Iwanow: Radomiak z uśmiechem "Banana"
Gdybym prowadził "zeszyt" z liczbą obejrzanych meczów konkretnych klubów Ekstraklasy tej jesieni, z pewnością w pierwszej trójce znalazłyby się te z udziałem beniaminka z Radomia. Zaczęło się już w pierwszej kolejce od spotkania przy Bułgarskiej w Poznaniu, skąd - choć grając jeszcze z pewną dozą nieśmiałości żółtodzioba - Radomiak wywiózł cenne 0:0. Później było m.in. 3:1 z Legią, remisy w Gdańsku i w Częstochowie. Z żadnym z zespołów z czołówki RKS nie przegrał!
Tę drużynę zawsze oglądało się dobrze, jej mecze trzymały w napięciu, nawet wtedy gdy wpadła ona w lekki, trwający kilka tygodni, dołek. A piłka to przecież rozrywka. Dlatego stadion w Radomiu zawsze pękał w szwach. Tym bardziej szkoda, że tego pierwszego po ponad 30 lat sezonu w elicie Radomiak nie może rozgrywać na swoim stadionie, ale to temat wymagający zupełnie innej historii do opowiedzenia, którą nie tylko w tym mieście każdy zna.
Gdyby nie Marek Papszun i jego tegoroczne osiągnięcia, Dariusz Banasik byłby pewnym kandydatem do tytułu Trenera Roku 2021. A pamiętać należy o tym, że dysponuje mniejszym kapitałem finansowym, a przez to i ludzkim niż przyszły szkoleniowiec Legii Warszawa. A jesienią zdobył on tyle samo punktów co wicemistrz kraju oraz zdobywca Pucharu i Superpucharu Polski. Uzyskać tyle samo przy gorszych możliwościach – za to należą się słowa uznania.
Banasik nie szuka "kwadratowych jaj", bo futbol to prosta gra. Pod warunkiem, że zna się dobrze jej zasady i podchodzi się do niego z pasją, gorliwością, pomysłem i kompetencjami. W jego sztabie nie ma nadmiaru osób, nie korzysta z trenera przygotowania fizycznego, jego piłkarze nie grają nawet z urządzeniami GPS do pomiarów w czasie meczu, co dziś wydaje się nieodzownym elementem analizy tego, co dany zawodnik w trakcie spotkania wykonał.
A jednak jego drużyna zawsze przygotowana jest także pod tym kątem i nigdy nie odstaje od przeciwnika. Nie potrzebny mu jest też psycholog czy trener mentalny. Sam wie jak wpłynąć na drużynę, która mimo niewielkiego doświadczenia gry na tym poziomie potrafi wyjść tak jak przed tygodniem na lidera z Poznania jak po swoje, nie dać mu miejsca, podejść wysoko, agresywnie i tym jego atuty zniwelować.
Nie ma też obok siebie dyrektora sportowego ze znanym nazwiskiem i dorobkiem. Dziś za wiele spraw odpowiadają byli sędziowie Sławomir Stempniewski i Grzegorz Gilewski. Ten drugi, dziś prężnie działający biznesmen, doradza pewnie nieoficjalnie, bo za niegdyś najlepszym polskim arbitrem ciągnie się jeszcze afera korupcyjna. Obaj panowie zjedli jednak na piłce zęby, więc nikt im "kitu" nie jest w stanie sprzedać.
Jakość piłkarzy, która trafiła do Radomia z zagranicy jest wysoka. Zaczęło się od Rafaela Rossiego, który zareklamował m.in. Mauridesa. Portugalskie ślady też nie wywiodły zespołu na manowce. Współpraca menedżerska z agencją, która przeprowadziła te i kolejne transfery jest godna do pozazdroszczenia. Na razie nie trafił tu nikt, kogo nazwalibyśmy "szrotem" czy "siódmym sortem kubańskich pomarańczy". Dlaczego udaje się to w Radomiu, a nie np. w Warszawie? Być może tajemnica tkwi w wyżej wymienionych nazwiskach.
"Banana" - jak w środowisku mówi się o trenerze Radomiaka, zresztą ta "ksywa" idealnie do niego pasuje, bo często uśmiecha - doceniam jednak najbardziej za to, w jaki sposób potrafił rozwinąć polskich piłkarzy, którzy odrzucani byli w wielu innych miejscach. Damian Jakubik to jeden z najrówniej grających prawych obrońców ligi, Mateusz Cichocki choć kształcony w Legii, odbijał się od wielu klubów, a przy Rossim stał się stoperem doskonale wywiązującym się ze swoich zadań.
Fajerwerków nikt od niego nie wymaga. Michał Kaput stworzył uzupełniający się duet z Felipe Nascimento, a Karol Angielski z Mauridesem. Nie wiem czy w innych "układach" funkcjonowaliby oni tak dobrze, ale właśnie taka jest rola trenera. Ma konkretne klocki i musi wiedzieć jak je poukładać. Owszem, siłą Radomiaka była stabilność wyjściowej jedenastki i jej dość mocno "żelazny" skład. Zawsze mogą istnieć obawy, co się wydarzy, gdy ktoś wpadnie w kryzys albo co gorsza dozna kontuzji. Ale na razie, choć trzeba myśleć perspektywicznie, nie ma co martwić się na zapas.
Jest radość ale nie nadmierna euforia powodująca oderwanie stóp od powierzchni ziemi. Cel drużyny się nie zmienia. To utrzymanie. Ten klub ma okrzepnąć w Ekstraklasie, dostać wreszcie własny stadion. Trzeba też mieć świadomość, że po Banasika wkrótce może zgłosić się ktoś większy od Radomiaka. Ale ja wyobrażam sobie, że może on tu zostać na lata. Choć skoro dla Papszuna marzeniem jest praca przy Łazienkowskiej, to z pewnością ta sama myśl pojawia się również w głowie "Banana". Tym bardziej, że właśnie tu stawiał przecież swe pierwsze kroki w roli trenera.
Przejdź na Polsatsport.pl