Katarzyna Skorupa: Nikt nas nie traktuje poważnie. Męska siatkówka to zupełnie coś innego
Katarzyna Skorupa i Paulina Maj-Erwardt po raz kolejny wypowiedziały się na temat nierówności płacowej w sporcie. Czy tym razem zawodniczki zostaną wysłuchane?
Temat jest znany, ale wraca jak bumerang. Dyskusja rozgorzała na nowo teraz, po rozmowie Katarzyny Skorupy z TVP Sport. Reprezentantka Polski i rozgrywająca zespołu E.Leclerc Moya Radomka Radom zdecydowała się na dobitne wyznanie, w którym położyła nacisk na różnice w podejściu do kobiet i mężczyzn uprawiających siatkówkę.
- Nikt nas [siatkarek - przyp. red.] nie traktuje poważnie. Męska siatkówka to zupełnie coś innego. Żeńska jest traktowana po macoszemu. Jesteśmy 'ładnym' dodatkiem do męskiej siatkówki. Kiedy faceci czegoś chcieli, zawsze dopinali swego. My zawsze musiałyśmy się naszarpać o cokolwiek. Mam nadzieję, że wraz z przyjściem nowego prezesa [niedawno nowym prezesem Polskiego Związku Piłki Siatkowej został Sebastian Świderski - przyp. red.] przyjdzie też coś dobrego dla zawodniczek - powiedziała.
ZOBACZ TAKŻE: Będą zmiany w siatkówce? "Znowu jesteśmy prekursorem"
Zasygnalizowała też problem nierównych płac w dyscyplinach zespołowych.
Sprawa jest bardzo złożona, bowiem stoi za nią cała gama powodów natury historycznej, społecznej, kulturowej, psychologicznej i medialnej. Natomiast, zdaniem Skorupy, trzeba wciąż podnosić to zagadnienie.
- Jako kobiety i profesjonalne siatkarki powinnyśmy zacząć o tym mówić głośno, a nie tylko w kuluarach jak to ma miejsce teraz. Nikomu się to nie podoba, ale za mało dziewczyn daje temu wyraz publicznie - wyjaśniła.
Jej wyznanie spotkało się z pozytywnym odzewem wśród koleżanek siatkarek. Poparły ją m.in. Joanna Wołosz, Ewelina Polak, Agata Sawicka, Katarzyna Skowrońska, Jelena Blagojevic, Malwina Smarzek i Paulina Maj-Erwardt. Ta ostatnia była tak poruszona słowami Katarzyny Skorupy, że zdecydowała się na publiczne zabranie głosu i przedstawienie swojego punktu widzenia. Obszerny wpis na Instagramie rozpoczęła od dość dosadnej tezy.
"Nie od dziś wiemy, że sport należy do świata mężczyzn. Nie jest to tylko publiczna teza, ponieważ potwierdzają to wyniki badań z psychologii i socjologii sportu. Sport pozostaje męską sferą, w której tolerowana jest tylko pewna liczba kobiet - i to takich, które są gotowe przestrzegać praw ustanowionych przez nich. Już od dawna można zwrócić uwagę, że wymagania którym muszą sprostać zawodowi sportowcy, pokrywają się ze stereotypem 'prawdziwego mężczyzny' , a cechy 'prawdziwej kobiety' są za mało przydatne w karierze sportowej" - czytamy.
Dodała, że może warto tak "przekształcić instytucję sportu , aby uwzględnić potrzeby i kobiece możliwości". A z kolei nie należy "przyklaskiwać" pojęciu "konfliktu ról", ponieważ to - jej zdaniem - nie przynosi niczego dobrego. Konkretnie m.in. przez to panie mogą osiągać w sporcie gorsze wyniki niż są w stanie.
"Grając już ładnych parę lat w zawodowej siatkówce, już dawno odrzuciłam stereotyp kobiety biernej i podporządkowanej. Dla mnie rola kobiety, żony, matki, studentki, prezesa klubu młodzieżowego da się pogodzić z wymaganiami stawianymi przez sport. Myślę, że jeżeli mężczyźni mieliby tak funkcjonować, mogliby mieć z tym problem, ale ja ich nie osądzam" - stwierdziła.
Zaznaczyła, że dla niej postulat równości płci wcale nie oznacza równego traktowania kobiet i mężczyzn, a stwarzania jednym i drugim jednakowych warunków rozwoju potencjału, dawania takich samych szans.
Zauważyła też, że niektóre zawodniczki otwarcie mówią, że nie czują się dyskryminowane. Siatkarka ma na to pewne wytłumaczenie.
"Przecież przyznanie się przed sobą i przed innymi, że godzimy się na gorsze traktowanie narusza poczucie własnej wartości, a żeby do tego nie dopuścić uruchamiamy mechanizmy obronne takie jak zwykłe wyparcie. Taka postawa kobiet jest chętnie wykorzystywana przez 'świat mężczyzn' jako argument, że przecież nie ma potrzeby wprowadzania zmian" - napisała
Na koniec podsumowała, że kobiety w walce z nierównościami płci powinny znaleźć sojuszników wśród mężczyzn.
"Czy sport musi mieć płeć? Sport jest pewnego rodzaju spektaklem, w którym realizuje się specyficzne cele i w której rządzą konkretne prawa. Ja uważam że owy spektakl nie musi mieć płci" - oceniła.
Nie tylko siatkarki odczuwają dysproporcję w zarobkach między kobietami a mężczyznami. Rzecz tyczy się także innych sportsmenek.
Na początku października media obiegła wieść o Elisabeth Deignan, która zwyciężyła w kobiecej odsłonie kolarskiego wyścigu Paryż-Roubaix. Od organizatorów otrzymała za to 1535 euro nagrody. Jej zespół Trek-Segafredo dołożył, bagatela, 28 tysięcy z własnej kieszeni, by premia zrównała się z wysokością wypłaty dla triumfatora wśród mężczyzn.
Nie jest to odosobniony przypadek. Sprawa nierówności płac względem płci jest w kolarstwie dość powszechna. Ale podejmowane są pewne kroki, by z tym walczyć.
W 2021 roku Międzynarodowa Unia Kolarska (UCI) ustaliła minimalne wynagrodzenie dla drużyn kobiecych WorldTour na poziomie 20 tysięcy euro rocznie. W założeniu do 2023 roku ma ono wzrosnąć do nieco ponad 32 tysięcy euro. To całkiem sporo, natomiast mniej więcej właśnie tyle zarabiają mężczyźni w ProConti, czyli drugiej dywizji kolarstwa zawodowego.
Podobnie ma się sprawa z kobiecą piłką nożną. Piłkarki zarabiają zdecydowanie mniej od piłkarzy. Dla wielu osób sprawa jest zrozumiała - jest to często uzależnione od ilości i majętności sponsorów, popularności dyscypliny w kraju i na świecie, dochodów organizatorów rozgrywek oraz klubów.
Nie przekonuje to amerykańskich futbolistek, które w tym roku podjęły walkę o wyrównanie wynagrodzeń. Panie twierdzą, że mimo iż żeńska reprezentacja USA w piłce nożnej osiąga znakomite rezultaty, dużo lepsze niż męski odpowiednik drużyny, i tak są słabiej wypłacane.
Trudno też mówić, że amerykański futbol żeński mało kogo interesuje. Finał mundialu, w którym USA pokonały Japonię 5-2, cieszył się ogromnym zainteresowaniem. W Stanach Zjednoczonych przyciągnął przed telewizory 25 milionów ludzi. To historyczny wynik oglądalności w Ameryce.
W 2016 roku piłkarki z USA złożyły wniosek do Komisji ds. Równego Zatrudnienia i podkreślały, że rok wcześniej żeńska drużyna przekroczyła prognozy przychodów o 16 milionów dolarów, natomiast męska ekipa była na minusie.
Skargę rozpatrzono po trzech latach, lecz raczej bez zadowalających kobiety rezultatów. Ogłoszono, że nie udało się podjąć decyzji i poinformowano, że zawodniczki mogą dochodzić swoich praw w sądzie. Tak też się stało. Piłkarki złożyły pozew przeciwko amerykańskiej federacji. Ich zdaniem doszło do celowej dyskryminacji ze względu na płeć. Domagały się za to 66 milionów dolarów zadośćuczynienia.
Amerykański sąd odrzucił pozew, lecz rzeczniczka kadry zapowiedziała odwołanie.
- Jeśli kobieta musi pracować więcej niż mężczyzna i odnosić większe sukcesy niż on, aby zarabiać mniej więcej taką samą pensję, to zdecydowanie nie jest to równa płaca i narusza prawo. A to jest dokładnie to, co robią kobiety w reprezentacji USA - grają więcej meczów i osiągają lepsze wyniki, aby otrzymać mniej więcej taką samą kwotę za mecz jak zawodnicy męskiej reprezentacji. To narusza prawo federalne - oświadczyła Molly Levinson.
Sprawa jest w toku. Brianna Scurry, amerykańska emerytowana bramkarka, mocno wspiera koleżanki w dążeniu do wyrównania płac, ale nie jest przesadną optymistką.
- Nadal walczymy o równość płac. Mam 50 lat. Kiedy będę miała 80 lat, zakładam, że nadal będziemy o to walczyć. Są to sprawy, które zajmują bardzo dużo czasu - powiedziała cytowana przez CNBC.
Czytaj dalej na sport.interia.pl.
Przejdź na Polsatsport.pl