Białoński: Pożar w Legii trwa. Kto dolewa oliwy do ognia?

Piłka nożna
Białoński: Pożar w Legii trwa. Kto dolewa oliwy do ognia?
Fot. Cyfrasport
Trener Marek Gołębiewski dostał liderowanie w LE w schedzie po Czesławie Michniewiczu. Pora, aby wprowadził efekt nowej miotły. Efekt, którego w meczu z Pogonią nie było widać.

Jeśli komuś się wydawało, że odprawienie Czesława Michniewicza będzie lekiem na całe zło Legii Warszawa, ten był w grubym błędzie. I w pełni zasłużona porażka z Pogonią tylko to potwierdziła – pisze dziennikarz Interii Michał Białoński.

Przyjrzyjmy się jednak mechanizmowi oskarżania piłkarzy o udział w libacjach alkoholowych. Nieistotne czy przed meczami, czy po nich, dla obciążonego maratonem dwóch meczów w tygodniu zespołu, takie prowadzenie musiałoby się odbić na formie sportowej.

 

Nie tylko Wojciech Kowalczyk, ale też były właściciel Legii Bogusław Leśnodorski zarzucali piłkarzom nieprofesjonalne prowadzenie. Sęk w tym, że nikt nie miał na to dowodu: zdjęcia, nagrania, naocznego świadka, który byłby w stanie zeznawać w sądzie. Pojawiały się doniesienia o libacjach, w trakcie których upojonych do nieprzytomności balangowiczów trzeba było zbierać z podłogi. Wszystko się dobrze sprzedawało i wytłumaczenie dla porażek piłkarzy było pod ręką.

 

ZOBACZ TAKŻE: Powołania Paulo Sousy. Czy jest Cash?

 

Żyjemy w czasach, gdy ochlapać błotem każdego przychodzi niezwykle łatwo i na ogół czynimy to bez zastanowienia. Sam jednak nabrałem dystansu do doniesień z magla po pewnym zdarzeniu. Kilkanaście lat temu do mojej poprzedniej redakcji zadzwonił znany celebryta z otoczenia Cracovii: „Przegrywają, bo piją. Przed ostatnim meczem do trzeciej rano bawili się w klubie X” – powiedział z pewnością w głosie, jaką ma naoczny świadek.

 

Kolega zajmujący się „Pasami” dostał polecenie od ówczesnego szefa działu, by pójść za tropem. Powstał artykuł podobny do tych, jakie uderzały w legionistów po porażce z Piastem. Z tą różnicą, że zawierał jeden konkret – datę i nazwę klubu, w którym ta libacja miała się odbywać. Trener Wojciech Stawowy podszedł do sprawy śmiertelnie poważnie. Przeprowadził jeszcze bardziej skrupulatne śledztwo niż to, które teraz robi Legia. Zaprosił mojego redakcyjnego kolegę do szatni na konfrontację z piłkarzami. „Proszę powiedzieć, kogo pan widział pijącego” – nalegał.

 

Mało tego, Stawowy udał się do wspomnianego klubu nocnego. Przeglądnął zapis monitoringu. Umiejscowione nad wejściem do lokalu kamery nie zarejestrowały żadnego piłkarza Cracovii tej nocy. Tak bywa czasem z informacjami z magla.

 

W wypadku doniesień o rzekomych libacjach legionistów doszliśmy do niemałego paradoksu: to nie ich autorzy mają dokumentować owe incydenty, tylko klub, bądź sami piłkarze mają udowodnić, że nie było balang.

 

Przyjrzyjmy się konstrukcji owych komunikatów.

 

„Kibice twierdzą, że w nocnych klubach regularnie widują m. in. Rose’a i Mahira Emreliego. I to nie tylko po meczach. Ciekawa jest także sytuacja Johanssona. Już po meczu z Leicester pojawiły się informacje, że zawodnik ma wynajęty dom nad Zalewem Zegrzyńskim, w którym organizuje huczne imprezy, mocno zakrapiane alkoholem” – Meczyki.pl.

 

„W Legii jest pijacka grupa. Tego się już nie da ukryć, o tym mówią wszyscy. Tak świętowali zwycięstwo z Leicester, że zapomnieli, że za 72 godziny muszą wyjść na boisko” – Wojciech Kowalczyk (w programie Liga Minus).

 

"Występy na mieście danych zawodników były znane, wystarczyło wsiąść w taksówkę i można było dużo usłyszeć” – to z kolei Bogusław Leśnodorski w Weszło FM.


Co łączy powyższe doniesienia? Nie zawierają żadnego dowodu, ani konkretu – daty, miejsca. „Kibice twierdzą”, „O tym mówią wszyscy”, „Wystarczy wsiąść w taksówkę” – nie trzeba dowodu, by winny był skazany i ukarany – kibice wydali piłkarzom zakaz wejścia do nocnych klubów.

 

Gdyby Legia wróciła choćby z punktem z Neapolu, a przy stanie 0-0 miała przecież dwa słupki, gdyby zremisowała w Gliwicach, a na tle Piasta nie wyglądała tak koszmarnie jak w starciu z Pogonią, nikogo by nie obchodziło, co robią piłkarze poza klubem.

 

Paradoksalnie, w polskiej piłce głośno jest o rzeczywistych czy domniemanych balangach Legii. Tymczasem w Lechu Poznań, jak gdyby nigdy nic, grał Nika Kvekveskiri, po tym jak w nocy z 2 na 3 października spowodował kolizję drogową, mając 0.8 promila alkoholu we krwi. Czyli w tym przypadku było konkretne zdarzenie, sprawca zatrzymany, a jednak po tym fakcie zagrał dwa mecze ligowe i jeden Fortuna Pucharu Polski. Skończyło się na karze finansowej i zapowiedzi wzięcia udziału, wraz z policją, w profilaktycznej, akcji społecznej

 

Pożar w Legii trwa, tymczasem już w czwartek o godz. 18:45 przy Łazienkowskiej starcie z Napoli o obronę pozycji lidera w Grupie C Ligi Europy. Trener Marek Gołębiewski dostał liderowanie w LE w schedzie po Czesławie Michniewiczu. Pora, aby wprowadził efekt nowej miotły. Efekt, którego w meczu z Pogonią nie było widać.

Michał Białoński, Interia
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie