Kowalski: Świadectwo Szeligi, czyli dlaczego za korupcję w piłce cierpimy do dziś
Grzegorz Szeliga, były piłkarz Legii i Wisły Kraków, ogłosił w swoich mediach społecznościowych, że sprzedał mecz, który zdecydował o mistrzostwie Polski w 1993 roku. Później szerzej wyjaśnił sprawę w rozmowie z Piotrem Kamienieckim i Mateuszem Migą, twierdząc, że chciał ujawnić prawdę, bo jest umierający i nie chce zabierać tej tajemnicy do grobu.
Świadectwo jest tak mocne, że trudno je w jakikolwiek sposób podważyć. Choć wciąż poza słowami nim nie ma na to dowodów, a po 28 latach nikt nie będzie tego ścigać (przepis o zwalczaniu korupcji w sporcie zaczął obowiązywać dużo później). W pamiętnej „niedzieli cudów” Legia zwyciężyła Wisłę w Krakowie 6:0 i wygrała ligę. PZPN po słynnych słowach Ryszarda Kuleszy („cała Polska widziała”) odebrał tytuł warszawskiej drużynie i przyznał go przy zielonym stoliku Lechowi Poznań.
Zobacz także: Aleksandar Vuković chciałby pomóc Legii Warszawa. "Dumę zostawiłbym z boku"
Historia obrosła mchem, ale była symbolicznym wydarzeniem w tamtych czasach w polskiej piłce. Przez lata żaden z uczestników zdarzeń nie powiedział o tym tak wprost, jak Szeliga. A ze strony ówczesnych legionistów słyszałem choćby tak ekwilibrystyczne słowne wygibasy, jak: „Po prostu zapobiegliśmy sytuacji, w której inni mogli nas oszukać”.
Było w tym zresztą sporo prawdy, bo ustawiane mecze były chlebem powszednim. Owszem, całkiem dobrze nasi piłkarze potrafili wówczas grać w piłkę (trzy lata później Legia dotarła do ćwierćfinału Ligi Mistrzów, co dziś jest sytuacją niewyobrażalną), ale jeszcze ważniejsze były tzw. zdolności organizacyjne. Działaczy, sędziów, trenerów, ale także samych zawodników, którzy handlowali punktami na prawo i lewo.
Jak żartuje dziś jeden z trenerskich nestorów na temat właściciela czołowego wówczas klubu: „On im mecze kupował, a oni je sprzedawali…” Zdarzały się sytuacje, w których trener zbierał od zawodników daninę na sędziego, niósł ja do arbitra, ale z tej „pajdy”, potrącał sobie „za drogę”. I mnóstwo innych patologii. Opowieści z piłkarskiego życia wziętych wspominanych przy kieliszku w piłkarskim środowisku jest tak wiele, że starczyłoby na kilka opasłych tomów.
Bardzo dobrze się stało, że nawet po tak wielu latach ktoś z wewnątrz, bezpośrednio w to zamieszany powiedział jak było w 1993 roku. Młodsi kibice w żadnym wypadku nie mogą dać zwieść się iluzji, że oto ujawniono winowajców, złoczyńców i wszystko już jest jasne. Przeciwnie, to był system, handlowali i ustawiali mecze prawie wszyscy. Ci będący beneficjentami decyzji PZPN z 1993 roku także. I znów powołam się na trenera z tamtych czasów: „Gdyby chcieć polską piłkę wyczyścić, trzeba by nas wszystkich wsadzić do rakiety i wysłać w kosmos. Ale nie ma takich pojemnych statków powietrznych…”.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, poza moralnym aspektem i druzgocącym faktem, że przez lata kibice uczestniczyli w wielkiej mistyfikacji, jest to, że skutki sportowe tamtych czasów odczuwamy do dziś.
To wtedy, a taki stan rzeczy trwał do początku lat dwutysięcznych, odjechała nam piłkarska Europa. Po co było trenować, skoro można było wszystko załatwić? To rozleniwiało, niszczyło charaktery, przyzwyczajało do cwaniactwa. Pamiętam, jak już w „nowych czasach” jeden ze znanych piłkarzy, który po przygodzie zagranicznej wrócił do ESA, powiedział, przejaskrawiając nieco: „Kończę karierę, to nie ma sensu, człowiek się naharuje, a i tak zdarza się, że przegra. Kiedyś wszystko już przed meczem było jasne…”.
Właśnie te poprzetrącane kręgosłupy w piłkarskim środowisku sprawiły, że straciliśmy mnóstwo czasu, zostaliśmy w blokach i nie jesteśmy w stanie dystansu nadrobić. Za korupcję w polskiej piłce płaci dziś pokolenie, które nie miało z nią nic wspólnego.
Przejdź na Polsatsport.pl