Prezes PZPN w Londynie zatrudnia Szewczenkę, ale widziany był też w Turcji, jak podpisywał kontrakt z Urbanem…
Trwa gorączka przed nominacją na nowego selekcjonera reprezentacji w piłce nożnej. Podobno „naród ma wytrzymać jeszcze tydzień”.
Futbolowa zagadka jest rzeczywiście wydarzeniem, którym interesuje się prawie cała Polska. Sam codziennie dostaję mnóstwo pytań w tej sprawie od znajomych z różnych branż i kategorii wiekowych. Z jednej strony to jest normalne, że przed taką nominacją zawsze jest zamieszanie, mnóstwo kalkulacji, plotek, sprzecznych informacji czy zwrotów akcji. To integralna cześć tego biznesu, często bardziej ciekawa niż same mecze. Z drugiej między wyżej wspomnianym zjawiskiem a farsą jest bardzo delikatna linia. Wydaje się, że właśnie zaczynamy ją przekraczać…
ZOBACZ TAKŻE: Kulesza rozpatrywał Macieja Skorżę. Co na to Lech Poznań?
Nawet te wczorajsze informacje o Andriju Szewczence pięknie obrazują całą sekwencję sytuacji qui pro quo, z którymi mamy do czynienia. Oto ukraińskie media ogłosiły, że Szewczenko zaakceptował warunki polskiej federacji. Na tej postawie w polskich gazetach i portalach z przytupem gruchnęła informacja, że Ukraińcy już dowiedzieli się u źródła, że „Szewa” przejmuje polską kadrę. Sęk w tym, że Ukraińcy podali to po informacji jednego z polskich dziennikarzy, bo sami nie mają żadnej wiedzy na ten temat.
To zjawisko spotykane od lat w mediach zajmujących się polityką, sprawami socjalnymi czy biznesem. W polskim medium polski dziennikarz przedstawia swój punkt widzenia i jest, powiedzmy, oburzony jakąś decyzją czy zjawiskiem na Wisłą. Cytuje go wpływowy tytuł zagraniczny, a następnie czytamy już w lokalnych portalach: „Washington Post oburzony sytuacją w Polsce”. Taki medialny bumerang.
Albo informacja, która wypłynęła z samego PZPN sprzed kilkunastu dni, według której Adam Nawałka już rozpoczął pracę z reprezentacją. Choć nie podpisał kontraktu, to miał kompletować skład współpracowników, zajmować się logistyką. Jak się okazało, pan Adam nie jest obecnie nawet drugim wyborem prezesa PZPN, ale znajduje się w głębokiej rezerwie. Albo ktoś mu źle powiedział, albo opacznie coś zrozumiał, albo… nie kompletował żadnego składu. Tylko skład się sam wychylał przed szereg...
Kandydatura Marcela Kollera była uznawana za rodzaj zasłony dymnej czy też straszaka dla mającego spore wymagania Nawałki, a okazało się, że był on najbliżej zatrudnienia, jednak Szwajcar odmówił i nie podpisał gotowego kontraktu. Fabio Cannavaro był przysłany przez menedżera Roberta Lewandowskiego Piniego Zahaviego. Tylko po to, aby komuś tam na swoim rynku zademonstrować, że chcą go do polskiej reprezentacji. Słynny Andrea Pirlo dzwonił i liczył, że ktoś z Polski oddzwoni. Nie oddzwonili.
Prezes Cezary Kulesza rozmawiał też z całym zastępem polskich trenerów tzw. klasy średniej ligowej. Ale nie wiadomo, czy się z nimi spotykał, czy tylko przez telefon i ilu dokładnie ich było. Ilu dziennikarzy mających swoje „źródła zbliżone do PZPN”, tyle informacji.
Zgodnie z kanonami politycznej sztuki z PZPN potrafią czasem wypuścić coś „w lewo”, czyli celowo dać „zaufanemu” fejkową informację, aby zmylić trop, czy też sprawdzić szczelność rozmówcy. Konspiracja na całego.
Podobno dla uwznioślenia kandydatury obecnego trenera Górnika Jana Urbana śląski działacz, który wpłynął mocno na zwycięstwo obecnej opcji w związku, zaproponował kogoś kojarzącego się mocno z regionem. Padło na… Lukasa Podolskiego. No, ale już najlepiej by było, aby zmieścić w sztabie trzech. Zaproponował jeszcze Jerzego Dudka z Knurowa i Łukasza Piszczka z Goczałkowic-Zdroju.
Jeśli nie uda się „zaparkować ich” u Urbana, to przecież można także u Nawałki albo Szewczenki…
A-ha. I jeszcze w niedzielę prezes gościł w Londynie, aby dogrywać ostatnie szczegóły kontraktu z Szewczenką. W tym samym czasie widziany był też ponoć w Turcji, jak podpisywał umowę z Urbanem…
Owszem, fajne to wszystko, ale czas już chyba kończyć zabawę.
Przejdź na Polsatsport.pl