Zapach australijskiego żużla: Phil Crump

Historycy żużla zgodnie twierdzą, że speedway narodził się na kontynencie australijskim. Ostatnim Austalijczykiem, który sięgnął po światowy prymat w Speedway Grand Prix na Etihad Stadium w Melbourne był Jason Kevin Doyle w 2017 roku. W przebogatej księdze pachnącej metanolem rodem z krainy kangurów i wombatów tasmańskich nie może zabraknąć Phila Crumpa.
9 lutego 1952 roku w maleńkiej miejscowości Red Cliffs nieopodal Mildury, przyszedł na świat Philip John Crump. Czerwone Klify należy koniecznie obejrzeć o brzasku, żeby docenić ich blask i niezbywalny czar…
Phil Crump to pracowity człowiek, któremu niestraszne były niewygody. Śmigał na motocyklu dla Crewe, King’s Lynn, Newport, Bristol i Swindon. W barwach Rudzików ze Swindon zanotował aż 411 występów. Niepojęte, ale Phil Crump wziął udział w 1855 wyścigach. Zdobył dla Swindon 4417 punktów z bonusami. Imponująca średnia meczowa: 9,52 punktu na mecz.
Czterokrotnie sięgnął po tytuł indywidualnego mistrza Australii. Owszem, osiągnięcie Phila poprawił Leigh Scott Adams z Mildury, legenda Unii Leszno, zdobywając aż 10 złotych medali w mistrzostwach w krainie Down Under, ale cztery tytuły wciąż robią wrażenie.
Phil był świetnie wyszkolony technicznie, jeździł zadziornie, lubował się w ustanawianiu rekordów toru. 29 lipca 1978 roku jeżdżąc w barwach Bristol osiągnął czas 67,6 w Swindon wyrównując osiągnięcie Martina Ashby’ego. Rok później w towarzyskim spotkaniu: Anglia - Australazja poprawił ten wynik śrubując nowy rekord toru (czyste 67 sekund). Z kolei 22 września 1979 roku Phil Crump stoczył porywający bój z Peterem Collinsem podczas zawodów Golden Helmet Match-Race Championships. Na przestrzeni dziewięciu sezonów spędzonych w barwach Swindon Robins, Phil aż sześciokrotnie był numerem 1 pod względem średniej meczowej. Dokonywał cudów zręczności…
Maratończyk
Tak nazywano Phila w parku maszyn. Nawet kiedy do Swindon przyjeżdżał naszpikowany gwiazdami zespół pogan: Cradley Heath, Crumpie imponował skutecznością.
29 sierpnia 1983 roku Poganie pokonali Rudziki 49-29 (na Wyspach obowiązywała wówczas 13-biegowa tabela zawodów), ale mimo sromotnej porażki, gospodarze mieli w szeregach Phila Johna Crumpa, który zgromadził 15 punktów!
Phil Crump kochał ścigać się na żużlowym motocyklu. Szacunkiem darzyli go wielcy światowego speedwaya, gdyż zjawili się na imprezie rocznicowej w Swindon. 2 października 1983 roku na Abbey Stadium zameldowali się tacy fachowcy jak: Ole Olsen, Erik Gundersen, Hans Nielsen, Simon Wigg, Michael Lee…
O Philu Crumpie na Wyspach mawiano „Marathon Man”, gdyż potrafił wygrywać 16-Lapper, osobliwą imprezę na torze Czarownic w Ipswich wymagającą żelaznej kondycji. W latach 1981-85 Phil aż trzykrotnie zwyciężył w Ipswich w zawodach, które oddzielały chłopców od prawdziwych mężczyzn… Być może wokalista TSA Marek Piekarczyk i gitarzysta tejże rockowej formacji, wielki fan żużla – Stefan Machel mieli na myśli Phila Crumpa tworząc znakomity utwór „Maratończyk”?
Czy Phil John Crump mógł zostać indywidualnym mistrzem świata na żużlu? Pewnikiem tak, lecz nie chciał posłuchać mądrych rad teścia, który zalecał mu odpoczynek przed finałem światowym na Stadionie Śląskim w 1976 roku. Phil był lekkoduchem, nie podchodził do zawodu jak matematyk, nie kombinował co się opłaca, a co nie, więc podszedł do zawodów w Chorzowie z marszu… Z drugiej strony, być może wpływ na dalszą karierę miał nieszczęśliwy wypadek jaki przydarzył się Philowi 7 kwietnia 1973 roku? Crump wracał z meczu pod szyldem Border Trophy rozegranego przy Saddlebow Road (King’s Lynn) z Leicester Lions. W drodze do domu jego auto złapało „kapcia”. Podczas wymiany opony, lewarek nie wytrzymał i ręka Phila została praktycznie zgnieciona. Phil zacisnął zęby, przetrwał kryzys i w 1974 roku zameldował się u promotora Os z Newport – Wally’ego Mawdsleya.
Stadion Śląski
Dziś obiegowa opinia mówi o tym jak trudno dostać się do cyklu Speedway GP. Prawda to i owszem, ale zerknijmy przez jakie piekło musieli przejść żużlowcy, którzy w 1976 roku chcieli walczyć o laury na Stadionie Śląskim w Chorzowie! Phil Crump wystartował w finale Australazji w Auckland (Nowa Zelandia), gdzie zajął trzecie miejsce za Johnem Boulgerem i Billym Sandersem. W finale interkontynentalnym na Wembley w czerwcu 1976 roku Phil zameldował się na podium! Lepsi byli tylko Peter Collins i Ivan Mauger. Po tych dwóch ekstremalnie trudnych zawodach, Crumpie awansował do finału światowego, w którym, a jakżeż zajął trzecie miejsce i zdobył swój jedyny krążek w finałach IMŚ!
