Craig Boynton: Jestem dla Huberta Hurkacza kimś w stylu dobrego wujka

Tenis
Craig Boynton: Jestem dla Huberta Hurkacza kimś w stylu dobrego wujka
fot. PAP/EPA
Hubert Hurkacz podczas turnieju ATP Cup.

Amerykański szkoleniowiec Craig Boynton od 2019 roku dba o sportowy rozwój Huberta Hurkacza. Jest nie tylko jego trenerem, ale i nauczycielem, mentorem. - To było niespodziewane wyzwanie, ale cieszę się, że razem pracujemy - powiedział 57-letni mieszkaniec Florydy.

Jak oceniłby pan występ polskich tenisistów w ATP Cup, w którym dotarli do półfinału?

 

Craig Boynton: Poradzili sobie świetnie. To fajny i dynamiczny turniej, w wielu meczach grupowych leciały wióry. Rywalizacja w polskiej grupie mogła być jeszcze lepsza, ale niektórych czołowych zawodników wyeliminowały kontuzje, jak np. Stefanosa Tsitsipasa czy Nicoloza Basilaszwilego. To sprawiło, że Hubert mierzył się z niżej notowanymi rywalami, ale to nie wpłynęło na jego koncentrację. Dla niego taki występ w reprezentacji i pomoc kolegom to naprawdę wielka chluba. Lubi być w grupie w tymi chłopakami i mam wrażenie, że chce bardziej wygrać dla nich niż dla siebie. Atmosfera też jest super, bo chłopaki są zgrani i sobie kibicują. Naprawdę świetnie patrzy się na polską drużynę.

 

ZOBACZ TAKŻE: Dawid Olejniczak: Półfinał ATP Cup to wynik na delikatny plus

 

Został pan trenerem Hurkacza w 2019 roku, czyli przed pandemią COVID-19. Jakie były wasze początki?

 

Po raz pierwszy zetknąłem się z "Hubim" w 2019 roku w Australii, kiedy sparował na treningu z moim zawodnikiem Steve'em Johnsonem. Wtedy nie zaprzątałem sobie nim głowy, bo rzecz jasna przyglądałem się grze mojego podopiecznego. Ale już po naszym pierwszym wspólnym turnieju w Indian Wells, gdzie Hubert dopiero w ćwierćfinale przegrał z Rogerem Federerem, wiadomo było, że będziemy kontynuować współpracę. I od tamtej pory pędzimy razem do przodu.

 

Jakie były pana pierwsze wrażenia? Czy już wtedy widział pan w nim materiał na gracza czołowej dziesiątki świata?

 

Od początku pracy widziałem w nim to, co wszyscy widzą w nim dzisiaj, z tą tylko różnicą, że wówczas jego potencjał jeszcze nie uzewnętrzniał się w całości. Oglądałem jego mecze i byłem pod wrażeniem jakości jego gry, choć ta jakość była jeszcze wtedy niestabilna. Pomyślałem, że w całym tourze nie ma tak dynamicznego gracza i z takim arsenałem umiejętności. Zauważyłem też, że jest sporo do poprawy, jeśli chodzi o serwis. To jest o tyle ważne, że podczas mojej pracy z Johnem Isnerem przekonałem się, że jeśli tylko jesteś w stanie utrzymać swoje podanie, to do końca jesteś w grze. Byłem przekonany, że gdy uda nam się nad tym popracować, to może on być w "10", może "15" najlepiej serwujących zawodników na świecie, a co za tym idzie, że można z niego zrobić wyjątkowego tenisistę.

 

Wspomniał pan o Isnerze i Johnsonie, ale trenował pan także Jima Couriera i Mardy'ego Fisha. Czy praca z Polakiem była dla pana wyzwaniem?

