Kiedyś śpiewano o nim piosenki. Od piłkarza do doktora

Piłka nożna
Kiedyś śpiewano o nim piosenki. Od piłkarza do doktora
fot. Cyfrasport
Antoni Piechniczek

Piłkarz, trener, działacz, polityk, a od kilku dni także człowiek z tytułem doktora honoris causa. Kiedy Bogdan Łazuka śpiewał: „Entliczek pentliczek, co zrobi Piechniczek”, cała Polska siedziała przed telewizorami, emocjonując się mundialem w Hiszpanii. Ostatnim, który dał nam radość i medal. Antoni Piechniczek był wtedy gwiazdą, złotym trenerskim dzieckiem. W wieku 40 lat powtórzył wielki sukces drużyny Kazimierza Górskiego z 1974 roku.

Piłkarzem był solidnym


Kiedy jako mały chłopak kopał z kolegami piłkę pod familokiem, w którym mieszkał, mijał ich wracający z treningu Ruchu Chorzów Gerard Cieślik. Gdy widzieli, że się zbliża, to stawali na głowie, żeby zrobić, coś, co sprawi, że wielka gwiazda Niebieskich ich zauważy.


Piłkarz Piechniczek zaczynał jako junior Zrywu Chorzów. Potem był Naprzód Lipiny. Niewielki klubik dawał wiele radości trutym przez Zakłady Cynkowe mieszkańcom. Naprzód bił się nawet o awans do 1. Ligi, ale miał problem z nieuczciwym sędziowaniem. Działacze pojechali do Warszawy, żeby się poskarżyć. W stolicy usłyszeli: po co wy się pchacie do pierwszej ligi, jak wy nawet dworca kolejowego nie macie.

 

ZOIBACZ TAKŻE: Antoni Piechniczek z tytułem doktora honoris causa katowickiej AWF


W wieku 19 lat dostał powołanie do wojska. Trafił do Legii Warszawa, z którą zdobył Puchar Polski. Po odbyciu służby wrócił do Chorzowa i został zawodnikiem Ruchu, z którym zdobył tytuł mistrza Polski. W 1969 roku strzelił gola w przegranym meczu z Ajaxem Amsterdam (1:2) w Pucharze Miast Targowych. Z graniem w piłkę szybko skończył. Jeszcze wyjechał do francuskiego Chateauroux, ale po trzydziestce zamknął ten rozdział.


A trenerem wybitnym


Kiedy w 1986 roku odchodził po zakończonym niepowodzeniem mundialu w Meksyku, życzył swojemu następcy, by dwa razy z rzędu awansował na mistrzostwa świata. Dotąd nikomu się ta sztuka nie udała, choć od wypowiedzenia tamtych słów minęło. 35 lat. To też świadczy o pewnej wyjątkowości sukcesu Piechniczka, który nie tylko awansował, ale za każdym razem wychodził z grupy (to też nie udało się już później nikomu), a w 1982 roku w Hiszpanii jego drużyna zajęła trzecie miejsce.


Zanim Piechniczek związał się z kadrą, prowadził z sukcesami Odrę Opole. Awansował się z nią do pierwszej ligi, wygrał Puchar Polski. Potem przejął Ruch Chorzów, którego nie poprowadził jednak w żadnym meczu, bo przyszła oferta z PZPN. Był młodym trenerem robiącym błyskawiczną karierę (taki nasz Julian Nagelsmann tamtych czasów), o którym szybko zaczęli śpiewać piosenki. Mundialowe studio w Hiszpanii wiązało się z koniecznością wysłuchania utworu „Tajemnica mundialu”, czyli słynnego entliczka pentliczka.


Wygrał, bo się przebrał i wstawił Bońka do ataku


Niewiele brakowało, a z mundialu w Hiszpanii wracałby z niczym. Po dwóch bezbramkowych remisach w grupie musieliśmy wygrać z Peru. Trener dokonał zmian (kluczową było przesunięcie do ataku Zbigniewa Bońka), zamienił też eleganckie ubranie na dres, bo żona Zyta zadzwoniła i przekazała, że „ludzie w hucie gadają, że garnitur przynosi pecha”. Wygraliśmy z Peru 5:1 i siłą rozpędu doszliśmy na podium. Półfinał z Włochami przegraliśmy 0:2 (bez pauzującego za kartki Bońka), ale mecz o trzecie miejsce z Francją wygraliśmy 3:2.