Godzi się przypomnieć, że Phil John Crump pojawił się w mieście słynącym z kolei żelaznej – Crewe – w hrabstwie Cheshire – w 1971 roku mając niewielki bagaż doświadczeń. Zaledwie kilka miesięcy wcześniej Phil wsiadł na motocykl na torze w Mildura…
„Wówczas nie miałem pojęcia o strukturach żużla w Europie. Byłem klasycznym żółtodziobem. Miałem motor żużlowy, bo w Mildura istniał tor żużlowy, a ja byłem maniakiem motocrossu. Najbliższe miejsca, w których mógłbym ścigać się na żużlu były oddalone o setki kilometrów: Adelajda lub Melbourne. Szalałem na crossówce, lecz z racji bliskości toru w Mildura, zakupiłem żużlówkę” – wspomina Phil.
Młody człowiek próbujący swoich sił w sporcie przeważnie zachwyca się mistrzem. Komu przyglądał się młodziutki Phil? „Nigdy nie zapomnę Nigela Boococka. Dużym wydarzeniem dla nas, Australijczyków była wizyta angielskiej kadry na torze w Mildura. Test mecze z Anglikami zawsze obfitowały w podteksty. Nigel Boocock był wówczas w szczytowej formie. To była przyjemność oglądać go w akcji. Wtedy nie przypuszczałem, że po latach będę walczył na angielskich torach z Nigelem jak równy z równym. Ba, jeździliśmy w jednym zespole!” – zaśmiewa się Phil.
Jak Phil mógł trafić na Wyspy? Trudno o lepszego ambasadora Australijczyków aniżeli Neil Street. „Streetie był niezawodny. Zadzwonił do mnie, tak z głupia frant, pewnego wieczoru i zapytał czy nie chcę ścigać się na żużlu w Anglii. Odpowiedziałem Neilowi: nigdy o tym nie rozmyślałem! Streetie, który lubił operować konkretami, zapytał mnie: w porządku, przemyśl temat, zadzwonię jutro wieczorem i powiesz mi wtedy czego chcesz od życia. Pamiętam jak dziś: Streetie zadzwonił we wtorek wieczorem, a w poniedziałek w następnym tygodniu już przywdziałem plastron Crewe! Totalne szaleństwo!” – cieszy się Phil.
Wówczas Australijczycy mieli opinię speców od długich torów, więc Anglia była dla nich szkołą przetrwania. Nie było przestrzeni na ziewanie. Nie zdobywałeś punktów na torze, głodowałeś! Prosta, aczkolwiek okrutna i bezlitosna zależność… Phil dojrzewał szybciej niż owoce w rodzinnej miejscowości Red Cliffs… „Hej, Tomasz, miałem 19 lat i przyleciałem, aby ścigać się na najdłuższym torze w Anglii (obiekt w Crewe liczył sobie blisko 430 metrów, nieludzko długi jak na Anglię). Przybyłem z najkrótszego toru w Australii! Nie miałem pojęcia na co się porywam. Wspinałem się na bardzo strome zbocze… To była prawdziwa jazda bez trzymanki. Przeżyłem szok, gdy musiałem walczyć o miejsce w składzie przed pierwszym biegiem ligowego spotkania! Zaczynałem z wewnętrznego pola – to najgorsze co mogło mnie spotkać w Crewe. Rywale założyli mnie i oglądałem ich plecy. Odpadłem, ale miało to swoją dobrą stronę: mogłem oglądać mecz z trybun. Uczyłem się toru i analizowałem. Po meczu ligowym rozgrywano jeszcze jeden wyścig: tym razem o to, kto ma jechać w meczu wyjazdowym! Przebrałem się w kombinezon i miałem sporo szczęścia, gdyż wygrałem ten bieg i zapewniłem sobie miejsce w składzie… Nic tak nie działa na człowieka jak perspektywa odległości do ojczyzny. Byłem bez grosza przy duszy, więc musiałem błyskawicznie dojrzeć, zakasać rękawy, jeżeli nie chciałem zginąć z głodu…” – wyznaje Phil.
