Kołtoń wspomina Fogiela: Ambasador Polski w futbolowej Francji...
22 stycznia 2022 roku – tuż po północy – odszedł Tadeusz Fogiel. Przeżył 75 lat, w których był oddany rodzinie, pracy i swojej pasji – futbolowej. Ta pasja do piłki nożnej spowodowała, że przez 35 lat związany był z „Przeglądem Sportowym”, a przez ostatnich 10 sezonów z Polsatem Sport.
- Z moim charakterem w dzisiejszym świecie nie bardzo mógłbym być menedżerem – wyznał w 2018 roku, gdy widzieliśmy się w Paryżu, przy okazji meczu PSG – LFC. Bo Tadeusz Fogiel był przede wszystkim uczciwy. Nie mówiąc o tym, że był uczynny. Dla dziennikarzy z Polski otwierał swoje serce i wszelkie możliwe kontakty. Miał ich mnóstwo – w świecie piłki. Zarówno wśród dziennikarzy, jak i w klubach. Współpracę z „Przeglądem Sportowym” zaczął w połowie lat siedemdziesiątych. Ostatnie dziesięć lat spędził jako korespondent Polsatu Sport. Kilka ostatnich lat bardzo chorował na raka. Chemia pozwoliła obronić się po raz pierwszy, ale rak zaatakował ponownie... Ostatni raz rozmawiałem z Tadeuszem po Świętach Bożego Narodzenia i już w Nowym Roku. Dzięki Ryszardowi Szopie – innemu emigrantowi z Polski - który uwielbiał piłkarskie opowieści Tadeusza. I odwiedzał Go regularnie w ostatnich kilkunastu dniach.
Tadziu brał udział w wielu transferach. - A w ilu uczestniczyłem, które nigdy nie doszły do skutku? - śmiał się przy kawie. Koniecznie z ciastkiem. Uwielbiał ciastko i kawę. To było jego „paliwo” przed długimi rozmowami o futbolu, które po prostu kochał. Jednak warto też przypomnieć, że uwielbiał również lekkoatletykę. Jeździł na mitingi z udziałem Polaków. Słuchał transmisji radiowych, zasiadał przed TV, aby pasjonować się biegami, skokami wzwyż, czy pchnięciem kulą. Znał wyniki sprzed lat, ale i te aktualne. Po prostu imponował wiedzą.
W 1973 roku przepłynął kanał La Manche na promie i autem na francuskiej rejestracji dotarł pod Wembley. - W pewnym momencie byłem przerażony, że nie zdążę. Krążyłem po tych ciasnych uliczkach i jakoś nie mogłem trafić na stadion. Wszedłem na trybuny, gdy Anglicy buczęli na „Mazurka Dąbrowskiego”. Wyszedłem najbardziej dumny w życiu – wspominał. Sam grał w piłkę nożną we Francji w niższych klasach rozgrywkowych. Pozycja? - Byłem takim Platinim. Tylko dużo wolniejszym i z łysiną – śmiał się po latach.
Co do transferów, to zaczynał już w latach siedemdziesiątych. - Mogłem nawet przyczynić się do przejścia Kazimierza Deyny do PSG. Później paryżanie zainteresowali się Zbigniewem Bońkiem. Ba, uczestniczyłem też w negocjacjach z Mirkiem Okońskim, czy Włodkiem Smolarkiem – przypominał. Żaden z tych transferów nie doszedł do skutku. Jednak już wiele transakcji do Auxerre, to były kontakty Fogiela.
- Guy Roux jakoś nie chciał przypominać tych najlepszych, jak Pawła Janasa, który został wybrany w jednym z sezonów najlepszym obrońcą we Francji. Ciągle i wciąż wypominał mi Andrzeja Zgutczyńskiego – wspominiał Thadee ze śmiechem. Z Roux lubili się i czubili. Kiedyś zajechaliśmy na jakiś mecz w Burgundii i wyjechaliśmy obdarowani butelkami Chablis. I kapitalnym wywiadem ze słynnym trenerem, który bardzo cenił Andrzeja Szarmacha.
W 1990 roku Fogiel przyczynił się do transferu Jacka Ziobera z ŁKS-u do Montpiellier. Za rekordową sumę 1,9 miliona dolarów. Tadziu przywiózł mi kiedyś kontrakt sprzedaży Zbigniewa Bońka z Widzewa do Juventusu. Skąd wytrzasnąłeś umowę? - W COS-ie coś wypadało z biurka – drwił. I gdy Ziober miał iść do Francji, postawił sobie za punkt honoru, aby transfer skrzydłowego był o 100 tysięcy dolarów droższy, niż transakcja „Zibiego” sprzed prawie dekady.
Kochał Polskę. Po prostu. Przyszedł na świat 20 września 1946 roku w Byczynie. Kiedyś wspólnie znaleźliśmy się na boisku w Byczynie i oczy mu się świeciły. I po chwili zaszkliły. Czułem, że przypomina sobie lata dzieciństwa. Wyjechał do Francji mając 11 lat. I tam już pozostał, ale w duszy ciągle i wciąż grała mu polska nuta. Uwielbiał śpiewać. Zbigniew Boniek po śmierci Tadeusza opowiedział anegdotę na TT. - Gdyby byliśmy w Polsce, to zawsze zachęcał mnie, abyśmy poszli do kościoła. Kiedyś byliśmy w kościele Świętej Anny w Warszawie. Na koniec mszy z ambony padło: „Idzcie, ofiara spełniona”. Organista zaczął grać: „My chcemy Boga Święta Pani”. Tadziu zaczął śpiewać mocnym głosem. Ludzie, którzy zbierali się do wyjścia, po prostu stanęli i podziwiali. Z jego ust niosło się: „My chcemy Boga w naszym kraju, wśród starodawnych polskich strzech”...
Uwielbiał śpiewać nie tylko w kościele - także w samochodzie. Miał mnóstwo polskich kaset i każdą podróż na mecz umilał polską muzyką. A gdy ktoś wjechał na rondo zbyt agresywnie i trąbił na Renault Tadeusza, to rzucał tylko: „Odpiernicz się od Polaka”. Albo coś jeszcze mocniejszego. I dalej podśpiewywał na „cały regulator”. Poznałem Tadeusza w 1995 roku przy okazji meczu Francja – Polska w Paryżu w eliminacjach EURO. To wtedy w nocy – po 1:1 – napisałem w tytule: „Parc des Princes – narodziny medalu”. Razem to wymyśliliśmy, marząc o sukcesach na miarę wspaniałych czasów - lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku.
Fogiel w 1974 roku poleciał do Stuttgartu na mundialowe spotkanie z Włochami. - W samolocie było pięćdziesięciu Włochów i dwóch Polaków – wspominał – To była wycieczka zakładowa z St. Etienne. Przed spotkaniem Włosi wymachiwali nam przed oczami trójkolorowymi flagami. A po meczu my z nich kpiliśmy, co przyjmowali ze zrozumieniem i uznaniem dla gry podopiecznych Kazimierza Górskiego...
W 1998 roku przyjechałem do Francji na mundial. Codziennie dyktował mi tekst „Trójkolorowym piórem”. Zawsze był świetnie przygotowany, codziennie czytał „L'Equipe” i „France Football”, słuchał stacji radiowych, dzwonił po znajomych dziennikarzach, nie mógł się oderwać od ekranu telewizora, gdy leciał jakiś mecz, a już szczególnie, gdy było to spotkanie z udziałem Polaka. Praca Mirosława Skórzewskiego, Marcina Kality, czy Rafała Hurkowskiego polegała na chwytaniu myśli, które formułował w doskonałej polszczyźnie. Żadnego zaciągania. Niewyobrażalne bogactwo słów. I polskich przysłów. Uwielbiał je...
W Stuttgarcie w 1974 roku Polska wygrała 2:1, a przy obu golach asystował Henryk Kasperczak. Wtedy Thadee oklaskiwał akcje „Kaspra”, a po latach zaprzyjaźnili się. Właśnie Henryk Kasperczak to był największy transfer w jego życiu. Nie Ziobera, czy Romana Koseckiego z Atletico Madryt do FC Nantes, czy Piotra Świerczewskiego z Bastii do Olympique Marsylii, a właśnie sprowadzenie nad Wisłę Kasperczaka. W roli szkoleniowca. Namówił na to Bogusława Cupiała, właściciela „Białej Gwiazdy”. I Wisła Kasperczaka grała porywający futbol na początku XX wieku – w polskiej lidze i na europejskim forum.
Był najlepszym ambasadorem Polski we Francji. I Francji w Polsce. Takim Go na zawsze zapamiętam. Żegnaj Przyjacielu! Do zobaczenia na boisku u Pana Boga!
Przejdź na Polsatsport.pl