pawłem Waloszkiem i Antonim Woryną. A Ole Olsen też ścigał się w finale IMŚ'1970 i 25 lat później zjawił się tu już jako dyrektor Grand Prix.
To mądry człowiek. Jego wiedza jest olbrzymia. Ole to żużlowy innowator i wielka ikona tego sportu, o czym już rozmawialiśmy. Ma niesamowite i szalone wizje, którymi teraz dzieli się ze swoim synem: Jacobem. To urodzony zwycięzca, który wygrywał jako zawodnik, ale i później - tworząc ten niesamowity cykl Grand Prix był niczym wódz. Czapki z głów przed Ole.
Zgodzisz się Greg, że ludzie po obejrzeniu pierwszego turnieju Grand Prix we Wrocławiu, gdy potem obejrzeli zawody w Cardiff - po rundach w Bradford, na Hackney, w Coventry, gdzie miałeś przyjemność się ścigać na Brandon Stadium, pomyśleli o tych wydarzeniach: "o kurczę, to jest to!"
Myślę, że tak, ale wydaje mi się, że ludzie reagują w ten sposób z różnych powodów i lubią dostawać bzika, gdy coś ich kręci (śmiech). Ludzie oczekują świetnego ścigania, a jest wielu zawodników, którzy potrafią to czynić, robiąc "show" na torze i poza nim. To świetne zarówno dla kibiców jak i dla żużla.
Jesteś wyjątkową postacią, która pracuje dla wrocławskiego klubu. Prezesem i legendą Sparty jest Andrzeja Rusko, promotor przypominający w stylu zarządzania Charlesa Ochiltree z Coventry. Negocjacje z Andrzejem trwały długo?
Powiedziałbym, że rozciągnęły się w czasie, ale tak naprawdę rozmowy trwały bardzo krótko i były oparte o konkrety. Zaczęliśmy rozmawiać w listopadzie ubiegłego roku. Nie doszliśmy wówczas do porozumienia, bo każdy z nas miał trochę inną wizję. Wróciliśmy do rozmów w lutym. Przenieśliśmy je na zupełnie inny poziom i dla mnie wszystko układało się idealnie. Mam nadzieję, że dla klubu podobnie. Andrzej to bardzo ciekawa postać z wielką wiedzą i wizją. To biznesman, który wie jak funkcjonować w sporcie, bo był zaangażowany w wiele projektów. Zna sport na wylot. Pracując z nim, wiem, że on chce, abym zajmował się nie tylko szkoleniem chłopaków. On sam pragnie poszerzać wiedzę i chce zrozumieć z czym to się je oraz co zrobić, żeby wrocławski zespół był najlepszy nie tylko teraz, ale także w przyszłości. Zobaczymy co uda nam się osiągnąć.
Zanim się tu spotkaliśmy, miałeś wybrać się z młodzieżą do Częstochowy na zawody, które jednak zostały odwołane z powodu złej pogody. Rozmawiałem z Marianem Bębasem, byłym żużlowcem i mechanikiem Sparty Wrocław, a dziś gospodarzem stadionu. Marian powiedział: uwielbiam jak Greg zachęca młodych ludzi do żużla, ponieważ młodzi zawodnicy to przyszłość naszego sportu, który na całym świecie boryka się z pozyskiwaniem nowych twarzy. Uważasz się za drogowskaz i za zdolnego pedagoga?
Prawdopodobnie tak, ponieważ zawsze taki byłem i troszczyłem się o narybek. Andrzej o tym wie i nawet wspomniał mi o tym. On wie, że są pewne zasady, których wszyscy musimy przestrzegać. Są zagadnienia, w które chcę się zaangażować oraz takie, gdzie wolę zrobić krok do tyłu. Andrzej dobrze mnie zna i wie, że kiedy już się angażuję, mam duży wpływ na ludzi i chcę się udzielać - w mediach, w budowaniu klubu, bo to wszystko część sportu.
Chcesz podnieść prestiż tego sportu.
Patrzę tym dzieciakom w oczy i widzę, że każdy w tym klubie jest otwarty. Rozmawiając z nimi widzę w nich siebie, niczym w lustrze. Są bardzo otwarci, zadają wiele pytań, prawie każdy z nich mówi po angielsku na różnym poziomie, niektórzy bardzo dobrze, co dla mnie jest czymś wspaniałym, bo ja nie władam polskim. Chętnie przyjmują rady, zadają pytania - co zrobić, jak jeździć, jak to zrobić, którą ścieżką podążać. To sprawia, że nie mam problemu, aby ich poznać. Młodych zawodników bardzo łatwo ukształtować, ale nie można się spieszyć, ponieważ potrzebują czasu, aby wypracować swój styl jazdy, zmienić pozycję na motocyklu, poprawić pozycję startową. Doceniam to, że rozumieją, że trzeba zrobić jeden krok wstecz, aby następnie wykonać dwa do przodu. A to wymaga czasu. Jednak dotychczasowe rezultaty są dla mnie imponujące.
W jakim wieku są dzieciaki, które szkolisz?
Przedział wiekowy jest ogromny. Od najmłodszych, którzy jeżdżą na 250cc - najmłodszy ma chyba 12, prawie 13 lat - to Kuba. Są 16, 18, 19-latkowie oraz Przemek Liszka, który ma 21 lat.
I Przemek jest już w pierwszej drużynie.
Zgadza się. W tym momencie grupa nie ulega znacznej rozbudowie, ale spokojnie czekamy na kolejne dzieciaki, które przychodzą z motocrossu i są zainteresowane żużlem. Myślę, że klub będzie konsekwentnie się rozwijał w przyszłości, ponieważ plan, który ma Andrzej oraz to, co ja staram się zrobić może kolektywnie stworzyć świetne podwaliny pod znakomity system szkolenia.