Błyskawiczna edukacja
Crump szybko się uczył. W barwach Crewe Kings (ówczesna druga dywizja angielska) wykręcił najlepszą średnią na mecz: niewiele poniżej 9 punktów. Co równie istotne, Phil odniósł spory sukces na zakończenie sezonu – wygrał Silver Helmet Match Race Championships ograbiając z lauru faworyta: Johna „Tigera” Louisa. Ekipa Crewe Kings dołączyła do drugiej ligi w 1969 roku. Zazwyczaj żużlowcy Crewe okupowali środek stawki, lecz po sezonie 1971 promotor Maurice Littlechild poczuł, że dysponuje diamentem w postaci Crumpa. Maurice rzucił buńczucznie, że w kolejnym sezonie 1972 – Crewe ogoli wszystko co jest do wygrania w Anglii. W polskich realiach znamy podobne zjawisko: Marek Karwan, szeryf Adriany Toruń zapowiadał, że w 2003 roku Apator nie przegra żadnego meczu, a skład z Tonym Rickardssonem i Jasonem Crumpem okazał się zbyt słaby, aby powstrzymać częstochowskie Lwy… Littlechild miał nosa i wiedział co mówi… Crewe Kings wygrało rozgrywki ligowe w 1972 roku i sięgnęło po triumf w Knockout Cup. Phil Crump wygrał indywidualne mistrzostwa II ligi angielskiej na torze Wimbledon Dons! Był najskuteczniejszym ligowcem wykręcając średnią powyżej 11 oczek na mecz…
Niestety, prorok Maurice Littlechild nie doczekał się spełnienia swoich przepowiedni, gdyż zmarł 12 lipca 1972 roku. To był szok dla zespołu. Maurice Littlechild nie chciał psuć atmosfery w drużynie i zataił informację o raku… Co intrygujące, choć Maurice przeczuwał zgon, nie powołał Crumpa na rewanżowy mecz w Pucharze Knockout, gdyż zakładał, że 28 punktów przewagi z pierwszego spotkania wystarczy, aby odnieść sukces. Stąd absencja Phila na meczu w Sunderland… Dlaczego tak postąpił Mr. Littlechild? Był szlachetnym człowiekiem. Nie chciał blokować Philowi drogi do debiutu w Inter-Nations Championship na torze Hackney…
Phil omal nie posiadał się z radości wygrywając prestiżowe zawody na Plough Lane Stadium (siedziba Wimbledon Dons). Czek powędrował do kieszeni i dopiero wtedy zaczęły się cyrki. „Przez kilka godzin kręciliśmy się w kółko na obwodnicy Londynu. Po pewnym czasie krzyknąłem: psiakrew, znowu jesteśmy obok żużlowego stadionu! To znów Wimbledon! Przejeżdżaliśmy po raz kolejny obok Plough Lane Stadium. Nie było komfortu jaki mają współczesne dzieciaki. Włączają nawigację i nie muszą główkować… Byliśmy na właściwej autostradzie, lecz zamiast kierować się na południe, pędziliśmy na północ! Skaranie boskie…” – wspomina Phil.
Co intrygujące, Crumpie, który znajdował się na fali wznoszącej, miał ogromnego pecha. Ilekroć notował „dzwona”, z reguły odzywała się kość łódeczkowata…! „Niesamowite – niezależnie czy lewarek nie wytrzymał i ucierpiała moja dłoń czy upadłem na bark podczas kolizji na torze, ta przeklęta kość łódeczkowata odzywała się i bolała potwornie. Kiedy zakończyłem karierę sportową, postarałem się, aby lekarze dokonali mi przeszczepu skóry w tym feralnym miejscu. I ból zniknął – jak ręką odjął. Problem tkwił gdzie indziej: motocykle poprzez wibracje przenoszone na kierownicę zawsze mają zły wpływ na nadgarstki” – analizuje Phil.
Przeklęty nadgarstek
Nadgarstek Phila przyzwyczaił się do dokuczliwego bólu w trakcie sezonu’1972… Crump zachował się szlachetnie kładąc motocykl, aby uniknąć zderzenia z Johnem Jacksonem podczas zawodów w Ellesmere Port. Cóż z tego, skoro Dai Evans nie zdołał ominąć Crumpa i uderzył Australijczyka! Wydawało się, że nadgarstek jest stłuczony – taką opinię wydali lekarze. Dopiero po trzech tygodniach okazało się, że Phil doznał złamania nadgarstka. „Zerknąłem na kartki kalendarza. Czekało mnie sporo ważnych imprez. Rozciąłem gipsowy opatrunek. Wygrałem zawody na torze Wimbledon Dons. Sezon 1972 obfitował w dobre rezultaty” – przyznaje Phil.
Kto wie, może gdyby nieszczęśliwy wypadek z lewarkiem nie miał miejsca, Phil na dłużej zagrzałby miejsce w barwach King’s Lynn? Przymierzano go do Reading, lecz w 1973 roku stadion Smallmead przechodził gruntowną przebudowę, więc Racers poczuli się jak bezdomni i przez rok zawiesili działalność. Phil, nieco z konieczności został Osą z Newport i zaczął regularnie ścigać się w Walii. Tor Newport Wasps był okryty złą sławą. W oczach żużlowców uchodził za niebezpieczny. „Nie wiem i już się nie dowiem czy dokonałem mądrego wyboru. Ani Newport ani Bristol nie były rajem dla walecznych żużlowców. Bristol i ten nieprzewidywalny piaszczysty tor Eastville… Psia kość. Mój teść – Streetie przekonał mnie do startów w Newport.
Neil ścigał się dla ekipy Os, więc skinąłem głową i zgodziłem się reprezentować Wasps. Być może Reading było sensowną opcją, ale pomyślałem: raz kozie śmierć! Newport był arcytrudnym, dziurawym torem, ale na swój sposób lubiłem go. To był stosunkowo łatwy zarobek w piątkowe wieczory, bo połowa zawodników nie przyjeżdżała na ten przeklęty obiekt, a połowa, która odważyła się przyjechać do Newport, miała pełne majtki! Miałem grono oddanych kibiców w Newport, którzy gotowi byli mnie nosić na rękach!” – wspomina Phil.
O niebo gorzej wyglądał tor w Bristol… „To było prawdziwe gówno! Wymarzony tor do wyścigów psów. Piasek dookoła, więc czułem się jak na australijskiej pustyni… Musiałem przetrwać moment startowy i jakoś przejechać pierwszy wiraż. A później, już jakoś poszło! Neil Street był skarbnicą mądrości. Mawiał do mnie: nie zrzędź, nie narzekaj na tor, tylko naucz się kontrolować motocykl, wówczas żaden tor nie będzie ci straszny. Miał rację. Wykręciłem średnią na poziomie 10 punktów na mecz i zostałem liderem w Newport” – wyznaje Crumpie.
