Cezary Kowalski: Takich reporterów jak Tadeusz Fogiel już nie ma
Nie żyje Tadeusz Fogiel, legendarny korespondent z Paryża, przez kilka lat publikujący także na Polsatsport.pl. Wspaniały człowiek i niezwykły dziennikarz. Śmiało można powiedzieć, że dziś reporterów mających takie kontakty, w taki sposób posługujących się słowem i jednocześnie potrafiących oddzielić to co najbardziej wartościowe od zwykłego chłamu, już praktycznie nie ma.
Był obecny w moim zawodowym życiu właściwie od samego początku. Najpierw czytałem jego teksty, wywiady, przyglądałem się, jak wprowadza kilka pokoleń polskich zawodników do francuskiej piłki (bo tym się tez parał), później miałem okazje szczycić się dobrą znajomością z panem „Tade”. Nie wyobrażałem sobie, aby przed komentowaniem meczów reprezentacji Francji czy też francuskich drużyn klubowych nie zadzwonić do niego.
To była zawsze gwarancja kilku kwadransów doskonałej rozmowy. O piłce, polityce, kulturze, Francji, Polsce. Często mówił: „Odzwoń pan, za piętnaście minut, zejdę tylko do kiosku i kupię gazety, musimy pracować na publikacjach”. Najbardziej cenił „Le Parisien”, ale nie zawsze się zgadzał z autorami. Polemizował z nimi. Stawiał swoje oryginalne tezy, prowokował do dyskusji. „A na jakiej podstawie uważasz pan, ze Lewandowski jest lepszym zawodnikiem do gry kombinacyjnej niż Benzema?” – pytał na przykład i ciągnął temat. Albo testował moją wymowę nazwisk francuskich piłkarzy.
Zaraz panu wyślę telefon do Gerarda Houlliera, albo Aime Jaqueta, to sobie pan sam porozmawiasz – wtrącał naturalnie, bo on ich wszystkich znał, był blisko wydarzeń i ludzi, którzy wiele znaczyli we francuskiej i polskiej piłce. Często mi tłumaczył, że w tekstach czy komentowaniu warto odnosić się do historii, czerpać z przeszłości, przywoływać tych, którzy odeszli. Z pasją opowiadał o piłkarzach wywodzących się z polskiej emigracji m.in. Raymondzie Kopa Kopaszewskim, reprezentancie Francji, który zdobył trzy Puchary Europy z Realem Madryt. „To syn polskiego górnika” – podkreślał.
A to pan zna? – potrafił czasem przerwać rozmowę i zaśpiewać do słuchawki: „Poszła Karolinka do Gogolina…”. Uwielbiał polskie tradycyjne piosenki i pieśni religijne. Przed laty miał z nimi mnóstwo płyt w samochodzie, włączał i śpiewał na cały regulator przeciskając się w korkach przez paryskie uliczki. Wiem, bo mnie absolutnego w 1998 roku młokosa, podrzucał na mecze podczas mundialu we Francji.
Kochał Polskę zawsze i wszędzie. Bezwarunkowo. Sypał ciekawostkami i anegdotami, miał dystans do siebie. Przed laty tłumaczył dlaczego przez jakiś czas po przyjeździe do Warszawy był poza zasięgiem: „Stałem na przystanku autobusowym i rozmawiałem przez telefon. Taki nowoczesny, z klapką, dopiero co model wszedł na rynek. Podszedł do mnie gość i mówi: kończ już dziadek gadać. Pomyślałem, że wariat i odparłem, że to nie budka telefoniczna. Odczekał chwilę, wyrwał mi aparat i tyle go widziałem. Byłem mu wdzięczny, bo jednak pozwolił skończyć rozmowę i nie dał po głowie…”.
Podczas mistrzostw Europy w 2016 roku przed ćwierćfinałem Francja - Islandia na Stade de France dał mnie i Włodzimierzowi Lubańskiemu, z którym komentowaliśmy mecz, wykład na temat architektury stadionu. Wyjaśniał dlaczego obiekt powstały 1998 roku nigdy się nie zestarzeje. „Nas już nie będzie, a Stade de France wciąż będzie jak nowy. Jego styl jest ponadczasowy. Kocham ten stadion” – mówił z błyskiem w oku. Był przykładem światłego reportera z krwi i kości kochającego futbol, ale nie zafiksowanego tylko na nim. Miał znacznie szersze horyzonty.
W dniu którym wieczorem komentowałem w Lens, Polska grała wcześniej ze Szwajcarią o awans do ćwierćfinału. Pan Tadeusz zaproponował, abym zamiast oglądać transmisję występu drużyny Nawałki w biurze prasowym udał się do pobliskiej knajpy urządzonej jak wnętrze kopalni. „Będziesz miał pan niespodziankę” – wysłał wiadomość.
Tuż przed spotkaniem w lokalu był już tłum Francuzów w biało-czerwonych szalikach. W pierwszej chwili pomyślałem, że to francuskojęzyczni fani Szwajcarów. Ewidentnie jednak kibicowali naszym. „Vive le Pologne!!!” – wydzierali i śpiewali coś po francusku unosząc się ze szczęścia po serii rzutów karnych. Pytałem czy mówią po polsku? Ani trochę. Jak się okazało to byli potomkowie starej polskiej emigracji, która przed stu laty przyjechała na północ Francji za chlebem, pracując głównie w nieistniejących już kopalniach. Rodowici Francuzi, w których jeszcze trochę Polski zostało, świętowali awans drużyny z kraju swoich przodków.
Okoliczności, w których dzięki Fogielowi obejrzałem największy triumf polskiej reprezentacji od 34 lat, nie zapomnę do końca życia. „A wie pan co powinno być największym wyrzutem sumienia zarządzających polską piłką? – zapytał mnie w jednej z ostatnich naszych rozmów.
I sam odpowiedział: „Henryk Kasperczak. Że taki chłop, taki trener, z taką wiedzą i takim CV nigdy nie został trenerem reprezentacji. A patrz pan kogo na selekcjonerów wybierali…”.
Żegnaj Panie Tadziu.
Przejdź na Polsatsport.pl