Zieliński: Le Cabaret 2, czyli Fajdek ma rację. I nie ma racji
Przez ostatnie trzy dni najpopularniejszym polskim sportowcem był… Paweł Fajdek. Na chwilę zdetronizował w mediach Anitę Włodarczyk i Roberta Lewandowskiego. Nie medalem olimpijskim, ale swoim kontrowersyjnym wpisem. Ma rację, że „Lewy” nie zasłużył na tytuł Sportowca Roku 2021, bo niewiele w biało-czerwonych barwach zdziałał, ale sugerowanie, że ktoś chciał osłodzić Robertowi brak Złotej Piłki, krzywdził sportowców i zabija inne dyscypliny, to pomówienie. Przecież to plebiscyt i głosy kibiców.
Jakie były najbardziej emocjonujące mecze/zawody w 2021 roku i na początku 2022? Plebiscyty! Najpierw mieliśmy listopadową burzę w polskich mediach, gdy Robert Lewandowski przegrał w plebiscycie „France Football” z Leo Messim. Brak Złotej Piłki dla Polaka na kilka dni przyćmił nawet najbardziej gorące tematy - pandemię, przygotowania Rosji do wojny na Ukrainie i nasze swojskie „Never ending story”, czyli wieloletnie, codzienne obrzucanie się błotem przez partię rządzącą i opozycję.
Już w 2016 roku Lewandowski skomentował to, że nie znalazł się w pierwszej dziesiątce plebiscytu „FF” słynnym” „Le cabaret”. Teraz na starcie Nowego Roku trochę niepotrzebny i momentami lekko żenujący (ale w niektórych aspektach cenny i skłaniający do merytorycznej polemiki) show, „Le cabaret 2”, urządził nam Fajdek. Swoim wpisem na Twitterze: „Wstyd. Nie pozdrawiam” – w nawiązaniu do wyników plebiscytu na sportowca roku 2021 w Polsce, wsadził kij w mrowisku i wywołał burzę, podobną do tej po gali Złotej Piłki.
ZOBACZ TAKŻE: Wyniki głosowania w plebiscycie PS i Polsatu
Później nasz utytułowany młociarz poszedł jeszcze dalej i zaatakował z grubej rury. W swoim kontrowersyjnym specjalnym liście obwieścił nie tylko, że Lewandowski nie powinien wygrać z Anitą Włodarczyk, ale także, że w roku olimpijskim nie zasłużył nawet na miejsce w pierwszej dziesiątce plebiscytu „PS” i Polsatu, bo tam powinni znaleźć się wyłącznie medaliści z Tokio. Żużlowego wicemistrza świata Bartosza Zmarzlika wyrzucił natomiast poza dwudziestkę.
Fajdek jak Lepper
To wszystko można zrozumieć. To kwestia, kto co ceni sobie wyżej. Nawet podziwiam trochę Fajdka, bo cenię, gdy ktoś jest odważny, ma własne zdanie i wyraziste poglądy. Natomiast nasz młociarz dał się ponieść emocjom i jak mawia Jan Tomaszewski, w pewnym momencie odwaga pomyliła mu się z odważnikiem. Mister Fajdek zagalopował się stwierdzeniami typu: „Chcecie Robertowi osłodzić brak Złotej Piłki”, albo „Nie można świadomie krzywdzić sportowców, którzy nie mają wpływu na to, co dzieje się w kuluarach. Zabijamy konkretne dyscypliny takimi decyzjami”.
To taki spicz w stylu Andrzeja Leppera, który zahacza już o poważne zarzuty i sugestie, że plebiscyt jest ustawiany. Czy Fajdek zastanowił się nad swoimi słowami? Kto niby miałby osładzać Robertowi brak Złotej Piłki? Kto niby krzywdzi sportowców i ustala kolejność w kuluarach? Kto zabija konkretne dyscypliny i jakimi decyzjami? Organizatorzy plebiscytu, czy głosujący kibice? Halo, ziemia, czy leci z nami pilot? Houston, mamy problem. Przydałby się zimny prysznic, albo ktoś powinien wytłumaczyć panu Fajdkowi o co tak naprawdę chodzi i jakie są zasady plebiscytu, skoro sam nie skojarzył.