 

Perspektywa pracy z Hubertem pojawiła się trochę znikąd, ale bardzo się z niej ucieszyłem, bo zawsze chciałem trenować kogoś z innej kultury. Moja filozofia szkoleniowa polega na tym, że staram się najpierw jak najgłębiej poznać mojego zawodnika, dowiedzieć się, jakimi kategoriami myśli, jak przyswaja sobie informacje oraz jakie czynniki mają na niego wpływ. Nie mogę powiedzieć, że w przypadku "Hubiego" było z tym poznawaniem ciężko, ale na pewno zajęło to sporo czasu. Na początku byłem ostrożny, bo nie chciałem, żeby coś źle zinterpretował. Wszystko w życiu bowiem opiera się o klarowną komunikację. Im lepiej potrafisz się komunikować, tym łatwiej druga osoba będzie w stanie przyswoić sobie to, co chcesz jej przekazać. Dlatego często go pytam: "Co zrozumiałeś z tego, co chciałem ci przekazać?" Jeśli odpowiedź nie jest zgodna z moimi intencjami, próbuję raz jeszcze wytłumaczyć całość, ale używając innej strategii. Reasumując, być może było to jakieś niespodziewane wyzwanie, ale cieszę się, że pracujemy razem.

 

Co pan lubi u Huberta, a jakie rzeczy się panu nie podobają?

 

Cenię u niego wysiłek, jaki wkłada w swój rozwój oraz to, że po porażce wraca zdeterminowany i ciężko pracuje. Nie ma natomiast nic takiego u Huberta, co by mnie denerwowało. Jest taki pozytywny - zarówno jako człowiek, jak i zawodnik. Fajnie się z nim podróżuje, jest uprzejmy i pełen szacunku. Mogę tak wyliczać bez końca. To może brzmieć nudnie, bo nie ma tutaj miejsca na żadne kontrowersje, ale on jest naprawdę wspaniałą osobą. Cieszę się, że nasze ścieżki się zetknęły i jestem podekscytowany naszą wspólną wizją przyszłości.

 

Jaka jest ta wizja?

 

Dążymy do tego, żeby w każdej wymianie na korcie odnosił sukces, co nie oznacza, że każdą wymianę musi zakończyć zwycięsko. Chodzi o to, żeby każde uderzenie piłki było zgodne z jego charakterem, stylem i planem na mecz. Kiedy to nastąpi, Hubert odpali na wszystkie cylindry i zajdzie bardzo, bardzo wysoko. Jeśli tak się nie stanie, to będzie dla mnie sygnał, że coś zrobiłem nie tak.

 

Skąd u pana takie podejście?

 

Mój styl opiera się na byciu mentorem i nauczycielem. Hubertowi to odpowiada. Spędzamy razem mnóstwo czasu, dlatego uczę go nie tylko na korcie, ale także poza. Coś w stylu dobrego wujka. Często zadaję mu pytania w stylu: "Co myślisz na ten temat?" lub "Może spróbujemy zrobić to w ten sposób?", bo takie kwestie otwierają oczy i pozwalają spojrzeć na sytuację z innej perspektywy.

 

Poprzedni sezon zakończył się debiutem w ATP Finals, ale wcześniej były wielkie emocje i huśtawka nastrojów związane z pogonią za biletem do Turynu.

 

Prawda jest taka, że w Turynie skończyło się Hubertowi paliwo. Niemal całą energię spożytkował w drodze do mastersa. We Włoszech miał jakieś rezerwy, ale włożył je w pierwszy set z Daniiłem Miedwiediewem. W każdym z kolejnych sześciu setów tego turnieju przegrywał pierwszego gema i ta spirala pociągnęła go w dół. Próbowaliśmy na wszystkie sposoby ratować sytuację, ale emocjonalnie i fizycznie był po prostu wydrenowany. Wiele osób nie zdaje sobie także sprawy, jaka jest otoczka finałów ATP. Każdy tam ma np. swojego szofera i ochroniarza. I musi się zmierzyć z tym, że nagle na twojej osobie skupia się uwaga całego świata. To nie jest łatwe uczucie do okiełznania, szczególnie kiedy spotykasz się z nim po raz pierwszy. Ale to właśnie jest najfajniejsze w mojej pracy.

 

Co mianowicie?

