Dumka na dwa serca: Nawałka selekcjonerem do marca? Od kwietnia Szewczenko?

Piłka nożna
Dumka na dwa serca: Nawałka selekcjonerem do marca? Od kwietnia Szewczenko?
Fot. Cyfrasport
Zieliński: Telenowelę z wyborem selekcjonera możemy chyba ogłosić za zakończoną. Od 1 lutego czas zabrać się do poważnej roboty. To nie jest czas na spijanie sobie mleka z dzióbków,

Skrzetuski znów pokonał Bohuna. Przynajmniej do 24 marca. Ponad miesiąc musiał trwać cyrk z niby „wyborem” selekcjonera piłkarskiej reprezentacji Polski, przewinęło się kilkudziesięciu niby kandydatów, odbyto setki niby poważnych rozmów, kilku kandydatów niby już dostało tę posadę, kilku niby odmówiło, choć nikt im niczego nie proponował – wszystko po to, by 31 stycznia PZPN i tak ogłosił, że selekcjonerem zostaje ten, który miał nim od początku zostać – Adam Nawałka.

To wszystko było na niby, jak w wierszu Jana Brzechwy, spopularyzowanym przez piosenkę Krystyny Sienkiewicz: „No cóż, kiedy ryby, budowały tylko na niby, żaby na aby-aby, a rak byle jak…”.

 

Obyśmy tylko teraz nie mieli niby selekcjonera, niby drużyny narodowej, która będzie grała niby dobry futbol, a niby piłkarze będą śnięci na boisku jak ryby i niby awansują na mundial, a trener i prezes będą się wycofywać rakiem z tej umowy po meczu w Moskwie. I oby trener – jak lubił mawiać Franz Smuda - nie miał żaby w kieszeni. To jest bowiem scenariusz katastroficzny, jak z mundialu 2018 i Euro 2020, którego polscy kibice nie chcą już nawet w najczarniejszych snach.

 

Zabawa w Matrioszki przez ruski miesiąc

 

Na nowego selekcjonera czekamy już ponad miesiąc, który strasznie się dłużył i to czekanie irytowało. I nic dziwnego, bo nie wiadomo było, do czego to przedłużanie tak naprawdę miało prowadzić. Skoro jednak baraż gramy z Rosją, to nic dziwnego, że Cezary Kulesza kazał nam czekać na nowego-starego Narodowego prawdziwy „ruski miesiąc”. Abyśmy weszli w klimat stadionu na Łużnikach zafundował nam też tradycyjną tamtejszą rozrywkę – Matrioszkę. To rosyjska zabawka, złożona z drewnianych, wydrążonych w środku lalek, włożonych jedna w drugą, od największej do najmniejszej.

 

Wygląda na to, że w tej kuleszowej zabawie w Matrioszkę największą lalką był na początku Nawałka, później do środka włożona kilka różnych kukiełek (posłużyli za nie Cannavaro, Koller, Probierz, Urban, Szewczenko i inni), a na końcu i tak, jako najmniejsza, ale najważniejsza matrioszka, wyskoczyła nam podobizna Adama Nawałki.

 

Tyle, że po drodze do zabawy w drewniane lalki wkroczył jeszcze Pinokio (i jego pomagierzy) z długim nosem (od wiadomo czego) i ciągle podrzucał mediom nazwiska, z kim to nie są prowadzone rozmowy i kto jest faworytem, by wywrzeć presję na Nawałce i zmusić go do obniżenia swoich wymagań w trakcie negocjacji kontraktu.  

 

Bohun-Szewczenko kontra Skrzetuski-Nawałka

 

Tak naprawdę to Cezary Kulesza sięgnął jednak do klasyki. Na końcu nawiązał do sienkiewiczowskiej trylogii i zagrał nam „Dumkę na dwa serca”. Podzielił swoje serce między dwóch kandydatów. Ukraińskim Bohunem był tym razem nie Aleksander Domogarow, a Andrij Szewczenko, naszego Skrzetuskiego zagrał zamiast Michała Żebrowskiego Adam Nawałka.