Tymczasem w tych okolicznościach przyrody panu Pawłowi dedykuję – bez złośliwości, ale ku przestrodze i ku głębszemu rozważeniu w przyszłości wypowiadanych tez - aforyzm Marka Twaina: „Lepiej czasem milczeć i być uznanym za głupca, niż odezwać się i rozwiać wszelkie wątpliwości”. Co nie oznacza, że Paweł Fajdek powinien nie zabierać głosu w ważnych sprawach. Przeciwnie – na wiele ciekawych przemyśleń, potrafi być błyskotliwy, jednak musi uważać na to, gdzie jest cienka czerwona linia, która oddziela tę odwagę od odważnika. Swoje wątpliwości co do wyników plebiscytu, preferencji kibiców, mógł wyrazić w bardziej subtelny i fragmentami mądrzejszy sposób i byłby to świetny głos i dobry impuls do dyskusji.
Sprawiedliwość musi być po naszej tronie
W tym całym zgiełku wokół wyników Złotej Piłki i plebiscytu PS kluczowa sprawa, powód zamieszania, są takie same. Niektórzy ludzie (polscy kibice, Paweł Fajdek) nie potrafią/nie chcą zrozumieć, że takie plebiscyty, to nie jest merytoryczny wybór grona wybitnych fachowców, którzy siadają na długie godziny, deliberują, analizują i w końcu kapituła ogłasza ranking najlepszych sportowców z najbardziej wartościowymi wynikami w danym roku. Nie. Zasady są inne.
W plebiscycie „France Football” zwycięża ten piłkarz, który zdobędzie najwięcej punktów w głosowaniu dziennikarzy z całego świata. W plebiscycie „PS” i Polsatu o kolejności miejsc decydujący kibice, którzy głosują na swoich idoli – dlatego trochę to są wybory najlepszego, a trochę najpopularniejszego sportowca w Polsce. Takie są zasady tych plebiscytów i trzeba je zaakceptować. Jak się komuś nie podoba, nie musi brać udziału w tej zabawie, albo może zorganizować własny plebiscyt, czy wybory.
Przydałoby się też Polakom więcej luzu i dystansu do takich plebiscytów. Przecież to nie są decyzje polityczne, kto będzie rządził krajem i decydował o naszych losach. To jest sport, który powinien być rozrywką, show, dobrą zabawą. I choć słynny trener Liverpoolu Bill Shankly twierdził pół żartem pół serio, że „niektórzy ludzie uważają, że piłka nożna jest sprawą życia i śmierci, a to coś znacznie ważniejszego”, to tak realnie nie można futbolu, czy generalnie sportu, traktować śmiertelnie poważnie. Więcej dystansu do siebie i innych. Kiedyś Leo Beenhakker, gdy prowadził naszą kadrę, trochę złośliwie powiedział: „Polacy powinni wyjść ze swoich drewnianych domków i przejść na jasną stronę księżyca”, ale była to też w pewnej mierze trafna diagnoza naszych narodowych przywar.
W tych wszystkich bowiem plebiscytowych wywodach i udowadnianiu wyższości szkoły falenickiej nad otwocką, nie ma obiektywnej racji i nikt nie ma na nią monopolu. Każdy może mieć swój pogląd i odczucia. Do historii przeszło stwierdzenie byłego prezydenta Lecha Wałęsy „Nie chcem, ale muszem”. Trochę w tej samej tonacji powiedziałbym, że Paweł Fajdek w swoich atakach ma rację i nie ma racji. Lewandowski powinien ten plebiscyt wygrać. I nie powinien. Taki paradoks.