 

Praca z ludźmi, którzy osiągają coś pierwszy raz. Doświadczeni gracze po prostu wrzucają na luz, idą dalej i nic ich nie rusza. Ale kiedy pierwszy raz coś takiego cię spotyka, twoje zmysły są wyostrzone i wypalasz mnóstwo energii emocjonalnej. Lubię tego doświadczać wraz z moimi podopiecznymi. Takimi momentami były chwile, w których "Hubi" pierwszy raz uczestniczył w turnieju jako rozstawiony gracz lub kiedy pierwszy raz grał z "jedynką". Albo kiedy pierwszy raz dostał się do finału dużego turnieju, albo pierwszy raz triumfował w turnieju lub właśnie kiedy zabukował sobie bilet do Turynu.

 

A kiedy pierwszy raz pokonał swojego dziecięcego idola Rogera Federera? Czy to był moment zwrotny w jego karierze?

 

Jeśli pytanie dotyczy tego, czym dla niego było zwycięstwo nad Federerem, to raczej powinno być ono zaadresowane do niego. Nie rozmawiam z nim na takie tematy. Dla mnie to był po prostu następny mecz. Powiedziałem mu na co ma zwracać uwagę i jak grać, ale miałem mocne przeczucie, że wygra. Wiedziałem, że będzie grać dobrze i stabilnie, bo chwile słabości pokonał w poprzednim meczu z Miedwiediewem. Jeśli mamy się dopatrywać u Huberta momentów zwrotnych w 2021 roku, to takim było właśnie starcie z Rosjaninem na Wimbledonie.

 

Dlaczego?

 

Do tego momentu spisywał się w turnieju bardzo dobrze, ale w meczu z Miedwiediewem miał wyraźne zachwianie formy. Naszym błogosławieństwem okazał się deszcz, bo przerwa pomogła nam w przekalibrowaniu emocji, myśli i strategii na mecz. Hubert wrócił na kort opanowany i skoncentrowany. Nie przeszkodziły mu nawet przenosiny na kort centralny, gdzie grał po raz pierwszy. Od samego początku "siadł" na Miedwiediewa i zadbał o swój interes do końca. Na drugi dzień - w starciu z Federerem - gra na korcie centralnym nie była już dla niego nowością. Mógł się skupić na swojej robocie...

 

Przed Hurkaczem najbardziej utytułowanym polskim singlistą był Wojciech Fibak, który w pewnym momencie był 10. rakietą świata. W listopadzie Hubert go przeskoczył. Czy to oznacza, że jest najlepszym polskim tenisistą wszechczasów?

 

Nie chcę, aby to zabrzmiało, że unikam odpowiedzi, ale ja nie myślę w tych kategoriach. To nie moja działka. Słyszałem rzecz jasna o osiągnięciach Wojtka i miałem okazję go poznać podczas pracy z Hubertem, ale u mnie liczy się dziś i jutro, czyli pomoc Hubertowi w osiągnięciu najwyższego poziomu. Czy pomoże mi w tym bycie historykiem tenisa? Taka debata jest dobra dla dziennikarzy, którzy patrzą na las z zewnątrz, dzięki czemu mogą dyskutować o poszczególnych drzewach. Ja nie liczę się w takich dyskusjach bo jestem w środku tego lasu. Wolę moją energię kierować na to, co musimy zrobić jutro, jak zadbać o przygotowanie, jak zabezpieczyć się przed dołkiem z piaskiem, żeby w niego nie wpaść. Jest zresztą takie powiedzenie, że przednia szyba w samochodzie jest dużo większa niż lusterko wsteczne. Dlatego nie patrzę wstecz, chyba że muszę zrobić to, aby usprawnić coś, co widzę przez przednią szybę.

 

Brzmi trochę jak mantra Teda Lasso. Filmowy trener z serialu słynął z bardzo dobrego podejścia psychologicznego, co obecnie powoli staje się modne w sporcie. Czy pan spełnia w teamie Hurkacza podobnie hybrydową rolę?

 

Każdy ma swój warsztat pracy. Mój jest taki, że chcę najpierw poznać osobę indywidualnie, nauczyć się jak najwięcej na jej temat- jakie ma mocne strony i jakie słabości, jaki styl i jakie potrzeby. Na tym opieram przekaz zewnętrzny, cały plan gry oraz dobór osób, którymi chcemy się otaczać. Myślę, że jak na razie - jeśli chodzi o zapanowanie zarówno nad Huberta psychiką i nauką tenisa - idzie mi dobrze.

