Iwanow: Nie dzielmy skóry na niedźwiedziu. Najważniejsza nasza forma, a nie jakość rywala
Prezes PZPN Cezary Kulesza w wywiadzie tuż po losowaniu barażów o mundial w Katarze powiedział, że przed meczem jeszcze nikt nie wygrał, nie przegrał ani nie zremisował. Delikatnie się przejęzyczył, bo zamierzał pewnie skorzystać z bon motu używanego przez byłego trenera w Jagielloni Białystok Michała Probierza. On to wielokrotnie powtarzał, że „przed meczem jeszcze nikt nie wygrał, za to wielu przegrało”. I niech to będzie dla nas, a szczególnie reprezentacji i jej sztabu przestroga.
Już dwa razy za kadencji Paolo Sousy miała niestety, miejsce właśnie taka sytuacja. Spotkanie ze Słowacją na inaugurację EURO 2020 potraktowane zostało jako „przedbiegi” do zmagań z Hiszpanią oraz Szwecją, a zostaliśmy w blokach. Na rywalizację z najłatwiejszym grupowym przeciwnikiem wyszliśmy ze złym nastawieniem i po raz pierwszy za kadencji nowego selekcjonera zaledwie jednym napastnikiem, kiedy wcześniej graliśmy nawet trzema i drugi mecz turnieju znów był naszym tradycyjnym meczem o wszystko, który na szczęście udało się zremisować.
Efektu końcowego – jak pamiętamy - jednak to nie dało. Znów szybko trzeba było się pakować. Kolejny przykład jak nie należy traktować narodowych spotkań zobaczyliśmy na finiszu pierwszej części eliminacji do mistrzostwa świata. Przez zlekceważenie osłabionych Węgrów znaleźliśmy się pod ścianą strachu, że w pierwszym spotkaniu play-off trafimy na Włochów bądź Portugalię. Ale gorsze było co innego. Błędy decyzyjno-selekcyjne zabrały nam przede wszystkim prawo do gry w półfinale przed własną publicznością.
Naród cieszy się, że los był dla nas łaskawy. Bo jednak na początek Rosja, a nie wyprawa do Italii czy Lizbony na skazane na niepowodzenie boje z dwoma ostatnimi mistrzami Europy. I ewentualny finał barażu u siebie. I fajnie. Tylko, żeby móc gościć u siebie Szwedów albo Czechów – też wydaje się nam nie wiedzieć czemu, że to wcale nie musi być wysoka przeszkoda – najpierw trzeba wygrać w Moskwie.
Z dwojga scenariuszy wolałby jednak odwrotny. Najpierw zagrać przed własną publicznością. A gdyby nie katastrofalne i niezrozumiałe postanowienia w listopadzie moglibyśmy być w takiej sytuacja jak Rosjanie. Mieć potencjalne dwa spotkania u siebie. Przez niespełna rok Sousa dwukrotnie zadziałał na szkodę polskiej piłki i federacji. Przynajmniej o raz za dużo. Teraz nie ma już prawa do błędu. Utrudnił życie nam. I sobie. Jeżeli jednak coś nie pójdzie po naszej myśli on nawet nie… będzie musiał wracać do miejsca swojego zamieszkania, bo przecież nigdy w Polsce na dłużej nie zamieszkał. Konsekwencji żadnych nie poniesie. „Robotę” znajdzie choć już nie w kadrze, a klubową, bo na niej lepiej się zna. My będziemy musieli żyć z przeświadczeniem, że kolejna wielka impreza czeka nas dopiero w 2024 roku. I znów ktoś nowy będzie „coś budował”.
Dlatego nie zamierzam dziś nadmiernie analizować przeciwnika, rozkładać go na czynniki pierwsze, czy liczyć jego kartek i zastanawiać się, że Rosja może zagrać bez Smołowa i Gołowina albo kto np. ze Szwedów mógłby przeciwko nam pauzować, jeżeli pismo UEFA do FIFA zwracające się o możliwość „wyczyszczenia” kar przed barażami nie spotka się z akceptacją światowych władz.
Najważniejsze będzie to, jak my będziemy przygotowani. Jak w odpowiedni sposób, bez gaf taktyczno-personalnych przystąpimy do marcowych zmagań. To zależy wyłącznie od naszych piłkarzy i ich selekcjonera. Na decyzje FIFA i fart czy nie fart w losowaniu nie będziemy mieć i nie mieliśmy żadnego wpływu. Patrzmy na to, co my robimy, a nie wróżmy z fusów, nie dzielmy skóry na niedźwiedziu, tym bardziej, że ten pierwszy jest rosyjski i zetknięcie z nim to nigdy nie jest przyjemna sprawa.
Przejdź na Polsatsport.pl