 

ZOBACZ TAKŻE: Menadżer Paulo Sousy: Selekcjoner dobrze przechodzi zakażenie koronawirusem


Drugi mundial w Meksyku nie był już tak udany (szczęśliwe wyjście z grupy, tylko jeden zdobyty gol i 0:4 z Brazylią w pierwszym meczu fazy pucharowej), ale dziś wiele dalibyśmy za to, żeby to powtórzyć. Nasza reprezentacja ostatnie mundiale rozgrywa według schematu: mecz otwarcia, mecz o wszystko i na koniec już tylko o honor.


Piechniczek po rozstaniu z kadrą wywalczył tytuł mistrzowski z Górnikiem Zabrze (o przejęcie drużyny poprosił go Lesław Ćmikiewicz, który nie dawał sobie rady z zespołem), a potem awansował z reprezentacją Tunezji na igrzyska olimpijskie w Seulu w 1988 roku. Do pracy z reprezentacją Polski Piechniczek wrócił w 1996 roku, ale bez sukcesów.


Jako działacz miał temperament


Był wiceprezesem PZPN do spraw szkoleniowych. – Ja trzymam swoje karty pod stołem – mówił wtedy w rozmowie z Przeglądem Sportowym, a graczem był bardzo ważnym. Za kadencji Grzegorza Lato co najmniej dwukrotnie przekonał go, kto powinien być selekcjonerem reprezentacji.


Za pierwszym razem to była selekcja negatywna. Piechniczek zagiął parol na Leo Beenhakkera. Dzielnie znosił często dziwne uwagi Holendra, kiedy ten szedł po awans na Euro 2008. Potem jednak już nie krył swojej niechęci do niego. Wypominał mu, że na mundialu nie wygrał żadnego meczu, a gdy Beenhakker zapragnął pracować na dwa etaty: w kadrze i w Feyenoordzie powiedział wprost: Gdybym ja był prezesem, to złapałbym go za krawat i kazał stąd wypiep… - stwierdził w wywiadzie dla Polska The Times i wkrótce Beenhakkera nie było.
Za drugim razem Piechniczek użył swoich wpływów, by przekonać prezesa Lato do wyboru Waldemara Fornalika. Pan Antoni mówił, że Fornalik to taki „nowy Piechniczek”, który podobnie jak on wywodzi się z Ruchu i żyje w kulcie pracy. Podziałało. Opcja z Fornalikiem nie wypaliła, ale Piechniczek bronił swojego pomysłu do końca.


Tytuły honorowego obywatela nadały mu trzy miasta


Wcześniej ten tytuł nadały mu Świętochłowice i Opole. Z Chorzowa musiał się jednak ucieszyć najbardziej. - Kocham to miasto – mówił zresztą szczerze w Dzienniku Zachodnim, gdy dwa lata temu odbierał wyróżnienie. – Tu odnosiłem swoje największe sukcesy, jako piłkarz. Ze Zrywem wywalczyłem mistrzostwo Polski juniorów, z Ruchem wygrałem ligę. Szkoda, że nie mogliśmy zagrać w Pucharze Europy. Wykluczyli nas po inwazji wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację.


- Jako trener reprezentacji rozgrywałem najważniejsze mecze na Stadionie Śląskim. Mam tę satysfakcję, że najczęściej prowadziłem naszą narodową drużynę w słynnym chorzowskim kotle czarownic – zauważył.


Dodajmy, że Opole uhonorowało Piechniczka za sukcesy trenerskie z Odrą, a Świętochłowice za start do piłkarskiej kariery w Naprzodzie Lipiny.


A tytuł doktor honoris causa otrzymał tam, gdzie uczył


Jest drugim trenerem piłkarskim, który dostał tytuł honoris causa. Przed nim był Kazimierz Górski, który w 2003 roku dostał to wyróżnienie od AWF w Gdańsku. Piechniczka uhonorowała jego uczelnia w Katowicach. AWF im. Jerzego Kukuczki, gdzie był wykładowcą, bo do pracy w roli szkoleniowca przygotowywał się na AWF w Warszawie, gdzie robił specjalizację u doktora Jerzego Talagi.


- Byłem chłopcem z piłką ze śląskiego podwórka i nigdy nie sądziłem, że tyle w sporcie osiągnę. Skończyłem AWF w Warszawie, robiąc specjalizację u doktora Talagi, spod którego ręki wyszło w sumie aż ośmiu selekcjonerów. Uważam, że każdy trener powinien ukończyć stacjonarne studia na AWF. Najlepiej w Katowicach, ale inne uczelnie też mogą być – mówił Piechniczek, odbierając tytuł.


Piechniczek dał się też poznać jako polityk. Dostał się do senatu, zdobywając 207 tysięcy 243 głosy, co było wynikiem niesamowitym. Po upływie kadencji nie ubiegał się o reelekcję.

 

Dariusz Ostafiński, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie