Justyna Święty-Ersetic: Przed Tokio wylałam hektolitry łez. W tym roku wszystko było "na nie"
Z igrzysk w Tokio przywiozła dwa medale: złoto i srebro w sztafetach, tymczasem do ostatnich dni walczyła o to, by w igrzyskach w ogóle wystartować. – Ten rok był mega wyboisty. Kontuzja, COVID, kontuzja. Nie miałam już siły walczyć o te igrzyska. Wylałam hektolitry łez – o drugiej stronie olimpijskich medali, ale nie tylko, w szczerym wywiadzie dla Polsatsport.pl opowiada mistrzyni i wicemistrzyni olimpijska – Justyna Święty-Ersetic.
Aleksandra Szutenberg: Justyno, czy dwa miesiące to dużo mało?
Justyna Święty-Ersetic: To zależy… w tym przypadku zdecydowanie za mało.
Czyli od razu wiesz, o co pytam?
O przerwę, którą miałam. Teoretycznie to długi czas, bo całe 8 tygodni, ale w tym roku minęło to wszystko błyskawicznie. Nie zdążyłam w 100% nawet odpocząć. Jeden wyjazd za drugim. Tę przerwę między treningami spędziłam głównie w podróżach, na spotkaniach, więc to było za krótko.
Na igrzyskach olimpijskich w Tokio startowałaś z kontuzją. Zrezygnowałaś ze startów indywidualnych, żeby w 100% postawić na sztafetę. Powiedz, czy teraz z nogą jest już wszystko w porządku, czy przeszłaś pełną rehabilitację i czy teraz jesteś już w pełni zdrowia, w pełni sił?
Teraz jest już wszystko w porządku, oczywiście jakieś małe dolegliwości są i one będą, bo inaczej myślałabym, że nie trenuję. Zawsze podczas treningu coś boli, ale jeśli chodzi o kontuzje to jak najbardziej miałam czas na wyleczenie. Te dwa miesiące poświęciłam na reset mojego ciała, na rehabilitację i teraz jest już wszystko w porządku.
Czy masz już taką pełną motywację? Możesz powiedzieć, że ze zdwojoną siłą wróciłaś do treningów? Czy jednak chciałabyś tej przerwy troszeczkę więcej?
To jest tak pół na pół. Z jednej strony po takich sukcesach chciałoby się więcej, o ile tak można powiedzieć, chciałoby się jeszcze szybciej biegać. Z drugiej strony, tak jak powiedziałam, potrzebowałabym jeszcze troszeczkę wolnego. Może nie na odpoczynek fizyczny, ale przede wszystkim ten psychiczny. Ten rok nie ukrywam był dla mnie bardzo, bardzo ciężki. Fajnie, że w tym momencie trener też na mnie nie naciska. Rozumie, że też potrzebuję jeszcze troszeczkę odpocząć. Oczywiście trenuję, jak najbardziej. Trener mówi, że niby mi pobłaża, że tylko mogę, a ja i tak jestem taka że wszystko zrobię i zobaczymy, jaki będzie tego efekt.
Zaczęłaś już trochę podsumowywać ten 2021 rok. Teraz z perspektywy grudnia, jak byś go określiła? To był najtrudniejszy rok w Twojej karierze, najpiękniejszy rok w Twojej karierze?
Chyba jedno i drugie. To był najtrudniejszy rok. Zaczął się rewelacyjnie – poprawiłam rekord Polski, wywalczyłam srebrny medal halowych mistrzostw Europy, a później przypałętała się jedna kontuzja, COVID, druga kontuzja - tuż przed samymi igrzyskami. Skończyło się jednak lepiej niż zakładałam, więc trudno powiedzieć, ze ten rok mi nie wyszedł. Na pewno był on mega, mega wyboisty, ale jeśli to wszystko miałoby tak wyglądać, to chciałabym przejść tą drogą jeszcze raz, jeśli ona miałaby się tak zakończyć.
Czy pojawił się moment zwątpienia, że igrzyska uciekną lub nie dasz rady wywalczyć medalu? Jeśli tak to kiedy?
Tak naprawdę jak zachorowałam, to już pojawiła się taka myśl. Po przebyciu choroby wracałam na treningi i ten powrót był piekielnie trudny. Miałam mega problemy, żeby wrócić. Po jakimś dłuższym czasie pojawiła się iskierka nadziei, ale wtedy przypałętała się kolejna kontuzja. W tamtym momencie podupadłam tak naprawdę. Nie miałam już motywacji, nie miałam siły walczyć o te igrzyska. Przez tyle lat kontuzje mnie omijały, byłam zdrowa, startowałam na wszystkich imprezach docelowych, na wszystkich zawodach, a tu jedna kontuzja goni drugą i to akurat w takim momencie, który był dla mnie najważniejszy w życiu pod względem sportowym. Tyle ile hektolitrów łez wylałam przed tymi igrzyskami, to wiedzą tylko osoby z mojego najbliższego otoczenia. Najbardziej wspierał mnie trener, który był cały czas ze mną i z bliska widział, co się dzieje. Najbliżsi dzwonili co chwilę i mówili, zobaczysz – wszystko będzie dobrze. Dziewczyny ze sztafety powtarzały: „Zobaczysz, takiej Cholery nikt nie powstrzyma”. Tak naprawdę do samego końca walczyłam o te igrzyska, do samego końca nie byłam pewna, czy w ogóle uda mi się wystartować w sztafecie. Wszystko było „na nie” w tym roku. Fajnie, że udało się wyjść zwycięsko z tego boju.
Czy po igrzyskach zastanawiałaś się nad tym, czy nie skończyć sportowej kariery?
Każda z nas mówiła „trenujemy tylko do Tokio, a potem już dosyć. Ile można się męczyć?!” I za każdym razem to sobie powtarzamy. Tak jak nawet tu na zgrupowaniu z Małgosią (red. Hołub-Kowalik) „po co mi to było, już nigdy więcej nie będę się tak męczyła na treningu”. Myślę, że przeważyły sukcesy w Tokio. Ciężko po dwóch medalach igrzysk olimpijskich tak totalnie z dnia na dzień się odciąć – tak się po prostu nie da. I tak jak większość dziewczyn mówiła, że skończymy, to dalej wszystkie trenujemy. Kiedy spotkałyśmy się na pierwszym zgrupowaniu w listopadzie powiedziałyśmy: „o Boże znowu tu jesteśmy, to znowu się zaczęło, to się znowu dzieje”, ale myślę, że teraz podchodzimy do tego z uśmiechem na twarzy. Te emocje, ta presja, która była do igrzysk, już opadła i teraz po prostu cieszymy się z tego, co robimy. Zobaczymy jak długo, ale myślę, że każda z nas chce udowodnić jeszcze coś sobie. W moim przypadku jest tak, ze chciałabym się jeszcze poprawić indywidualnie i na pewno będę do tego dążyła, a czy się uda, zobaczymy.
Cala rozmowa z Justyną Święty-Ersetic w materiale wideo. A tam m.in. odpowiedzi na pytania: co pozostało jej największym marzeniem, czy planuje start na igrzyskach w Paryżu, za co kocha święta, czy jest dobrą kucharką, czy ma już kreację na bal mistrzów sportu, którego nie może się doczekać, i kto jej zdaniem jest faworytem plebiscytu, a także o planach macierzyńskich, które… ustalili między sobą trener z jej mężem…
Przejdź na Polsatsport.pl