To była tragiczna śmierć młodego żużlowca. Zmarł we śnie
To już rok jak nie ma z nami Kamila Pulczyńskiego. 22 stycznia 2021 roku wychowanek Apatora Toruń zmarł we śnie. Miał zaledwie 28 lat. - Widzieliśmy się nawet w dniu śmierci - wspomina go były przyjaciel Dawid Wiwatowski.
Michał Konarski, INTERIA: Mija rok od śmierci twojego przyjaciela. Mówi się, że czas leczy rany. W twoim przypadku też tak jest?
Dawid Wiwatowski, były żużlowiec: Jest po prostu dziwnie. Bardzo dużo czasu spędzaliśmy razem. Obaj nie jeździliśmy już na żużlu, więc mieliśmy sporo możliwości, by gdzieś wspólnie wyskoczyć czy coś zrobić. Teraz już tego nie ma...
Jak długo znałeś Kamila?
- Poznaliśmy się w szkółce żużlowej w wieku około 11-12 lat. Ja byłem osiem miesięcy starszy od Kamila. Ja jestem rocznik 1991, a bracia Pulczyńscy 1992. Od początku się z nimi trzymałem. Mieli w Polsce swój szczyt kariery, gdy ja akurat byłem w Anglii, ale kontakt był cały czas. Ostatnie cztery lata żyliśmy już naprawdę blisko.
Jakim człowiekiem był Kamil Pulczyński?
- Nawet gdy miał w żużlu swoje pięć minut, to bardzo nie lubił rozgłosu czy wywiadów. Cichy, raczej skryty chłopak. Stronił od szumu wokół siebie. Prywatnie był super przyjacielem, na którego pomoc mogłem liczyć o każdej porze dnia i nocy. Nawet gdy on definitywnie skończył z żużlem, a ja jeszcze próbowałem, to usiadł i pomógł przy sprzęcie, doradził. Rozmawialiśmy nie tylko o sporcie. Często jeździliśmy na basen czy na saunę, by po prostu porozmawiać. Widzieliśmy się nawet w dniu śmierci.
Czytaj więcej w serwisie INTERIA
Przejdź na Polsatsport.pl