 

W rolę Heleny Kurcewiczówny tym razem wcielił się sam Kulesza (odwrotnie niż w „Ogniem i Mieczem”, bo tam Izabela Scorupco przebierała się za giermka) i stosował w tej telenoweli z wyborem selekcjonera fortele w stylu Onufrego Zagłoby. Tym razem było trochę inaczej niż u Sienkiewicza. Prawdziwa miłość Heleny-Kuleszy była do Bohuna-Szewczenki, ale rozsądek, konieczność, nakazały mariaż ze Skrzetuskim-Nawałką. 

 

„Jakże pytać mam Kozaka, co na miłość, chorą zapadł, on by z żalu, świat podpalił, gdyby stracił Cię” – śpiewali Edyta Górniak i Mieczysław Szcześniak. Nasz Bohun-Szewczenko nie tyle zapadł na miłość do Polski i naszej kadry, co eurocentów w Genui i nie bardzo był skłonny rozwiązać kontrakt za 6 milionów euro na włoskich warunkach.

 

Słowiańskie rozmowy przez telefon

 

„Hej, tam gdzieś znad czarnej wody, siada na koń kozak młody, czule żegna się z dziewczyną, jeszcze czulej z Ukrainą” – to już kultowe „Hej Sokoły”. Kozak młody, póki co, pożegnał Kuleszę i posadę selekcjonera naszej kadry, ale niekoniecznie na zawsze. Po 24 czy 28 marca jeszcze wiele zdarzyć się może, zwłaszcza, jeśli kozak młody rozwiąże kontrakt z Genoą, a Skrzetuski z Krakowa nie da rady zdobyć Moskwy i przebrnąć przez baraże na mundial…

 

Póki co, Kulesza przez ten ruski miesiąc z Szewczenką nawet się nie spotkał. Ale wymienili się przed laty numerami telefonów na finale Ligi Europy na Narodowym (gdy Krychowiak z Sevillą ogrywał ukraiński Dnipro Dnipropietrowsk, a Kulesza z Szewą zajadali wykwintne potrawy w loży honorowej w towarzystwie Hrihorija Surkisa), więc mogli pogadać chociaż przez telefon. Po rosyjsku, który to język obaj dobrze znają. Po ukraińsku nie, bo i Kulesza chyba nie zna i… Szewczenko też nie (choć obiecał się nauczyć jak został selekcjonerem Ukrainy, ale zabrakło czasu), o co żal mają do niego rodacy.

 

Kulesza to też… człowiek Bońka

 

„Domniemana chęć zatrudnienia Andrija Szewczenki, Marcela Kollera czy Michała Probierza to są tylko bajki dla naiwnych. Rozmowy z tymi kandydatami to wyłącznie bat na Adama Nawałkę, aby zmiękczyć go w stawianiu warunków podczas negocjacji kontraktu. Trener nie może dojść do porozumienia z PZPN w sprawie długości i wysokości kontraktu, mocno denerwując prezesa Cezarego Kuleszę”. Te słowa napisałem 20 stycznia w felietonie dla Polsatu Sport. I dziś są aktualne.

 

Kulesza chciał pokazać, kto tu rządzi. Trochę na niby, bo tak naprawdę o nominacji Nawałki zdecydował Lewandowski, a Kulesza jakoś przełknął glosy, że musi się ugiąć pod presją piłkarzy i że „Nawała” to człowiek Bońka. W sumie Kulesza to… też człowiek Bońka, bo był u niego przez wiele lat wiceprezesem w PZPN. „Cezariusz” będzie teraz robił dobrą minę do złej gry, by spróbować wyjść z tego z twarzą. Jak wspólnie z Nawałką i piłkarzami wywalczą awans na mundial, to i tak wszyscy będziemy szczęśliwi i o wszystkim zapomnimy.

 

Jeden z moich redakcyjnych kolegów, kiedy w mediach pojawiły się informacje, że selekcjonerem zostanie Szewczenko, a opcją rezerwową nie jest Nawałka, tylko Urban, napisał do mnie: „Na razie to wbiłeś sobie szpilę w stopę tym przekonaniem, że wygra Nawała”. Posłałem mu wczoraj esemesa zwrotnego z ripostą – była to nie tyle szpila, co ostry gwóźdź w nogę, wbity jak przez Artura Barcisia w biały but Jerzego Kalibabki w pamiętnej scenie na zakończenie serialu „Tulipan”.

 

Niesamowite „rekordy” Nawałki

 

W ten sposób Nawałka dokonał historycznego wyczynu – jako pierwszy w okresie powojennym już po raz trzeci został selekcjonerem Biało-Czerwonych (w okresie międzywojennym trzy razy kadrę prowadził też Tadeusz Kuchar). Antoni Piechniczek był nim tylko dwa razy. Najpierw Nawałka przejął w kadrę w 2013 roku.

 

W połowie stycznia 2022 roku na jedną noc został selekcjonerem, gdy ogłosił jego angaż Mateusz Borek, co oburzyło Kuleszę, że stało się to wcześniej niż poinformował PZPN i szef związku, cofnął tę decyzję. Po raz trzeci Nawałka ma zostać trenerem kadry 31 stycznia podczas konferencji na Stadionie Narodowym, tym samym, na którym jesienią 2014 roku ograł Niemców, po raz pierwszy w historii polskiej piłki.

 

Nawałka przy okazji pobił też - pod względem najkrótszego zatrudnienia w roli selekcjonera reprezentacji Polski - osiągnięcia Władysława Stachurskiego (tylko 6 miesięcy cieszył się nominacją na selekcjonera, a później został wyrzucony z siodła przez Piechniczka i był to w konsekwencji obustronny gol samobójczy) i Krzysztofa Pawlaka (ma komplet zwycięstw, bo… prowadził Polskę tylko w jednym meczu, wygranym z Gruzją 4:1). Jeden dzień wydaje się osiągnięciem nie do przebicia, choć przecież… Polak potrafi.

 

Kościół zaszkodził Nawałce?

 

Kulesza wkurzył się tym, że ktoś przed nim i organami PZPN, ogłasza nominację Nawałki. Nie był też zadowolony z głosów, że powrotu swojego starego trenera żądają piłkarze, a także „kościół Nawałki”, czyli grupa dziennikarzy, popierających nowego-starego selekcjonera. Prezesowi podpadł też Kuba Kwiatkowski, który publicznie już dwa tygodnie temu rozpoczął wespół w zespół z Nawałką przygotowania do barażowego meczu z Rosją. Może jednak i dobrze, że ktoś trzeźwo zauważył, że czasu zostało mało i najwyższa pora działać.

 

Bez względu na to, Kulesza stworzył na 10 dni teatr pozoru, który miał pokazać, że ciągle szuka najlepszego kandydata, że nie bierze w ciemno spadku po Bońku, nie poddaje się presji kadrowiczów. I los zrzucił mu prezent w postaci zwolnienia Szewczenki w Genui i wtedy angaż Nawałki rzeczywiście był przez chwilę zagrożony, ale w rezultacie i tak sprawa się rypła. 

 

Chcieliście Nawałki, no to go macie

 

Gdy prezes Kulesza w końcu ostatecznie ponownie namaścił pana Adama na selekcjonera reprezentacji Polski, to przypomniał mi się fragment jednego z najbardziej znanych i charakterystycznych wierszy Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego: „Chcieliście Polski, no to ją macie: skumbrie w tomacie”. Skumbrie w tomacie to konserwa rybna z makreli lub płoci, w sosie pomidorowym.

 

Tytuł odnosił się do władz państwowych, które nie analizują potrzeb społeczeństwa, są przeciwne reformom. Duszą się niczym makrele we własnym pomidorowym sosie. Niektórzy trochę podobnie odbierają powrót Nawałki, jako duszenie się w tym samym piłkarskim sosie, układzie personalnym, który zawiódł w 2018 roku na mundialu w Rosji i nie wypalił w Lechu Poznań.

 

Parafrazując Gałczyńskiego, można z pewną dozą frywolności i sarkazmu obwieścić: „Chcieliście Nawałkę, no to go macie: Sbornej ze strachu trzęsą się gacie”. Czy rzeczywiście się trzęsą, czy raczej są to współczesne trenerskie skumbrie w tomacie, nieświeża konserwa, o tym przekonamy się pod koniec marca. „Lewy” z „Krychą” chcieli ponownie Nawałkę, no to go mają. Czy będzie puszka i granie kibicom na nerwach jak na mundialu w Rosji, czy raczej radosne chwile z Euro 2016, każdy ma swoje zdanie i prognozy. Boisko je zweryfikuje.

