Cezary Kowalski: Degrengolady mistrza ciąg dalszy, czyli Legia jest popsuta od środka
Legia Warszawa przegrała siódmy mecz z rzędu. Tym razem z przeciętnym Górnikiem w Zabrzu 2:3 Tak źle nie było od 1936 roku. Po trzynastu rozegranych spotkaniach w lidze mistrzowie Polski mają już dziesięć porażek. I jeśli dalej tak będzie, najbogatszy polski klub... spadnie z Ekstraklasy.
Kryzysy, nawet tak głębokie jak ten w warszawskiej drużynie, zdarzają się wszędzie i są częścią piłki wpisaną na stałe w jej charakterystykę. Oto drużyna, mająca zawodników, którzy powinni gwarantować przynajmniej miejsce w czołówce rozgrywek, dołuje. Z różnych powodów. Bo gracze są źle dobranie, źle ustawieni, źle przygotowani (mentalnie, fizycznie), albo mają nieodpowiedniego trenera. Wiadomo, różnie bywa.
ZOBACZ TAKŻE: Szykuje się wielki powrót do Warszawy?
W takich sytuacjach potrzebny jest impuls. Zmiana trenera, odesłanie kilku zawodników do rezerw, wciągnięcie do pierwszego składu kilku młodych, którzy nie są obciążeni tym co było, a mogą dodać wigoru śniętym rybom. Abecadło.
Sęk w tym, że Legia jest popsuta od środka. Trudno wyciągnąć kogoś z wewnątrz, bo tam nikogo nie ma. Wiatr hula. Owszem, pierwszym trenerem został Marek Gołębiewski, który w klubie pracował, ale to jest młody trener na dorobku. Wrzucono do kanału La Manche człowieka, który dopiero co zaczął pluskać się w lokalnym stawie.
Ten klub nie ma bazy, nie ma podstaw. Owszem fizycznie piękny obiekt stoi w Książenicach, pracuje w nim kilku zdolnych trenerów, ale globalnego pomysłu na młodzież, który byłby impulsem z samej góry, brak.
Takim najbardziej namacalnym dowodem na to jest to co dzieje się na zapleczu, czyli w drugiej drużynie. W Legii słusznie założyli, że przydałby się awans rezerw do drugiej ligi, bo on gwarantuje zawodnikom aspirującym do Ekstraklasy ogranie na przyzwoitym poziomie i rywalizację z poważnymi drużynami. Rezerwy Lecha Poznań będąc o szczebel wyżej walczą o awans do pierwszej ligi (obecnie piąte miejsce), rezerwy Śląska Wrocław są na ósmym miejscu i też próbują powalczyć o promocję na zaplecze ESA. Grają młodymi zawodnikami, wychowankami i tymi, którzy nie mieszczą się w pierwszych składach. Sporo jest tam piłkarzy nawet z rocznika 2004. Zawodników pomiędzy siedemnastym a dwudziestym pierwszym rokiem życia, którzy rosną na trzecim poziomie rozgrywek i szykują się do pierwszej drużyny.
A w Legii? Najwyraźniej pomysł był taki, aby awansować za wszelką cenę, zatem pościągano piłkarzy zbliżających się do trzydziestki takich jak Arkadiusz Ciach, Dawid Dzięgielewski czy Bartosz Widejko. Przyzwoicie gracze, ale na warunki trzecioligowe. Systematycznie w tej drużynie grywa i zajmuje miejsce także 38-letni Inaki Astiz, który jest obecnie asystentem pierwszego trenera. W sobotę Hiszpan grał na wyjeździe ze Zniczem Biała Piska, w niedzielę pomagał Gołębiewskiemu w Zabrzu. Tak na marginesie, czy to jest normalne w profesjonalnym klubie?
Wracając, co clou. Ani z takiego podejścia do rezerw nie będzie awansu (Legia II zajmuje szóste miejsce w tabeli grupy I i ma aż osiem punktów straty do Legionovii), ani nowych twarzy, które mogłyby wzmocnić pierwszą Legię od środka.
Odgórny przykaz dla kolejnych trenerów Legii jest taki, aby sięgać po graczy z akademii, ale tak naprawdę nie ma po kogo. Czesław Michniewicz na siłę dołączył Kacpra Skibickiego, raz na jakiś czas może on nawet błysnąć, ale braki ma wciąż gigantyczne. Wielu utalentowanych zawodników, widząc jaki w Warszawie jest klimat, po prostu ucieka. Tak było z Radosławem Cielemęckim (właśnie strzelił gola dla Wisły Płock), Arielem Mosórem (gra w Piaście Gliwice), Mateuszem Praszelikiem (Śląsk Wrocław) czy wcześniej Sebastianem Walukiewiczem, który odchodził z rezerw do Pogoni, a dziś jest zawodnikiem Cagliari.
I to jest właśnie największy grzech czy też zaniechanie. Dół piramidy w Legii jest jej najuboższym elementem. Owszem, popełniono mnóstwo błędów, wydając grube pieniądze na zawodników, którzy do Legii nie pasują. Działano ad hoc, tak naprawdę pod koniec okienka transferowego organizowano łapankę, a nie dobierano zawodników pod kątem potrzeb. Ale takie błędy można by nawet wybaczyć, gdyby klub był zdrowym organizmem, w którym istniałby najbardziej banalny plan B. Czyli nie udało się z zagranicznym zaciągiem, który traktuje klub jak bankomat, to stawiamy na swoich.
Pytanie tylko, gdzie oni są?
Przejdź na Polsatsport.pl