 

Oprócz bycia mentorem i szkoleniowcem opracowuje pan też kalendarz startów Hurkacza. Czy jest on gotowy na cały rok czy może tylko na kwartał?

 

Mamy rozpisane plany na cały rok, ale wiemy, że przez COVID-19 wszystko może się zdarzyć. Nauczył nas tego rok ubiegły, gdzie odwołano turnieje w Chinach i nagle trzeba było późną jesienią grać Indian Wells, a potem jeszcze walczyć w Turynie. Niektórzy zawodnicy brali także udział w grudniowych rozgrywkach Davis Cup, dlatego mieli dosłownie dwa dni rozbratu z tenisem. Wakacje "Hubiego" trwały aż 10 dni, co było dla niego fantastyczną sprawą, bo nie można w swoim piątym roku w tourze grać bez przerwy miesiąc w miesiąc. Dlatego w pierwszym kwartale dużo będzie zależeć od Australian Open. Jeśli zajdzie wysoko, to w lutym - gdzie mamy zaplanowane występy w Rotterdamie, Marsylii i Dubaju - trzeba będzie trochę odpocząć. Potem będą starty w Indian Wells i Miami, Monte Carlo i Barcelonie. Tydzień wolnego i turnieje w Madrycie oraz Rzymie, a dalej French Open. Później kolejny tydzień urlopu i zacznie się gra na trawie. Mamy też rozpisane turnieje na twardej nawierzchni, ale wciąż nie wiadomo, czy zagramy w tym roku w Chinach. Będziemy gotowi, ale dopóki omikron się szerzy nie ma co wybiegać myślami w przyszłość.

 

Co sprawi, że 2022 rok będzie można rozpatrywać w kategorii sukcesu w przypadku Hurkacza?

 

Będziemy zadowoleni, jeśli bardziej równomiernie będzie skutecznie kontrolował rzeczy, na które ma wpływ oraz jeśli będzie w stanie szybciej uciec od spraw, które będą próbować mu ciążyć. Jeśli osiągnie taki stan, to jego tenis sam się o siebie zatroszczy. Nie jestem osobą, która zwraca szczególną uwagę na rezultaty, ale będziemy też próbować je ustabilizować. Musimy bowiem pamiętać, że w ubiegłym roku przed tak udanym dla niego Wimbledonem, Hubert przegrał sześć meczów z rzędu. Nie wygrał spotkania przez półtora miesiąca, ale i tak na koniec znalazł się w Turynie! Morał jest taki, że nie chcemy, aby taka sama dramaturgia miała miejsce w tym roku. Jeśli popatrzymy na jego porażki i rozłożymy je na czynniki pierwsze, to będziemy w stanie znaleźć kilka wspólnych mianowników, które chcielibyśmy w tym roku poprawić.

 

Przed rokiem ze względu na pandemię COVID-19 Wielki Szlem na antypodach odbywał się w "bańce". Jak będzie to wyglądać teraz?

 

Ciężko powiedzieć, bo nasza podróż po Australii dopiero się zaczęła. Każdy z nas musiał zrobić po dwa testy i na razie jest ok, chyba że ktoś gdzieś po drodze zmieni protokół. Trzeba bowiem wziąć pod uwagę, że jesteśmy teraz w Sydney, które leży w innym stanie niż Melbourne. Rok temu tutaj nie było ani jednego przypadku, ale my byliśmy w "bańce". W tym roku jej nie ma, choć parę dni temu było tutaj 12 tysięcy zakażeń. Dlatego trzeba być rozważnym i unikać miejsc zatłoczonych. W poprzednich latach spacerowaliśmy sobie do Opera House, ale w tym roku odpuściliśmy, bo nie wiesz, co się czai za rogiem. Wygląda na to, że ta choroba już z nami zostanie i musimy nauczyć się z nią żyć. A pomagają temu szczepionki, które może nie chronią przed wirusem, ale przed ciężkim zakażeniem, które może zakończyć się w szpitalu.

A.J., PAP
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie