Kowalski: Trudno uwierzyć, że skandaliczna decyzja Sousy była tylko jego inicjatywą
Co przesądziło o tym, że Jerzy Brzeczek stracił pracę? Nie potrafił dogadać się z Robertem Lewandowskim. Dlaczego Paulo Sousa dostał pracę i trwa na stanowisku? Bo znajduje wspólny język i świetnie rozumie się z naszym asem. Co zmieniła poprawa relacji dwóch najważniejszych ludzi w polskiej piłce w kontekście reprezentacji? Nic.
Jest oczywiste, że skoro mamy jedną z największych gwiazd światowej piłki do dyspozycji, to wypada takiego zawodnika traktować wyjątkowo. Gwiazdy mają swoje przywileje i nie ma co na ten temat dyskutować. Cristiano Ronaldo, Leo Messi czy Zlatan Ibrahimovic też mają więcej do powiedzenia, wszyscy na nich chuchają i dmuchają. Trudno się dziwić, że poprzedni szef PZPN Zbigniew Boniek chciał za wszelką cenę zbliżyć zawodnika z trenerem. Wieść gminna niesie, że wysłał Brzęczka na prywatne spotkanie z zawodnikiem, ale ten uniósł się honorem, po tym jak "Lewy" wymownie milczał przez osiem sekund, na pytanie jaka była taktyka na mecz.
Do spotkania selekcjonera z RL9 w Monachium w końcu doszło. Ale był nim już Portugalczyk. Nie trzeba było być wyjątkowo wnikliwym obserwatorem, aby zauważyć, że między nimi zaiskrzyło. Nie tylko gra, ale także język ciała Roberta, wskazywały, że znów jest sobą. Walczył jak lew o gole i dobry wynik zwłaszcza podczas mistrzostw Europy. Wydawało się, że to jest połowa sukcesu, zadowolony Lewandowski, mający wsparcie odpowiedniej liczby ofensywnych zawodników, będący w dobrej formie. Żadne odkrycie Ameryki. Przez długi czas na osiąganie pewnego pułapu reprezentacji to wystarczało.
Panowie osiedli jednak na laurach. Drugie miejsce w grupie zapewnione przed końcem eliminacji, zewsząd płynące pochlebstwa o odwadze selekcjonera (rzeczywiście wprowadza sporo nowych twarzy), ofensywnym stylu gry i poklepywanie po plecach przez sporą grupę sportowych dziennikarzy, którzy bezkrytycznie identyfikują się jako "team Sousa", oraz bezwarunkowe werbalne wsparcie nowego PZPN, wprowadziło przesadną pewność siebie.
Cała Polska zachodziła w głowę, dlaczego w meczu, który miał zdecydować o tym czy w strefie barażowej będziemy rozstawieni i zagramy u siebie, selekcjoner postanowił dać odpocząć Lewandowskiemu i Kamilowi Glikowi, którzy stanową jakieś 75 procent wartości naszej drużyny?
Nikt nie grzmiał, bo jednak: "Sousa widzi więcej niż inni", a poza tym "Robertowi należy się odpoczynek". No i: "kiedy sprawdzić rezerwowych, jak nie teraz?".
Żeby nie było wątpliwości, Sousa po porażce z Węgrami, stwierdził, że cały czas uważa swoją decyzję w sprawie RL9 za… dobrą. Czyli prawdopodobieństwo, że przy kolejnej okazji znów wprowadzi nas na minę pozostaje.
Pomijam wszystkie absurdy związane z ustawieniem drużyny, wyborami personalnymi na Węgry, które były widoczne gołym okiem i świadczą o tym, że w wielu przypadkach Sousa zwyczajnie nie odrabia lekcji domowych i nie pierwszy raz źle ocenia możliwości zawodników, to ten "numer" z nieskorzystaniem ze zdrowego Lewandowskiego w tak ważnym meczu zakrawa na jakiś sabotaż.
Gdyby jeszcze oszczędzał siły napastnika na następny mecz reprezentacji, ale ten najbliższy mecz gra w piątek w lidze niemieckiej z Augsburgiem.
Oczywiście trudno uwierzyć, że Sousa ot tak, z własnej inicjatywy wymyślił sobie, że narazi się na porażkę, utratę znacznego procenta szans na awans, czyli także dobrze płatnej roboty. Nie ma wątpliwości, że w grę wchodziła tu jakaś polityka, fałszywa próba pogodzenia interesów różnych stron. Chcąc nie chcąc, beneficjentem okazał się Bayern Monachium, ucierpiała reprezentacja Polski. Jasne, że żonglowanie czy też zarządzanie grupą ludzi to właściwie clou pracy każdego selekcjonera (bo przecież nie trenowanie). Tyle, że w tym przypadku Portugalczykowi pomieszały się priorytety.
Bo czy w imię dobrych relacji z Robertem należy godzić się na wszystkie propozycje?
Przejdź na Polsatsport.pl