Fajdek po Gali Mistrzów Sportu zagrał trochę w stylu matki Pawlaka z „Samych swoich”, która przed rozprawą z Kargulem wręczyła mu granat ze słowami: „sąd sądem, a sprawiedliwość musi być po naszej stronie”. U Fajdka: sąd, sądem, głosy kibiców głosami, ale sprawiedliwość i zwycięstwo muszą być po naszej olimpijskiej stronie. To zawsze są trochę rozważania o wyższości świąt Bożego Narodzenia nad Wielkanocą lub odwrotnie, ale spróbujmy trochę podywagować, które dyscypliny i sukcesy w sporcie są bardziej wartościowe i popolemizować z Pawłem Fajdkiem.
Lewandowski nie zasłużył
Osobiście zgadzam się z Fajdkiem, że „Lewy” nie zasłużył na tytuł Sportowca Roku 2021 w Polsce. Dlatego, że z drużyną narodową niewiele zwojował (trudno za powód do dumy uznać nastrzelanie goli Andorze, czy San Marino), sukcesy i bramki świętował głównie w Niemczech, ale i dla Bayernu Monachium nie był to zbyt udany rok, bo szybko odpadł z Ligi Mistrzów. Reprezentacja Polski na Euro nie wyszła z grupy, skompromitowała się porażką na starcie turnieju z przeciętną Słowacją, a „Lewy” był w tym meczu jeden z najsłabszych zawodników naszego zespołu. Gole kapitana „Biało-Czerwonych” z Hiszpanią i Szwecją tylko lekko zatarły fatalne wrażenie.
Na koniec roku mieliśmy prawdziwy wizerunkowy i piłkarski samobój naszego gwiazdora. Do spółki z trenerem Paulo Sousą dokonał sabotażu. Zlekceważył arcyważny mecz z Węgrami (decydujący o rozstawieniu i grze na własnym stadionie w barażach) i zamiast przygotowywać się do meczu, wybrał się na imprezę urodzinową polskiego miliardera, a później nagrywał filmy reklamowe. Podczas meczu z Węgrami, zamiast biegać po murawie Narodowego, siedział na ławce rezerwowych w cywilnym stroju, robił dobrą minę do złej gry, a na koniec okazało się, że nawet nie zna do końca zasad awansu do finałów mistrzostw świata. To była karkołomna decyzja Sousy i Lewandowskiego, by odpoczywał nie w meczu ze słabiutką Andorą, a z Węgrami, który mógł mieć wpływ na to, czy zagramy na mundialu w Katarze.
Te dwa efektowne, acz bolesne dla wszystkich, strzały w stopę Lewandowskiego – na Euro ze Słowacją i na Narodowym z Węgrami, nie zraziły jednak do niego kibiców, z których wielu zagłosowało na Roberta, wybierając go Sportowcem Roku 2021 w Polsce. I to też można zrozumieć. Nie zgadzam się, ale uznaję, że poważne są też argumenty osób, które twierdzą, że to Lewandowski zasłużył na zwycięstwo w plebiscycie i wygraną z mistrzami olimpijskimi z Tokio. Wszak pobił 40-letni rekord Gerda Muellera, który wydawał się nie do pobicia, strzelił najwięcej goli w 2021 roku spośród wszystkich napastników świata, walczył o Złotą Piłkę z Leo Messim, stał się sławny i podziwiany na całym świecie, będąc chyba najlepszym obecnie polskim ambasadorem.
Jeden z internautów złośliwie i dowcipnie skomentował wynurzenia Fajdka. Zaproponował, aby w przyszłym roku: „W regulaminie plebiscytu koniecznie zostało wpisane, że głosy kibiców i wyniki muszą pokrywać się z odczuciami pana Fajdka”. Efektownie też skontrował naszego mistrza młota znany żużlowy trener Marek Cieślak, który stwierdził: „Jeżeli Fajdek chce być wysoko jak Zmarzlik, to niech zacznie jeździć na żużlu i wygrywać”.