Nieprzyjemny i zagadkowy tor w Newport sporo nauczył Phila, skoro wraz z Johnem Boulgerem sięgnęli po srebrny medal mistrzostw świata dla Australii w 1974 roku. Finał rozegrano na magicznym torze Hyde Road Stadium. Złoto zdobyli Szwedzi, a Phil i John byli szczęśliwi, gdyż w pokonanym polu pozostawili chociażby Nową Zelandię (Barry Briggs, Ivan Mauger) i Anglię (Peter Collins, Dave Jessup). Jakby tego było mało, w prestiżowych zawodach British League Riders’ Championship, Phil uplasował się na trzecim miejscu za plecami Collinsa i Maugera.
Sekretna czterozaworówka
Nie da się ukryć, że Phil Crump otrzymał ogromne wsparcie od teścia, Neila Streeta. W głównej mierze, dzięki inżynieryjnym talentom Neila, Phil dysponował rakietowym sprzętem – czterozaworowym SR4 – podczas indywidualnych mistrzostw Australii w 1975 roku. Zawody rozegrane na Sydney Showground były kosmiczne… „Żaden tytuł wywalczony na ojczystej ziemi nie dał mi tyle radości co zwycięstwo na Sydney Showground w 1975 roku! Po raz pierwszy ścigałem się wówczas na czterozaworowym silniku. Ależ to było uczucie! To rewolucyjne rozwiązanie techniczne zmieniło historię speedwaya. Można debatować czy to dobrze czy źle dla rozwoju dyscypliny, ale było to przełomowe odkrycie. Wówczas dwuzaworowa Jawa kręciła obroty na poziomie 8000, a ja dysponowałem silnikiem, który kręcił 10000 obrotów! Streetie był pierwszym, który dokonał tego odkrycia. Był fenomenalnym konstruktorem. Dopiero potem pojawiły się czterozaworowe Weslake, ERM i inne cuda… Nikt nie poprawił mojego rekordu na Sydney Showground. Wykręciłem najlepszy czas na sprzęcie teścia… Angielska drużyna, która przyjechała do Nowej Południowej Walii na testy, obraziła się na stan toru i odmówiła jazdy. Cieszyłem się w duchu. Pomyślałem: mojego rekordu nikt nie wymaże z tabel!” – śmieje się Phil.
Australijskie miasta w przeszłości słynęły ze znakomitych obiektów żużlowych. „Owszem, one bywały przyczepne, dziurawe, ale uczyły zawodników odporności na różnorodne warunki. Daleko im było do doskonałości, ale te tory miały swój klimat. Sydney, Adelajda, Perth, Brisbane – wszystkie cuda o nazwie Showground miały niezwykły urok. Ekka – cudowny obiekt w Brisbane była wyzwaniem dla żużlowców. Szkoda, że już nie ma tam żużla. Tor istnieje, ale w pobliżu pobudowano tyle domów, że już nikt nie pozwoli sobie na nadmiar decybeli…” – twarz Crumpa posmutniała.
Phil lubił legendarne obiekty. W 1975 roku wypadł okazale w debiucie na Wembley w finale IMŚ – zajął szóste miejsce z dorobkiem 10 punktów. Rok później zdobył brązowy medal na Stadionie Śląskim w Chorzowie. „Polska przyciągała niewiarygodne masy kibiców na stadion. 100 000 widzów, istny obłęd! Nie wiem dlaczego, ale duże widownie w ogóle mnie nie tremowały. Wyciskałem wszystko z moich motocykli” – twierdzi Phil.
Wciąż żywa jest dyskusja czy poważna kontuzja uda jakiej Phil nabawił się w Sheffield w 1977 roku, nie zniszczyła jego kariery. Nawet dziś, choć ortopedzi posiadają o niebo większą wiedzę na temat leczenia złamanej kości udowej, nie ma gwarancji, że sportowiec wróci do zawodu po tak poważnym urazie. W Sheffield padało, tor nie był idealny… W erze Crumpa taki uraz praktycznie oznaczał kres marzeń o wyścigach! „Racja. Miałem cholernie dużo szczęścia, bo trafiłem na znakomitego chirurga – operował mnie Carlo Biagi. Co prawda złamana noga w udzie bolała, lecz nigdy nie miałem z nią problemów: zero reakcji na pogodę, zero reumatyzmu. Sheffield, cóż… W żargonie żużlowców mówiono wtedy, że tor w Sheffield jest obiektem dla pederastów. Padał deszcz, a Martin Ashby po prostu nie widział gdzie jedzie, więc nie dziwię się, że trafił mnie. Upadliśmy na tor, a ja na domiar złego trafiłem w słupek. Martin złamał obojczyk, a ja cierpiałem, bo kość udowa nie wytrzymała siły uderzenia. Od tamtej pory, zacząłem być ostrożny na mokrych torach. Już nigdy nie błyszczałem na błotnistych torach…” – Phil snuje przemyślenia.
Crumpie był bardzo solidnym filarem zespołów ligowych, w których startował. Godzi się przypomnieć, że wówczas liga brytyjska była prężnie działającym organizmem i tworem, który fascynował zawodników. Na Wyspach wówczas ścigali się najlepsi żużlowcy na świecie. Nawet tak znakomita firma jak Phil Crump musiał w pocie czoła zapracować na awans do kolejnego finału IMŚ. Los Angeles, Coliseum, sezon 1982… Drugie miejsce w finale australijskim w Brisbane, ósma lokata na White City Stadium w Londynie w finale Zamorskim, dziewiąta pozycja w finale interkontynentalnym w Vetlandzie. 28 sierpnia 1982 roku na Memorial Coliseum w Los Angeles Phil zajął czternaste miejsce… „Spoglądając z dzisiejszej perspektywy, zastanawiam się czy nie podchodziłem na zbyt dużym luzie do najważniejszych zawodów. Miałem naturalny talent do jazdy na motocyklu. Prowadzenie bike’a nie nastręczało mi najmniejszych problemów. Być może nie wkładałem w speedway takiego wysiłku jak Mauger, Jessup czy Collins? Wiem, że siedząc na sofie łatwo snuć takie rozważania, ale dziś twierdzę, że gdybym bardziej się przyłożył, osiągnąłbym lepsze wyniki na żużlowym torze… Tylko kto będąc młodym, wie w którą stronę pójść i w którą uliczkę skręcić?” – zastanawia się Phil.
Duch Wembley
Są zawodnicy, którzy z podobną dozą emocji traktują zwyczajny ligowy mecz i finał światowy. Phil do nich bezsprzecznie należał. „Pamiętam finał na Wembley. Dzień wcześniej ścigałem się na swoim najlepszym motocyklu w Newport. Jeździłem na tym czym dysponowałem w danej chwili. Nigdy nie posiadałem silników specjalnie przygotowanych na konkretne zawody. Szaleństwo kiedy spojrzysz na współczesny speedway… Taki już byłem. Stosowałem jak to mawia mój syn Jason teorię „luźnej gumy”. Nie nakręcałem się rangą zawodów. Może to był błąd? Tego nie wiem… Dla mnie finał oznaczał kolejny dzień spędzony na motocyklu. Byłem tak samo wyluzowany na Wembley, Śląskim czy Coliseum jakbym ścigał się dla Newport, Swindon czy Bristol. Cóż poradzić? Może powinienem zatrudniać w parku maszyn speca od treningu mentalnego? Streetie był geniuszem w zakresie mechaniki, ale brakowało mi kogoś, kto odpowiednio nastroiłby mnie do walki o złoto. Takiego wyboru dokonałem i pewnie dlatego nigdy nie zostałem mistrzem świata…” – podkreśla Phil.
Życie żużlowego wagabundy nakłada obowiązek częstych podróży, a więc zbudowanie właściwych relacji z towarzyszem niedoli jest szalenie istotne. Trudno przemierzyć tysiące mil z kimś kto nie umila czasu… „Nie potrafię sobie przypomnieć zawodów, w których Neila zabrakłoby obok mnie. Bardzo wiele mnie nauczył. Rozumiałem, że bardzo chciał mi pomóc, abym stał się jeszcze lepszym żużlowcem. Nie dochodziło między nami do scysji. Neil był łagodnym człowiekiem i w podróży nie nastręczał najmniejszych problemów” – podkreśla Phil.
Wielu żużlowców marzy o tym, aby choć raz sięgnąć po brązowy medal IMŚ. Sztuka ta udała się niewielu zawodnikom. Wśród szczęściarzy są tacy fachowcy od puszczania „klamki” jak Phil Crump, Tommy Knudsen czy Chris Louis. Jednak o ironio, Phila z rzadka ktoś pyta o szczegóły finału na Śląskim, gdzie Australijczyk zdobył swój najcenniejszy laur, jeno o kontrowersje związane z czternastym wyścigiem finału w Los Angeles… O cóż kruszyć kopie, do licha? Wszak Phil zdobył w Kalifornii zaledwie 4 punkty i zajął dopiero czternaste miejsce. Sęk w tym, że Phil miał najlepsze miejsce w „loży”, gdyż najsłynniejszy wyścig wieczoru obserwował z perspektywy czwartego miejsca! Ach, cóż to był za wyścig pomiędzy Brucem Penhallem a Kennym Carterem! Ciarki do dziś wędrują po plecach… „Wlokłem się na szarym końcu, więc miałem idealne miejsce, aby obejrzeć walkę Bruce’a z Kennym. Sędzia musiał podjąć trudną decyzję. Carter był bezwzględny dla Penhalla, ale Bruce też nieźle nawywijał z Kennym. Myślę, że sędzia podjął dobrą decyzję. Kenny miał możliwość, aby ująć gaz, a Penhall, moim zdaniem, nie dotknął Anglika. Owszem, Bruce pojechał bardzo twardo, ale nie dopuścił się faulu. Sędzia wiedział, że gra szła o gigantyczną stawkę. W takich zawodach nikt nie odda cala toru rywalowi. Może inni sędziowie wykluczyliby Penhalla, ale ja twierdzę, że arbiter nie pomylił się wykluczając Cartera” – opowiada Phil.
Co intrygujące Crumpie rozmawiał o całym zajściu z Ivanem Maugerem. Nowozelandczyk, sześciokrotny indywidualny mistrz świata, gdzieś między wierszami przyznał rację norweskiemu sędziemu Tore Kittilsenowi, ale… „Ivan długo rozważał ze mną każdy możliwy scenariusz. Analizowaliśmy ten wyścig wielokrotnie i Ivan przyznał w rozmowie ze mną, że Tore podjął właściwą decyzję, ale nie mógł o tym powiedzieć oficjalnie! Dlaczego? Podczas finału IMŚ’82 w Los Angeles Ivan Mauger pełnił rolę menedżera Cartera, więc nie wypadało mu przyznawać racji sędziemu… Ot i cała tajemnica” – wyznaje wnikliwy analityk Crump.
Billy Sanders: rywal co się zowie!
Phil doskonale wie, że napięcie pomiędzy wielkimi rywalami potrafi zaciemnić racjonalne spojrzenie. Sam przekonał się co oznacza otwarty konflikt ze swoim rodakiem, więc wiedział, że w parku maszyn nie ma lekko… W Australii Philowi wyrósł groźny konkurent w postaci Billy’ego Sandersa. Billy wyrównał osiągnięcie Phila zdobywając brązowy medal w finale IMŚ’80 na Ullevi. Co więcej, Sanders podobnie jak Crump czterokrotnie sięgnął po prymat w indywidualnym czempionacie Australii… W 1983 roku Billy bronił tytułu w Down Under, gdy los zetknął obu przeciwników w Adelajdzie. Do czternastego wyścigu Phil i Billy zachowali miano niepokonanych. W owym 14 biegu Crump startował z drugiego pola, a Sanders z czwartego. Crumpie ruszył agresywnie spod taśmy, był o dwie trzecie motocykla z przodu, a Billy nie miał wolnej przestrzeni, aby wsunąć laczka i upadł. Sędzia Sam Bass wykluczył Phila za zmianę toru jazdy przed linią 30 metrów. „Nie utrzymałeś toru jazdy do szczytu pierwszego wirażu” – perswadował sędzia.
Jednakże, zapis video wykazał dobitnie, że nie doszło do kontaktu pomiędzy Crumpem a Sandersem. Nie chodziło tylko i wyłącznie o tytuł mistrza, stawka była spora, gdyż dwaj najlepsi zawodnicy z finału australijskiego awansowali do kolejnej rundy IMŚ. Phil ostro protestował. Krzyczał, perorował, podjechał pod taśmę. Cofnął go dopiero kierownik startu. Phil wygrał swój wyścig w piątej serii, lecz wykluczenie w czternastym biegu kosztowało go utratę cennych punktów. Ostatecznie Crump spadł na trzecie miejsce i nie przedostał się do kolejnej rundy eliminacji IMŚ. Rozzłoszczony nie pofatygował się na podium, choć zajął trzecie miejsce. „Wiesz co, minęło tyle lat od tamtych wydarzeń. Wiem jedno: na stadionie było dwóch facetów, którzy myśleli, że to ja byłem winowajcą: sędzia i Billy! Sanders wrzeszczał: Phil mnie podciął, zabrał mi nogę! On ostro imprezował, był ulubieńcem tłumów, więc przeciągnął kibiców na swoją stronę. Wiedziałem, że kiedy dojdzie do pojedynku ligowego w Anglii pomiędzy Swindon a Ipswich, na trybunach będzie gorąco. I nie myliłem się!” – śmieje się po latach Phil.
Fani Swindon Robins okazali się pamiętliwi. Crumpie był już uznaną gwiazdą Rudzików, kiedy aktualny indywidualny mistrz Australii przybył z Wiedźmami z Ipswich na stadion Abbey Stadium. Jeden z kibiców Swindon był tak rozanielony zwycięstwem Phila nad Billym, że wskoczył w pas przeznaczony do wyścigów piesków i wulgarnymi gestami pokazał co myśli o Sandersie! Wykorzystał moment kiedy po zakończonym biegu Billy wyraźnie zwolnił… Jakby tego było mało, grupka zagorzałych fanów Swindon Robins podbiegła w stronę parku maszyn i złorzeczyła Sandersowi. Obsługa parku maszyn musiała użyć kocy, aby zasłonić widok na motocykle i zawodników. Organizatorzy obawiali się, że kontakt wzrokowy z kibicami sprawi, że Sanders utonie w morzu obelżywych uwag… Położono kres prowokacjom.
Rzecz jasna, Crumpie nie był mile witany na Foxhall Heath kiedy Rudziki nawiedzały stadion Wiedźm. Phil zaprzecza jakoby incydent, który miał miejsce w Adelajdzie zniweczył ich przyjaźń. „To normalne, że nie było w nas nadmiernej czułości, bo obaj walczyliśmy o miano numeru 1 wśród Australijczyków. Jak dla mnie Billy był klaunem, który nie potrafił przyjść do mnie w parku maszyn i po męsku wyjaśnić sprawy, tylko podburzał kibiców przeciwko mnie, a udawał słodziaka i milusińskiego, żeby przypodobać się fanom” – dodaje Phil.
W reprezentacji Australii potrafili zgodnie współpracować. Kangury wygrały drużynowe mistrzostwa świata na White City Stadium w Londynie w 1976 roku w składzie: Crump, Herne, Sanders, Boulger. „W głębi duszy żałowałem, że nasze relacje uległy wyraźnemu ochłodzeniu. Szczególnie wówczas, gdy Billy odebrał sobie życie” – wyznaje z zadumą Phil.
Billy Sanders popełnił samobójstwo 23 kwietnia 1985 roku. Jak na ironię, ostatnimi zawodami, w których wziął udział był turniej Golden Helmet w… Swindon. Sanders musiał uznać wyższość Bo Petersena.
