Historyczny dzień polskiego rugby. Polki wygrywają w World Series!
To bez dwóch zdań największy do tej pory sukces w historii polskiego rugby. W Maladzie Polki pokonały 17:14 Kanadyjki, dzięki czemu awansowały do pierwszej ósemki turnieju HSBC World Rugby Sevens Series. W niedzielę będą walczyć o miejsca 5-8 tej prestiżowej imprezy.
HSBC World Rugby Sevens Series to najwyższy, możliwy poziom rozgrywek w rugby siedmioosobowym czyli olimpijskiej odmianie gry jajem. Cykl jest rozgrywany co roku – bierze w nim udział 11 najlepszych drużyn na świecie, dwunasta jest zapraszana z „dziką kartą”. Wygrywa ta, która zdobędzie najwięcej punktów we wszystkich turniejach – co sezon jest ich od pięciu do sześciu – rozgrywane są na wszystkich kontynentach, oczywiście poza Antarktydą.
Polki, które od kilku lat robią co sezon postęp, już w 2020 roku marzyły o grze w tym cyklu. Miały nadzieję na zaproszenie do jednego z turniejów lub na wywalczenie kwalifikacji. Pandemia koronawirusa mocno te plany pokrzyżowały. Kwalifikacji nie rozgrywano, cały cykl w sezonie 2020/2021 odwołano. Polki dalej musiały żyć marzeniami i robić swoje. W 2021 roku podopieczne Janusza Urbanowicza wywalczyły wicemistrzostwo Europy. Wprawdzie w rywalizacji nie wzięły udział wicemistrzynie olimpijskie Francuzki oraz Angielki, ale sukces i tak był ogromny.
Spełnienie marzeń przyszło teraz. Na razie Polki dostały zaproszenia na dwa turnieju w Maladzie, który odbywa się w ten weekend oraz za tydzień w Sewilli. Znów nie obyło się bez kłopotów związanych z koronawirusem. Do Hiszpanii nie poleciały trzy zawodniczki z podstawowego składu w tym kapitan drużyny. Nie tylko Polki miały kłopoty – do Europy nie wybrały się mistrzynie olimpijskie – Nowozelandki. Zabrakło także brązowych medalistek igrzysk w Tokio – rugbistek z Fidźi, z którymi w grupie miały rywalizować Biało-Czerwone.
Ostatecznie Polki zmierzyły się z USA – szóstą drużyną igrzysk w Japonii oraz Kanadą, która w Tokio była dziewiąta, ale cztery lata wcześniej w Rio de Janeiro stanęła na najniższym stopniu podium. Mecze z Fidżi wszystkie trzy ekipy "wygrały" walkowerem.
Amerykanki okazały się jeszcze za mocne. W piątek Polki przegrały 7:31, co w rugby nie jest bardzo wysokim wynikiem. Pierwsze, historyczne przyłożenie w World Series zdobyła dla Polski Małgorzata Kołdej. W sobotę była sprinterka, medalista młodzieżowych mistrzostw Europy i Uniwersjad w Tajpej i Kazaniu stała się jedną z najjaśniej błyszczących gwiazd turnieju. W meczu z Kanadyjkami popisała się aż trzema przyłożeniami. Dzięki nim po fazie grupowej turnieju była na czele listy najlepiej punktujących zawodniczek.
Zanim sensacja stała się faktem, bo tak nazwali ją nawet organizatorzy turnieju, polscy kibice przeżyli prawdziwy horror. Z Kanadyjkami Polki prowadziły do przerwy 10:0, po dwóch przyłożeniach Kołdej. Po wznowieniu (mecz rugby 7 trwa 2x7 minut, drużyna liczy siedem zawodniczek, a gra się na „normalnym”, pełnowymiarowym boisku 100x60 m) Kanadyjki wyszły na prowadzenie 14:10.
Trochę więcej niż minutę przed końcem spotkania kolejnym, świetnym sprintem po skrzydle popisała się Kołdej. Piłkę zaniosła „w słupy”, co ułatwiło podwyższenie. Akcja za siedem punktów dała nam prowadzenie 17:14, ale jeszcze nie zwycięstwo.
Kanadyjki atakowały jak szalone. Polki broniło jak wściekłe. Mecz przedłużył się o blisko dwie minuty, co w rugby 7 nie jest niczym specjalnym, bo gra się do tzw. martwej piłki, a nie końcowej syreny. Te dwie minuty to czasem taki wysiłek, jak przebiegnięcie maratonu. Rugby 7 to nieustanne sprinty, walka i znów sprinty. By wytrzymać dodatkowe minuty, trzeba mieć płuca z żelaza i serca jak dzwony. Polki wytrzymały, choć większość z nich w ostatnich tygodniach borykała się z koronawirusem, a te z zawodniczek, które nie chorowały i tak nie mogły trenować ze względu na kwarantannę.
Pokonanie Kanady to bez dwóch zdań największy sukces w historii polskiego rugby. „Siódemki” mają jednak tę specyfikę, że jeden mecz czasem nic nie daje. Po fazie grupowej zawsze wszystkie drużyny grają dalej, w zależności od wyników trafiają do górnej lub dolnej "połówki" turniejowej drabinki. Zwycięstwo nad Kanadą dało Polkom grę w pierwszej ósemce. I to już jest wielki sukces.
W ćwierćfinale, który został rozegrany kilka godzin po meczu z Kanadyjkami, Polki zmierzyły się z Rosjankami. "Sborna" to aktualny mistrz Europy. Biało-Czerwone ostatni raz walczyły z Rosjankami pod koniec roku w turnieju w Dubaju. Wygrały w finale 22:0, ale to była druga „sborna”. Pierwsza grała w tym samym czasie w turnieju World Series, który również odbywał się w Dubaju. W czerwcu w Moskwie podczas finałowego turnieju mistrzostw Europy było 33:5 dla Rosjanek, które do Malagi też nie przyleciały w pełnym składzie. Też z powodu koronawirusa.
W Maladze do przerwy było tylko 7:5 dla "sbornej". W drugiej połowie przewaga fizyczna Rosjanek nie podlegała już jednak dyskusji. Mistrzynie Europy wygrały 26:5 i w półfinale zagrają z Australią. Polki walczą teraz w "ćwiartce" turnieju o miejsca 5-8. W niedzielę znów zagrają... z Kanadyjkami, które w swoim ćwierćfinale przegrały z Australijkami 10:33. Jeśli podopieczne Janusza Urbanowicza wygrają z Kanadą po raz drugi, będą w niedzielę walczyć o piąte miejsce. Jeśli przegrają - wówczas o siódme. W drugiej połówce naszej części drabinki są Angielki i Irlandki.
Skład Polek na turniej HSBC World Rugby Sevens Series w Maladze: Julia Druzgała, Anna Klichowska, Małgorzata Kołdej, Hanna Maliszewska, Marta Morus, Natalia Pamięta, Oksana Panasenko, Sylwia Witkowska, Patrycja Zawadzka (wszystkie Biało-Zielone Ladies Gdańsk) oraz Aleksandra Lachowska (Legia Warszawa).
Sztab: Janusz Urbanowicz - I trener, Tomasz Stępień - II trener, Piotr Kwidziński - menadżer i Robert Cajzer - fizjoterapeuta.
Przejdź na Polsatsport.pl