Żużlowi patrioci
Wokół Zmarzlika i żużla od dawna jest sporo kontrowersji. Po zdobyciu pierwszego tytułu mistrza świata Zmarzlik sensacyjnie został wybrany najlepszym sportowcem w Polsce 2019 roku, wyprzedzając Lewandowskiego, co wywołało oburzenie wielu kibiców piłkarskich i generalnie zdziwienie i konsternację w kraju. Nawet sam żużlowiec, skromny chłopak, był trochę zawstydzony, że pokonał światową ikonę sportu.
Żużel to jest specyficzna dyscyplina. Bardzo popularna w kilku krajach i niemal nieznana w wielu innych. Także w Polsce jest taki podział. Jest kilka miast, które żyją żużlem i jest on tam popularniejszy nawet od piłki nożnej, a są miasta – na czele z Warszawą – gdzie ta dyscyplina w praktyce nie istnieje. Jednak w tych silnych ośrodkach żużlowych, kibice potrafią się świetnie zorganizować, są patriotami swojej dyscypliny i dzięki temu potrafią - liczniej niż przedstawiciele innych dyscyplin - zagłosować na swoich faworytów. Stąd w 2019 roku Zmarzlik pokonał Lewandowskiego, a w 2021 roku, choć był – zdaniem Fajdka – „tylko” wicemistrzem świata, zajął trzecie miejsce w plebiscycie, wyprzedzając o wiele pozycji nie tylko Piotra Żyłę, ale i złotych medalistów olimpijskich z Tokio.
Nie tylko środowisko żużlowe potrafi się zmobilizować i zorganizować, by oddać znaczną liczbę głosów na swojego przedstawiciela. Podobnie w przeszłości było z karatekami, lobbystami sportów samolotowych, bojerów, czy szachistami i kilkoma innymi dyscyplinami, że masowo przesyłali głosy na swoich zawodników, dzięki czemu weszli oni do pierwszej, czy drugiej dziesiątki, co było zaskoczeniem dla większości kibiców i mediów.
To i tak nic w porównaniu z tym, jaki pasztet dostali przed laty do przełknięcia organizatorzy plebiscytu na najpopularniejsze postaci w polskiej ekstraklasie piłkarskiej. Zawodnicy klubów z Wielkopolski zmówili się i postanowili sobie zażartować. Większość swoich głosów oddali na umówione wcześniej osoby, których kandydatury wywoływały zdziwienie i rozbawienie. Dzięki ich głosom w gronie kilku ścisłych pretendentów do miana piłkarza roku znalazł się jeden z przeciętnych naszych ligowców, a kandydatem na piłkarskiego dziennikarza roku był lubiący się zabawić Jacek Portala, piszący głównie o – nomen omen – żużlu, sporadycznie tylko zajmujący się futbolem. Po interwencji stacji, piłkarze jeszcze raz oddali swoje głosy, nie popisując się już wyrafinowanym poczuciem humoru.
Fajdek i prawo Kalego
Paweł Fajdek w swoim słynnym liście, niczym Marek Kondrat w „Dniu świra”, „wpłynął na suchego przestwór oceanu”. Postawił tam kilka kontrowersyjnych tez. Na przykład, że żużel to porównaniu ze skokami narciarskimi dyscyplina niszowa i Zmarzlik zajął zbyt wysokie miejsce, a pokrzywdzony został Piotr Żyła. Fajdek uznał nawet skoki za naszą dyscyplinę narodową. Co na to kibice piłki nożnej i siatkówki?
Abstrahując od tego, patrząc obiektywnie, w skali światowego sportu, zarówno żużel jak i skoki narciarskie, to są dyscypliny niszowe i klasyfikacja Fajdka niewiele może w tym rozdaniu zmienić. Są to dyscypliny popularne w kilku, góra kilkunastu krajach, a dla większości innych są po prostu egzotyczne, jak krykiet, czy rzut bumerangiem, albo lassem - dla Polaków.