Kiedy w 1978 roku Bristol zakończył żużlową działalność, Crump przeprowadził się do Swindon. Pokazał kunszt, wyprzedzał rywali, ścigał się jak szalony. „Czułem podskórnie, że wreszcie trafiłem na tor, który sprzyja widowiskowym wyścigom. Swindon był wymagającym torem, bo trzeba być szybkim przez cztery okrążenia, żeby wygrać bieg. Dziś chłopcy jeżdżą jeszcze szerzej niż w czasach kiedy ja latałem na Abbey Stadium, ale wciąż trzeba być diabelnie szybkim, aby przywozić punkty w Swindon” – podkreśla Australijczyk.
Zabawne, lecz za wyjątkiem pobytu w Crewe, Crump ścigał się w Newport, Bristol i Swindon pod batutą tego samego promotora – Wally’ego Mawdsleya.
Rak
Wraz z upływem czasu kość łódeczkowata dawała się coraz bardziej we znaki. Chirurg coraz intensywniej namawiał Phila, aby poddał się operacji i pozwolił organizmowi na odpoczynek oraz rehabilitację. Po zakończeniu sezonu 1986 Phil opuścił Anglię. Wciąż ciągnęło wilka do lasu, więc ścigał się w Australii dla czystej przyjemności. W 1988 roku Crumpie zdobył po raz czwarty tytuł indywidualnego mistrza Australii wygrywając na torze w Murray Bridge.
Kiedy Duńczyk Brian Karger doznał kontuzji w 1990 roku, promotor Swindon zadzwonił do dalekiej Australii. „Phil, wracaj, uratuj sezon dla Robins” – ozwał się błagalny głos, a Crumpie przytaknął, skinął głową i 28 lipca zjawił się na Abbey Stadium, aby wziąć udział w czwórmeczu. Nazwisko Crump zrobiło swoje. Sprzedaż biletów skoczyła w górę… „To była najgłupsza decyzja w moim sportowym życiu. Nie miałem szans, aby nawiązać walkę z rywalami. Wciąż jeździłem na żużlu w Australii, ale to zupełnie inna para kaloszy. W ojczyźnie kręciłem sporo punktów, lecz poziom sportowy znacznie odbiegał od jazdy na Wyspach. 38 lat to nie jest żużlowa emerytura kiedy zerkniesz na osiągnięcia Grega Hancocka, ale należy pamiętać, że Amerykanin wciąż był w gazie. Co innego kiedy wypadasz z rytmu i odstajesz od reszty. Nie powinno się wracać do rywalizacji na pełen gwizdek po tak długim rozbracie z europejskim speedwayem” – podkreśla Phil.
Czy spędzając lwią część życia w żużlowym zgiełku, można na emeryturze odkryć coś równie ekscytującego? „Nie. Zabawne, że kiedy się ścigasz, wydaje ci się, że to okrutnie trudna i żmudna praca. Perspektywa zmienia się kiedy kończysz karierę i znajdujesz normalną pracę. Wówczas uświadamiasz sobie, że speedway to była baśń i najlepszy okres w życiu. Błyskawicznie zrozumiałem, że speedway to cudowne zajęcie. Zatęskniłem za jazdą na torze, za godzinami spędzonymi za kierownicą samochodu czy busa… Uwielbiałem ścigać się w Niemczech, fascynowała mnie odmienna na owe czasy Polska. Nieważne czy przegrywałem czy wygrywałem – ten wesoły cyrk mnie napędzał. Nie zamieniłbym zajęcia ani na moment. Speedway był przednią zabawą i czystą przyjemnością” – wyznaje Phil.
Dziś cierpi na raka prostaty. „Nic nie trwa wiecznie. Spędziłem mnóstwo lat w Anglii. Lubię Wyspy, klimat, ludzi, atmosferę. Nie wiem jak odnajdę się w Australii, ale myślę, że będę przydatny rodzinie. To nie koniec przygody z żużlem, ale nowy rozdział w życiu” – twierdzi dobroduszny człowiek Phil Crump.
Każdy z nas ma obawy i boi się nowości oraz wyzwań jakie niesie przed nami przyszłość. Crumpie nie jest wyjątkiem.
„Rak prostaty sprawia, że inaczej spoglądasz na życie. Jason poprosił mnie o pomoc i powrót do Australii. Spojrzałem w kalendarz. Wówczas, gdy przeniosłem się z Anglii do ojczyzny miałem już 66 lat. Na starość każdy chce mieć przytulny kącik, ale czułem, że nie mogę odmówić synowi. Jason bardzo zaangażował się w karierę mojego wnuka Setha w wyścigi superbikes. A skoro rodzina wzywa, nie ma odwołania ani ziewania, trzeba wesprzeć najbliższych” – konkluduje Phil.
Badania krwi, radioterapia, wizyty u lekarza przynajmniej trzy razy w kwartale stały się codziennością. „Medycy mówią, że przez najbliższe pięć lat nie mogę spać spokojnie, bo rak prostaty nie jest banalnym schorzeniem. Życie płynie bardzo szybko, więc nie ma co się za bardzo rozczulać” – wyznaje Phil.
Ojcostwo
Piątek, 3 września 2004 roku. Krsko, trening przed GP Słowenii. Jason Philip Crump zjeżdża z toru. Elegancka rampa zaprasza go do boksu, w którym już czekają tata Phil i syn Neila Streeta, mechanik – menedżer: Drew. Jason w pośpiechu zdejmuje kask, kieruje spojrzenie w stronę taty i pyta: „Jak było? Dobrze czy coś nie tak?”. A Phil szorstko potraktował syna: „Nie zamierzasz wygrać GP? Spójrz jak szybki jest Rickardsson wchodząc w wiraż!”
