Legendarny Bob Arum w specjalnym wywiadzie dla Polsatu Sport: Fury jest jak Ali
Z legendarnym, jednym z największych promotorów w historii boksu nie zawsze można dłużej porozmawiać, więc kiedy w Las Vegas nadarzyła się okazja rozmowy z Bobem Arumem, decyzja była szybka. Z Bobem o tym, dlaczego zakochał się w boksie, o przeszłości i przyszłości wielkiego pięściarstwa w USA, o tym, jak oglądając w Kanadzie, wspólnie z Usykiem i Łomaczenko pierwszą walkę Tysona Fury zobaczył wielki talent, choć pierwotnie nie był nim specjalnie zainteresowany. Zapraszam!
Przemysław Garczarczyk: Bob Arum, legendy nie trzeba przedstawiać, ale… jak czuje się ktoś, kto niewątpliwie jest pięściarską legendą?
Bob Arum: Czasami czuje się świetnie, innymi dniami tak sobie. Ale tak czy inaczej, miałem piękne życie, więc myślę, że jestem bardzo szczęśliwym człowiekiem.
Zaczynał pan jako adwokat, prokurator, ale bardzo szybko przeskoczył do boksu. Czytałem wiele na ten temat, wiem, że był to sport, który szybko pana zafascynował. Dlaczego?
Bob Arum: Bardzo ważny dla NFL zawodnik (Jim Brown - przyp. PG) przedstawił mnie Muhammadowi Ali, więc to nie było tak, że od razu zakochałem się w boksie. Ale bardziej, że to była wielka sprawa, przywilej pracować z kimś takim jak Muhammad Ali. Dlatego zająłem się biznesem pod nazwa boks: zaczęło się w 1965 roku, pierwsza walkę miałem w marcu 1966 roku, Ali kontra Chuvalo… i od tego czasu jestem związany z tym sportem.
Jest sporo opinii na temat przyszłości boksu: część uważa, ze boks musi się zmienić, mamy walki youtuberów i to jest OK. Inna opinia, na przykład moja jest taka, że brakuje takiego boksu lat jak w latach 70-80 czy 90-tych.
Bob Arum: Chyba mogę na ten temat się wypowiedzieć z pełnym autorytetem. Co się stało z boksem w Stanach Zjednoczonych? W USA obecnie boks jest mocno wspierany przez tak zwane grupy mniejszościowe - Latynosów i Afroamerykanów. Jak widać z badań, dla Latynosów dwa najpopularniejsze sporty to piłka nożna i boks, dla mieszkańców Karaibów to baseball oraz boks. Dla Afroamerykanów boks jest też na samej górze zainteresowań, wspólnie z futbolem amerykańskim i koszykówką. Stany Zjednoczone, w ciągu następnych kilku lat staną się krajem, w którym biali będą mniejszością, więc boks musi się opierać na Latynosach oraz Afroamerykanach. Już teraz wielkie firmy związane reklamowo z boksem płacą ekstra by dotrzeć właśnie do tych grup, jeszcze mniejszościowych. Straciliśmy kibiców, tych z białej społeczności, na rzecz MMA, to jest faktem.
Kiedy mamy walki jak Wilder - Fury, czy Usyk - Joshua, wszyscy stają się kibicami boksu. Fani tego sportu mogą zapytać - dlaczego nie robimy takich wydarzeń raz w miesiącu?
Bob Arum: Jest problem, mówiąc wprost. Kiedy zaczynałem pracować w boksie w Stanach, ponad 50 lat temu, z czołowych dwudziestu pięściarzy wagi ciężkiej może 18 albo 19 było Amerykanami. I to w większości Afroamerykanami. Dlaczego? Bo gracze w NFL zarabiali może pięć tysięcy dolarów za mecz, czyli drobne. To samo było w NBA, więc jeśli potężny facet chciał zarobić dobre pieniądze, to szedł do boksu. To się zmieniło - bo teraz gracze NFL zarabiają miliony za sezon, a koszykarze są jednymi z najbogatszych ludzi świata. O prostu: nie ma już takiego wyboru, a ci dobrzy ciężcy są z Europy. Bo na Starym Kontynencie nie ma NFL, niewielu interesuje się tamtejszą liga basketu, w Wielkiej Brytanii to prawie nie jest sport, ale jest piłka nożna gdzie też za wielki nie możesz być. Żeby boks był pokochany w Stanach tak jak kiedyś, musimy wychować naprawdę dobrego ciężkiego, albo mieć kogoś tutaj, na miejscu z tej innej kultury, który przyjmie amerykański sposób życia. Jak Tyson Fury, który zachowuje się jak Muhammad Ali, wszyscy go znają.
Skąd bierze się jego pewność siebie?
Bob Arum: Taki już jest, taki był Ali. Tyson Fury jest bardzo inteligentny, wygadany i może przegadać każdego pięściarza i nie tylko! Jest kimś specjalnym, jak Muhammad, więc wstawienie go na konferencje prasową przeciwko niemu Wildera, na scenie...to nawet nie jest równa walka!
Zawsze chciałem o to zapytać, jest okazja: dziś jest pan współpromotorem, ale kiedy po raz pierwszy zwrócił pan na Tysona poważnie uwagę?
Bob Arum: Tak naprawdę, to czytałem o nim jak się bił z Kliczką, ale później miał depresje i pił za dużo. Zacząłem się nim interesować gdy przyleciał na treningi do Kalifornii, przed pierwszą walką z Wilderem. Pamiętam nawet gdzie oglądałem ich bitkę - w kanadyjskim Quebecu, gdzie byłem z Gwozdykiem, na walce z Adonisem Stevensonem. Zaraz po jej zakończeniu, jeszcze w sali, wspólnie z Łomaczenka i jego tatą, z Usykiem dostaliśmy telewizor i usiedliśmy w pokoju klubowym do oglądania. Moim zdaniem, przypominam, że nie miałem z nim wtedy promocyjnie niczego wspólnego, Fury wygrał każdą rundę z wyjątkiem tych, kiedy był na deskach. Może Wilder wygrał jedną więcej. Kiedy ogłoszono remis, przyjąłem to raczej sceptycznie. Krótko potem otrzymałem propozycję współpromowania Tysona, pewnie dlatego, że chciano by miał większe oparcie w kimś ze Stanów w następnych walkach, mając już amerykańskiego promotora. Nie był championem, zrobiliśmy parę walk, z Wallinem i Schwartzem. No i drugą walkę z Deontayem Wilderem.
Trzecia już za kilkanaście godzin, są tacy, którzy uważają, że szanse są równe, po 50 procent.
Bob Arum: Nie, dla mnie to nie jest równa walka. Mój człowiek, Tyson Fury nie ma powodu by robić cokolwiek innego niż robił w drugiej walce. Spodziewam się jego wielkiego zwycięstwa, ale nie jestem też głupi, wiem, ze Wilder jest niebezpieczny, bo ma ten jeden cios, którym nokautuje. Ale tylko to, więc Tyson Fury jest moim wielkim faworytem.
Przejdź na Polsatsport.pl