Marian Kmita: Piłkarska szopka trwa
Cezary Kulesza ogłosił w sobotę, że nowego selekcjonera piłkarskiej reprezentacji Polski poznamy 31 stycznia. Nie jest to oficjalny komunikat PZPN, ale taka deklaracja padła publicznie z ust prezesa tej instytucji, więc teoretycznie należy ją traktować poważnie. Niestety, jest to jedyne poważne zjawisko w tym karykaturalnym procesie, który trwa nieprzerwanie od Świąt Bożego Narodzenia.
Jeśli można było ośmieszyć powagę instytucji selekcjonera naszej kadry, to właśnie się to dzieje i końca nie widać. Piłkarska szopka trwa, ale w futbolowej stajence nie ma już świętej rodziny, ostały się jeno same osły i baranki.
Na nieszczęście dla PZPN, w jaskrawym kontraście do działań naszej futbolowej centrali, niemal równolegle rozstrzygnęły się dwa inne wyścigi, do nie mniej prestiżowych stanowisk w polskim sporcie. Polski Związek Piłki Siatkowej wybrał w końcu trenerów dla kadry kobiet i mężczyzn. Trwało to dość długo, ale prezes PZPS Sebastian Świderski wyszedł z tej batalii jako zdecydowany zwycięzca i mocno poprawił swoje notowania u dziennikarzy i kibiców. A nie było to wcale łatwe, bo wielu kolegów po piórze traciło już cierpliwość i wieszało psy na prezesie Sebastianie, szczególnie za jego prawie czteromiesięczną, z pozoru nieskuteczną, walkę o Nikolę Grbica.
Wieszało, bo inaczej niż Cezary Kulesza, Świderski od początku wiedział kogo chce widzieć na stanowisku selekcjonera kadry mężczyzn i parł do tego konsekwentnie nie informując co pięć minut mediów, co i jak robi w tej sprawie. A roboty było sporo, bo np. menadżer Grbica początkowo oszalał w sprawie finansów i chciał dla swojego podopiecznego pensji dwa razy większej niż zarabiał ostatnio Vital Heynen. No i urobienie właściciela Perugii, ekscentrycznego Gino Sirciego, aby puścił Serba do pracy w Polsce, wcale łatwe nie było. Nie inaczej było ze Stefano Lavarinim, chociaż tutaj prezes Sebastian sprytnie uciekł od całkowitej odpowiedzialności za wybór Włocha, bo jeszcze w październiku poinformował opinię publiczną, że na żeńskiej siatkówce się nie zna i do Zarządu PZPS dokooptowuje Aleksandrę Jagieło, żeby mu dobrą konsultacją służyła. Tak czy siak, bez specjalnego rozgłosu, nie ulegając mocnym naciskom środowiska menadżerów siatkarskich, Sebastian Świderski postawił na swoim. Mamy trenerów dla obu siatkarskich kadr i to wcale, wcale, całkiem niezłych. Więcej, obaj mają już bardzo konkretne plany co do koncepcji pracy z naszymi reprezentacjami, o czym chętnie informują polskie media. Całość wygląda logicznie i klarownie. Słowem - warto było czekać.
Czy takie samo, pozytywne wrażenie będziemy mieli 31 stycznia, kiedy, daj Bóg, Cezary Kulesza ogłosi nazwisko tego nieszczęśnika, co ma teraz w dwa miesiące zebrać do kupy, całe to nasze piłkarskie towarzystwo i wygrać w Moskwie? Szczerze wątpię. Ktokolwiek nim będzie, czy to Andrij Szewczenko, Michał Probierz czy Adam Nawałka, to już dzisiaj można mu tylko współczuć. A propos tego ostatniego, to dziwię się, że chce wchodzić do tej samej wody jeszcze raz. Dziwię się, bo znam nieco Adama i zawsze mu kibicowałem, jeszcze od czasów kiedy był piłkarzem Wisły, i wiem jak ambitnym jest człowiekiem. Z powodu tej ambicji był i pewnie wciąż jest w stanie przewracać góry, ale ta przeszkoda nie daje nawet teoretycznych szans na jej pokonanie. Nie ma na to ani czasu, ani warunków na normalna pracę. A przecież rosyjski Mundial mocno naruszył piękny pomnik Adama, który powstał na francuskim Euro 2016. Po co zatem ryzykować? Dla samych pieniędzy nie warto!
I tak, w kompletnym, nikomu niepotrzebnym, rozgardiaszu informacyjnym i organizacyjnym zbliżamy się do ogłoszenia nazwiska kolejnego selekcjonera piłkarskiej reprezentacji Polski. Zbliżamy się z nadzieją, że to będzie zbawca naszego futbolu. Ale nie łudźmy się, żadnego zbawienia nie będzie, bo zwyczajnie być nie może. Zbyt wielu osobom zależy, żeby piłkarska szopka była w naszym kraju otwarta przez każdy następny, okrągły rok.