Co mają powiedzieć w tym momencie przedstawiciele jednej z najpopularniejszych na świecie dyscyplin – tenisa, czyli Iga Świątek i Huberta Hurkacz, dla których zabrakło miejsca w dziesiątce, a przecież odnosili sukcesy (nie zabrakło też spektakularnych porażek, zwłaszcza na igrzyskach w Tokio), a Hurkacz dotarł nawet do półfinału Wimbledonu i ograł wcześniej samego Rogera Federera.
Fajdek zachowuje się w tym momencie jak wielbiciel Henryka Sienkiewicza i „W pustyni i w puszczy”, wyznający zasadę Kalego: „Jeśli ktoś Kalemu ukraść krowy, to jest zły uczynek. Dobry, to jak Kali komuś ukraść krowy”. Więc analogicznie, w układance Fajdka, jeśli skoki narciarskie wykorzystałyby swoją popularność i domniemane miano sportu narodowego i w wyniku tego skoczek Żyła wygrałby z żużlowcem Zmarzlikiem – to dobrze. Jeżeli jednak piłkarz Lewandowski wykorzystał popularność futbolu i wyprzedził w plebiscycie młociarzy, Anitę Włodarczyk i Wojciecha Nowickiego – to już źle.
Fajdek, wchodząc w te demagogiczne rozważania o wyższości skoków na żużlem, trochę jakby zapomina i strzela sobie w stopę, albo nie zdaje sobie sprawy, że tak naprawdę konkurencja, którą sam uprawia, a także nasza wspaniała Anita Włodarczyk, także jest w dużej mierze, w skali popularności na świecie – niszowa, jak żużel i skoki. Co prawda zalicza się ona do jednej z najpopularniejszych i mających najbogatszą historię dyscyplin – lekkoatletyki, ale na dworze Królowej sportu, rzut młotem jest takim trochę nie pasującym do królewskiej rodziny parweniuszem.
Wolimy dziewczyny w majtkach
Rzut młotem to jest takie trochę niechciane dziecko lekkoatletyki. Trudno porównać największe nawet gwiazdy młota do czołowych skoczków, czy biegaczy – Carla Lewisa, Usaina Bolta, Siergieja Bubki i innych. Podczas wielu zawodów lekkoatletycznych nie ma w programie tej konkurencji, wypadła ona z Diamentowej Ligi, mówiło się nawet (to byłaby klęska Polski), że może wypaść z grona konkurencji olimpijskich. Na szczęście ostanie się na igrzyska w Paryżu w 2024 roku, więc znów będziemy się emocjonować walką o medale Włodarczyk, Fajdka i Nowickiego.
Już przed laty Paweł Zarzeczny w swoich felietonach trochę szyderczo pisał o naszych medalistach w rzucie młotem, dyskiem, oszczepem, pchnięciu kulą, nazywając ich „polskimi specjalistami od machania wszelkiego rodzaju żelastwem”, którzy funkcjonują gdzieś na peryferiach Królowej Sportu, podobnie jak chód. Paweł słynął ze swoich świadomych prowokacji, nie omieszkał postawić tezy, że Adam Małysz nie potrafi skakać, bo nie ma złota olimpijskiego, a Robert Kubica nie potrafi jeździć, bo ma tyle wypadków, że powinno mu się zabrać prawo jazdy. Ale trochę to zepchnięcie na bocznicę siłowych dyscyplin w lekkiej atletyce, wyczuwał.
Mistrz olimpijski w rzucie młotem, trener Fajdka, Szymon Ziółkowski, trochę bardziej trzeźwo patrzy na sprawę niż jego podopieczny i powiedział: „Już kilka lat temu rzut młotem był poważnie zagrożony, bo nasza konkurencja była skażona dopingiem. Brak zawodów w rzucie młotem wynika też z tego, że dominują w nim zawodnicy z bloku wschodniego, a nie z Zachodu, więc dla nich organizowanie takich imprez nie jest atrakcyjne. Kiedy Włoszka Nicola Vizzoni zdobyła medal olimpijski w 2000 roku, to nagle rzut młotem pojawił się na Golden Gali w Rzymie”.
