Marian Kmita: Tokio przez pryzmat świątecznej gwiazdki
Okres Świąt Bożego Narodzenia, to nie tylko w Polsce czas posumowań i refleksji nad tym, co za nami i tym, co jeszcze przed nami. To czas rodzinnej radości, nawet w świecie tak skomplikowanym, jak ten który nas współcześnie otacza. Covidowa plaga zabrała nam tradycyjny spokój i oddech towarzyszący nastrojowym, rodzinnym chwilom przy świątecznej choince.
Pewnie dlatego tym chętniej przy świątecznym stole uciekamy się do wspomnień o wszystkich, co było jednak radosne w mijającym roku. A polski sport, jak niewiele dziedzin naszego codziennego życia pokrzepił nas znacznie w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy.
Weźmy na przykład wyjątkowo udane dla nas igrzyska olimpijskie w Tokio. Przełożone o rok z powodu morderczego wirusa stały do końca pod znakiem wielu niepewności, ale na szczęście w końcu odbyły się i dały całemu świat konieczny oddech w drodze do trochę już zapomnianej, normalności. Dla nas to piękne wspomnienie, bo to był nie tylko najlepszy występ polskiej reprezentacji w XXI wieku, jeśli chodzi o ilość medali, ale także, jeden z najefektowniejszych. Ale czy mogło być inaczej, skoro największe sukcesy w Tokio odnieśli przedstawiciele królowej sportu – polscy lekkoatleci? Dyscypliny, którą ze względu na jej fantastyczne urozmaicenie i różnorodność zdarzeń i emocji zawsze ogląda się z wielką przyjemnością. No nie, to musiało dać wspaniały wspomnieniowy efekt i dało. To były naprawdę wspaniałe i unikalne chwile radości dla wszystkich Polaków. I nawet najstarsi kibice polskiego sportu, którzy pamiętają dni największej chwały, musieli być w lecie bardzo zadowoleni. Ba, nawet ci, którzy do niedawna uważali, że czasy Wunderteamu Jana Mulaka, Ireny Szewińskiej, Jacka Wszoły, Bronisława Malinowskiego, Tadeusza Ślusarskiego czy Władysława Kozakiewicza były najpiękniejsze w historii polskiej lekkoatletyki, po IO w Tokio musieli zmienić zdanie. I trudno im się dziwić, bo naszej tradycyjnej siły w sportach związanych z miotaniem kulą czy rzucaniem młotem doszły w końcu biegi. A biegi lekkoatletyczne, choć trwają w realu stosunkowo krótko, to niosą w sobie taki ładunek emocji, że trwają w naszej pamięci latami, wręcz dekadami. Tak jak bieg naszej sztafety mieszanej na 4 x 400 metrów może być i powinien zostać symbolem występu naszej całej ekipy w Japonii.
Oczywiście na nośność takiego wydarzenia składa się bardzo wiele szczęśliwych czynników. Nasze wspaniałe dziewczyny tzw. Aniołki Matusińskiego latami pracowały na życzliwą uwagę polskich kibiców i ich zainteresowanie biegami na 400 metrów, ale to trzeba było poprzeć wynikiem na Igrzyskach. No i udało się. Z pomocą swoich nieco mniej znanych kolegów zdobyły olimpijskie złoto w sztafecie mieszanej i dodały srebro w swojej koronnej konkurencji. I tu trzeba od razu dodać, że brązowy medal zdobyty w brawurowym biegu na 800 metrów przez Pawła Dobka to także gigantyczny sukces polskiego sportu, niesłusznie ginący nieco w cieniu medali naszych czterystumetrowców.
Biegacze dodali pozytywnego ognia naszej ekipie, ale chyba największą sensacją było złoto Dawida Tomali w ostatnim w historii igrzysk chodziarskim wyścigu na 50 kilometrów. Swoboda, brawura i taka specyficzna ujmująca bezczelność Polaka, jakże inaczej przyjmującego zwycięstwo niż robił to kilkanaście lat wcześniej Robert Korzeniowski. To - „Ale beka” - wypowiedziane przez mistrza Dawida na mecie, jest kwintesencja jego czarującej osobowości. To będziemy pamiętać.
ZOBACZ TAKŻE: Podsumowanie 2021 roku: Igrzyska Olimpijskie w Tokio
Oczywiście będziemy też pamiętać, tych, na których liczyliśmy, a którzy nie zawiedli. Bo też w sporcie to jest największa i zarazem najtrudniejsza sztuka, być faworytem i nie zawieść. Dlatego wielkie świąteczne brawa dla Anity Włodarczyk, Malwiny Kopron, Wojciecha Nowickiego i Pawła Fajdka.
A osobny, gromki aplauz na stojąco, należy się przesympatycznej i urodziwej Marysi Andrejczyk, która w drodze do swojego srebra w rzucie oszczepem przeszła cztery skomplikowane operacje, a każda z nich mogła położyć kres jej olimpijskim ambicjom.
Lekka rządzi, ale nie byłoby pełnej świątecznej radości bez fantastycznych tokijskich sukcesów naszych kajakarek, wioślarek, żeglarek i dzielnego zapaśnika – Tadeusza Michalika.
I kiedy świątecznie zamykam oczy i grzebiąc w pamięci szukam tego, co było najlepsze w polskim sporcie za mojego życia, to do igrzysk w Montrealu i Atlancie dodaję śmiało Tokio 2021. Dodaję Tokio i uśmiecham się w duchu, bo przecież już niedługo czeka na nas Paryż.
Przejdź na Polsatsport.pl