Fala przekleństw przekłuła powietrze. Jason, jak przystało na perfekcjonistę, rozjuszony komentarzem taty, szybkim krokiem wkroczył w ciżbę mechaników, oficjeli i reporterów. Tłum się rozstąpił, a Jason powędrował do szatni znikając z parku maszyn. „Do jasnej cholery, Jason zwyzywał mnie od ciuli i kretynów, ale rozumiem go w zupełności. On jest wybitnym sportowcem, maksymalistą, więc frustruje go każde odstępstwo od doskonałości. Najwyraźniej przemyślał moje słowa, bo w czasie zawodów był szalenie skoncentrowany i dobrze się ścigał. Odpadł w półfinale, ale widziałem ogień w jego oczach. Zawsze mówiłem Jasonowi prawdę. Jeżeli czułem, że coś schrzanił, nie owijałem w bawełnę, tylko mówiłem o tym wprost. On nie zawsze to dobrze znosił, ale cóż, taki los taty… Nigdy nie byłem taktowny” – wyznaje Phil.
Oj, mikstura jaką potrafią przyrządzić tata sportowiec i syn sportowiec, nie zawsze jest możliwa do radosnej konsumpcji… Phil był żużlowcem światowego formatu, a Jason poprawił osiągnięcia taty, więc musiało iskrzyć. Jason Philip Crump może pochwalić się imponującym dorobkiem. 145 startów w GP, 77 finałów, 2006 zdobytych punktów, 23 zwycięstwa. W Drużynowym Pucharze Świata Jason zdobył 2 złote medale, 4 srebrne i 1 brązowy gromadząc 303 punkty… Imponujące… Dodajmy, że Jason ścigał się w epoce dominacji jednego z największych mistrzów speedwaya: Tony’ego Rickardssona. „Jasonowi łatwiej było wyładować złość na ojcu aniżeli na mechanikach. Nie przerażała mnie ta wizja. Wiadomo, że ojciec zawsze zrobi wszystko dla dobra swojego dziecka, nawet jeżeli chwilę wcześniej tata i syn śmiertelnie się pokłócą” – twierdzi doświadczony życiowo Phil.
Tony, nawet kiedy zdarzały mu się nieudane wyścigi, potrafił założyć maskę i nie okazywał emocji. „Jason nie ukrywał, że jest rozzłoszczony. On rzucał kaskiem gdzie popadnie, a ja wchodziłem mu na ambicję mówiąc: znowu Tony cię wyrolował. Lubiłem zdenerwować Jasona stwierdzeniem: Rickardsson się śmieje, a ty kipisz złością. Wiedziałem, że rozgniewany Jason będzie lepszy na torze…” – uśmiecha się Phil.
Duma rozpierała tatę kiedy Jason dopiął swego w hali Vikingskipet w norweskim Hamar w 2004 roku. „Naturalnie czułem dumę, bo ilu sportowców pękłoby będąc wiecznie drugim? A Jason jak nie przegrywał z Tonym, to Nicki Pedersen potrafił go ubiec. Cenię syna za determinację w dążeniu do mistrzostwa. GP było ekscytujące w czasach Rickardssona, Pedersena i mojego syna. Dziś żużel klęczy na kolanach. Brakuje świeżości, nie ma nowych twarzy, mistrzostwa świata przestały być magnesem i ekskluzywnym towarem. W Melbourne na Jasona Doyle’a, który sięgnął po tytuł mistrza świata w 2017 roku przybyło niewiele ponad 20 000 widzów na Etihad Stadium. Nie znam odpowiedzi dlaczego żużel nie może wydostać się poza opłotki i stać się popularną dyscypliną… A może prosperitę przeżywaliśmy w czasach Wembley, Ullevi i Śląskiego?” – zastanawia się Phil.
Kiedy kończył starty w Anglii, przerzucał cały majdan do Australii. Wieczna cyganeria. „Mieszkałem 4, może 5 lat w Australii, a potem Jason chciał, abym pomagał mu w Anglii, więc przeniosłem się znów na Wyspy. Po blisko ćwierćwieczu spędzonym w warsztacie w Northampton znów spakowałem manatki, aby wspierać wnuka Setha w karierze motocyklowej… Nie będę rasował silników, bo przepisy są restrykcyjne. Musisz korzystać z fabrycznego sprzętu, zero grzebania przy jednostkach napędowych. Ktoś jednak musi dźwigać koła. Seth jest całkiem niezły w jeździe na żużlu, ale bardziej kręcą go wyścigi superbikes. Wnuk dobrze wygląda na motocyklu. Widać, że ściganie sprawia mu frajdę. A Jason? Bardzo wyluzował. Kiedy się ścigał, potrafił być nakręcony przez 24 godziny na dobę” – mówi Phil.
Cudowna familia. Kolorowi ludzie. Proszę sobie tylko wyobrazić jak bardzo musi to wszystko przeżywać Melody, małżonka Jasona, która wiecznie obraca się pomiędzy dwoma kołami, a wciąż imponuje radością życia, optymizmem i niesamowitym luzem? To się nazywa być urodzonym w czepku mając taką panią domu…
Przejdź na Polsatsport.pl