Zupełnie inne podejście do Ziólkowskiego ma Fajdek, który lamentuje: „Nikt nie chce organizować zawodów w rzucie młotem. Dołóżmy jeszcze ze 20 sztafet i będzie fajnie. Może nie jesteśmy tak atrakcyjni jak dziewczyny w majtkach. Nie mam pojęcia”.
No, szczerze mówiąc, osobiście też wolę dziewczyny w majtkach, z gracją biegnące po bieżni, piękne i zgrabne Justynę Święty-Ersetic, czy Natalię Kaczmarek, niż kręcących się w kole puszystych gladiatorów młota. I jeśli w pierwszej dziesiątce plebiscytu „PS” i Polsatu mogłoby mi w tym roku kogoś brakować, to właśnie (podobnie jak Zbigniewowi Bońkowi) szybkich jak antylopy „Aniołków Matusińskiego”, które w Tokio zdobyły srebrne medale. Co prawda były w dziesiątce w sztafecie mieszanej, ale siódme miejsce też pewnie było dla nich rozczarowaniem.
Trzeba jednak przyznać Fajdkowi, że ma gadane, jest nietuzinkową osobowością, swoimi wynikami i wypowiedziami wzmaga zainteresowanie polską lekkoatletyką. Nawet te kontrowersyjne wpisy i listy po Gali Mistrzów Sportu mają dla niego pozytywne przełożenie. Trochę się podlansował, stanie się popularniejszy, bardziej rozpoznawalny, będzie miał większe szanse zarobić na reklamach. Przez kilka dni stał się nawet… najpopularniejszym sportowcem w Polsce, przebijając Włodarczyk i Lewandowskiego. Gdyby plebiscyt był przeprowadzany 11 stycznia, wygrałby w cuglach.
250 milionów i garstka
Tak na serio, Fajdek jednak trochę traci poczucie rzeczywistości, kiedy wchodzi w polemikę na temat wyższości lekkoatletyki, a zwłaszcza rzutu młotem, nad piłką nożną i Anity Włodarczyk oraz Wojciecha Nowickiego, nad Robertem Lewandowskim. „Lewy” w tym roku niewiele z reprezentacją Polski osiągnął, ale na świecie jego dokonania i popularność w stosunku do młociarzy są jak pozycja na światowym rynku muzycznym Norbiego i Stachurskyego do Eltona Johna i Julio Iglesiasa.
Lewandowski jest jednym z kilku najlepszych zawodników dyscypliny, którą uprawia na świecie ponad 250 milionów ludzi. Włodarczyk, Fajdek i Nowicki są mistrzami, ale konkurencji w której specjalizuje się górą kilkaset osób na świecie, podobnie jak w żużlu, czy w skokach narciarskich. Nie jest trudno wyrobić sobie zdanie, jaka jest skala trudności dotarcia na szczyt w piłce nożnej, a jak w rzucie młotem, przy całym szacunku do pracy najlepszych zawodników w tej konkurencji.
Dla swojego dobra Paweł Fajdek powinien unikać porównania siebie, Włodarczyk, czy Nowickiego do piłkarzy, a zwłaszcza Roberta Lewandowskiego, który stał się marką światową. Polakiem rozpoznawalnym na świecie jak dawniej Lech Wałęsa, Jan Paweł II, Zbigniew Boniek, czy Andrzej Gołota, a nawet niektórych z nich przebijając. Jak w tym zwierciadle wyglądają nasi mistrzowie młota? Niestety, nie widać ich. Gdyby wyszli na ulice największych miast na kilku kontynentach, nikt by ich nie rozpoznał. A do Lewandowskiego lgnęłoby mnóstwo osób po autografy. Warto mieć więc w sobie trochę pokory i poczucia rzeczywistości, gdy brnie się w takie porównania.