W twojej pracy pomaga ci fakt, że jesteś ojcem trójki dzieci, więc możesz wykorzystywać swoje doświadczenie w relacjach z młodymi zawodnikami.
Absolutnie. Rozmawiam z tymi dzieciakami, jakby były moimi dziećmi, oczywiście do pewnego stopnia. Prawdopodobnie mam do nich więcej cierpliwości, ponieważ nie są moimi dziećmi (śmiech).
Tak to jest gdy jest się tatą.
Nie jesteś ich ojcem, a wcielasz się w jego rolę. Ja uczę się ojcostwa przez cały czas. Sam jesteś tatą, więc wiesz o czym mówię. Będąc rodzicem uczysz się więcej niż dzieci - jak sobie radzić w konkretnych sytuacjach, jak wytrwać oraz jak podejść mentalnie do pewnych spraw, ponieważ efekt końcowy może być świetny, ale może być też opłakany w skutkach. Chcesz je uczyć we właściwy sposób, ale jak ten właściwy sposób wygląda? Czy istnieje wzór na mądre wychowanie dziecka?
Oto jest pytanie, odwieczna zagadka z dużym znakiem zapytania. Musimy być rodzicami, aby lepiej zrozumieć nasze dzieciństwo lub świadomie przeżyć je drugi raz.
Bez cienia wątpliwości. Doświadczamy różnych wyzwań oraz pytań kierowanych przez dziecko i wtedy uświadamiamy sobie - aha, to dlatego moja mama i tata mówili mi o tym. Uczę się poprzez błędy, które popełniam, więc pewnie jeszcze niejeden wychowawczy błąd popełnię.
Dziecko pyta: dlaczego wulkany są w tej, a nie w innej części świata?
I weź teraz dowiedz się tego... (śmiech).
Dlaczego akurat w Chile i w Argentynie?
Lub dlaczego jest żużel we Wrocławiu (śmiech).
Uczysz młodzież jak ułożyć się na motocyklu, jak wejść w łuk i jak puścić sprzęgło?
Zaczynamy od podstaw. Pierwsze dwa tygodnie spędziłem na przyglądaniu się, analizowaniu i sprawdzaniu zawodników - ich stylu, przygotowaniom do treningu, przyglądałem się też pracy na torze oraz współpracy z mechanikami. Moja praca polegała na kolekcjonowaniu informacji, ile się da zobaczyć na podstawie obserwacji. Następnie do każdego zawodnika podchodziłem indywidualnie. Czasami natychmiast zauważałem pewne sytuacje na torze - tak jak tu stoimy i od razu udzielałem wskazówek, aby dotrzeć do ich głów i nakłonić do rozważań. Wtedy oni reagowali na zasadzie "okej, tak zrobię". Każdy z nich, nawet Michał Curzytek, który ma inny styl i musi pracować ciężej niż pozostali, ponieważ jest masywniejszy. Musi pracować nad kolanami, łokciami w trakcie jazdy, więc uczymy go jak sobie radzić na motocyklu, jaką sylwetkę ma przyjąć na motocyklu, aby nad nim panować. To wydaje się proste, ale jest wiele małych czynników, wiele maleńkich elementów - źródełek, które tworzą wielką rzekę i my do tego w swoim czasie dotrzemy.
Jesteś zatem ekstremalnie zajętym człowiekiem Greg.
Kiedy zaczynamy treningi, zawsze chcę, aby było ich więcej. Wiele razy pytałem się Andrzeja czy Darka - jak długo możemy korzystać z toru? Bo chcę większej dawki treningów.
Czas na torze to kluczowa sprawa.
Wiele razy pogoda sprawiała nam psikusa. Na torze można pokazać mnóstwo rzeczy. Samemu wsiadam na motocykl i pokazuję im różne rzeczy, starając się tłumaczyć, żeby wiedzieli, że mają robić nie tylko dlatego, że tak mówię, ale przede wszystkim dlatego, że widzą jak sam to robię.
Zajmujesz się również kwestiami diety oraz aspektami psychologicznymi?
Jeśli chodzi o dietę, to nie ingeruję w to, ponieważ są od tego inne osoby, które zajmują się sposobem odżywiania i instruują zawodników. Ja tylko mówię im co ja lubię zjeść. Jestem bardziej doradcą niż kimś kto wydawałby polecenia: "zrób to czy tamto". Staram się być osobą, która z nimi często rozmawia, chcę poznać ich potrzeby i ich punkt widzenia. Oni już wypracowali całkiem dobry system, jeśli chodzi o zajęcia, które dają im kondycję fizyczną czy dietę. A jeśli chodzi o psychologię, to ważna jest nauka jazdy na motocyklu. Chcę uczyć ich tego, aby rozpoznawali i obserwowali jak zachowuje się tor. Namawiam ich, aby nie szukali kłopotów, a bardziej szukali rozwiązań. Chodzi o najprostsze życiowe kwestie, o których często się zapomina, kiedy wsiadasz na motocykl o pojemności 500cc bez hamulców.
Który przyspiesza jak bolid Formuły 1.
Zgadza się. Musisz mieć w sobie trochę zdrowego rozsądku, a łatwo o nim zapomnieć, kiedy puszczasz sprzęgło.
Więc musisz być silny, ale także mądry.
Oczywiście. Jak w życiu. Oczywiście zawsze znajdą się tacy, którzy po prostu puszczą sprzęgło, gnają na oślep i wygrają wyścig, ale zazwyczaj ich kariery nie trwają długo.
Cała rozmowa w załączonym materiale wideo.
Przejdź na Polsatsport.pl