Nawet Anita Włodarczyk, która jest królową polskiego sportu, którą trzeba docenić za trzy złote medale olimpijskie z rzędu, tak naprawdę w świecie wielkiego sportu, globalnie dla kibiców, ludzi na ulicach – jest niemal anonimowa. A Paweł Fajdek mógłby zagubić się w tym wszystkim jak pewnej nocy w 2015 roku, kiedy po zdobyciu tytułu mistrza świata w Pekinie zgubił w taksówce wiozącej go do hotelu, swój złoty medal. Krążek na szczęście się odnalazł, ale człowiek bez medalu na szyi powinien chyba bardziej ostrożnie osądzać innych.
I trudno oprzeć się wrażeniu, że Paweł Fajdek – choć oficjalnie niby walczy o poszkodowaną Anitę, Wojtka Nowickiego, czy Piotra Żyłę, to trochę ukrywa, że ma żal o to iż on sam nie znalazł się w dziesiątce najlepszych polskich sportowców 2021 roku. Choćby na 10 miejscu, jak brązowy zapaśnik Tadeusz Michalik. A przecież Fajdek mógł już być na pozycji Anity i wygrywać seryjnie plebiscyty. Wystarczyło nie palić trzech prób na igrzyskach w Londynie i Rio de Janeiro, pokonać Nowickiego w Tokio. A już w perspektywie jest Paryż 2024. Nie udało się, to trzeba schować żale do kieszeni i wziąć się do roboty. Mowa jest srebrem, a milczenie złotem. „Żeby zebrać zboże, trzeba najpierw je zasiać” – jak lubił mówić hiszpański mistrz kolarstwa Miguel Indurain.
Kto sportowcem roku 2024?
Gdyby ktoś wysnuł tezę, że przy okazji plebiscytów wychodzi takie polskie piekiełko, to dla otrzeźwienia warto przywołać echa wyboru najlepszego sportowca roku 2021 w Norwegii. Po tym jak tytuł ten przypadł biegaczce narciarskiej Theresie Johaug, ostre ataki na nią przypuścili norwescy skoczkowie narciarscy, którzy uważali, że bardziej na to zasłużył zdobywca Pucharu Świata Halvor Egner Granerud. Jego kolega Johann Andre Forfang mocno zaatakował Johaug: – Nagroda trafiła do sportsmenki, która w przeszłości została skazana za doping, a dodatkowo startuje w niszowej dyscyplinie sportu.
Przy tym norweskim praniu brudów, potyczki słowne Fajdka z Lewandowskim i Zmarzlikiem, wydają się niewinną igraszką. A poza tym suma szczęścia i nieszczęścia w życiu i sporcie, także w plebiscytach, zwykle równa się zero. Dlatego Lewandowski pokonał Włodarczyk w plebiscycie „PS”, ale przegrał Złotą Piłkę, plebiscyt w Dubaju z Kylianem Mbappe, a na dodatek nawet kibice Bayernu umieścili go dopiero na trzecim miejscu w głosowaniu na najlepszego piłkarza tego klubu w drugiej połowie sezonu. Wygrał z ogromną przewagą Leroy Sane, przed Tomasem Muellerem, a Polak dostał zaledwie 13 procent głosów.
Na koniec, choć Paweł Fajdek nie pozdrawia, my serdecznie i sportowo pana Pawła pozdrawiamy i życzymy, by w 2022 roku stał się tak popularny jak Lewandowski i miał taką armię kibiców, na niego głosujących, jak Zmarzlik. I już zastanawiamy się, co napisze Paweł Fajdek i kogo wskaże na sportowca roku 2024, jeśli na igrzyskach w Paryżu on i Anita Włodarczyk zdobędą złote medale, a w tym samym roku „Lewy” wygra z Polską mistrzostwa Europy i będzie królem strzelców turnieju. I jaki będzie płacz i zgrzytanie zębów, kiedy okaże się, że plebiscyt w 2024 roku wygrał… Bartosz Zmarzlik, zaledwie brązowy medalista mistrzostw świata.
Przejdź na Polsatsport.pl