 

Dudek dance w kadrze

 

Nawałce w opanowaniu sytuacji po rejteradzie Paulo Sousy mają pomóc dwaj wybitni reprezentanci Polski - Jerzy Dudek i Łukasz Piszczek. Pomóc nie wiadomo do końca w jakiej roli, bo odpowiednich papierów trenerskich nie mają. Mają za to wielkie sukcesy piłkarskie, głośne nazwiska i charyzmę, której ponoć – jak można przeczytać w wielu mediach - brakuje asystentom Nawałki – Bogdanowi Zającowi i Jarosławowi Tkoczowi.

 

W końcu to były bramkarz Liverpoolu wykonał legendarny „Dudek dance”, który dał zwycięstwo w finale Ligi Mistrzów nad Milanem i Szewczenką, a ten nawet bombą z woleja z dwóch metrów nie potrafił pokonać chłopaka z Knurowa. Choć złośliwi twierdzą, że teraz w kadrze będzie bardziej wesoło i rozrywkowo (może to i dobrze, stresy trzeba jakoś rozładować).

 

Z kolei Łukasz P. jako młodzian zabawiał się w handel meczami, za co został skazany przez sąd prawomocnym wyrokiem, ale publika szybka mu to zapomniała i wybaczyła, bo dobrze kopał piłkę w kadrze i Borussii Dortmund, a poza tym to naprawdę sympatyczny człowiek. Dziś buduje potęgę klubu z rodzinnych Goczałkowic.

 

Rosja, nu pagadi

 

Po awansie do finałów mistrzostw świata w Rosji, nasi piłkarze wyszli świętować na murawę Stadionu Narodowego w koszulkach z napisem „Polska Dawaj! 2018”. Polska na tym turnieju niestety dała, ale wiadomo co (nie trzeba nawet kropkować czterech liter), bo nie wyszła nawet z grupy, a grała kompromitująco. Rosyjskie stadiony nie tylko raz były dla Polski pechowe, bo na Euro 2020 też przegraliśmy swoje nadzieje na Stadionie Kriestowskim w Sankt Petersburgu. Trzeciej powtórki z piłkarskiej rosyjskiej historii w Moskwie 24 marca nie chcemy.

 

„Polska dawaj” już było, będzie teraz „Wilk i Zając”. Zobaczymy kto komu krzyknie, jak w kultowej dobranocce: „Zajec, nu pagadi”. W bajce Zając zwykle wygrywał, a Bogdan Zając jest przecież asystentem Nawałki, więc to dobry prognostyk. Obyśmy tylko nie dostali wilka na tym moskiewskim marcowym mrozie.

 

2,2 mln zł dla Nawałki gwarantowane

 

„200 tysięcy miesięcznie i umowa o dzieło na dwa miesiące. Albo już mam Ukraińca na pana miejsce” – to jeden z najlepszych memów, które przygotowali kibice podczas telenoweli z wyborem selekcjonera. W końcu stanęło na tym, że Nawałka dostanie 200 tysięcy złotych brutto miesięcznie, chociaż chciał 300 tysięcy. Z kolei Kulesza chciał go zatrudnić zaledwie na 3 miesiące, by móc ewentualnie rozwiązać umowę, gdyby Nawałce i kadrze – odpukać - nie poszło w barażach, ale ostatecznie – gdy opcja z „Szewą” nie wypaliła - zgodził się na kontrakt do końca 2022 roku.

 

To oznacza, że Nawałka, bez względu na wyniki, zarobi w tym roku 2,2 mln zł.  Jak na bezrobotnego od 2019 roku, to całkiem niezły zasiłek. Albo trzynasta emerytura. Będzie za co polecieć zimą na Malediwy, by popracować  nad opalenizną, albo na narty w Dolomity, gdzie już się Nawałka powoli pakował, widząc, że Kulesza spycha go na boczny tor, lekceważy i uśmiecha się przymilnie do Szewczenki. Na koniec jednak krzyknął „faken”, schował dumę do kieszeni i wybaczył. Dla kadry wszystko.

 

Szewczenko w Polsce od kwietnia?

 

Nominacja dla Nawałki wcale nie oznacza, że „Szewa” jest już w Polsce spalony i nigdy nie poprowadzi naszej reprezentacji. Wszystko zależy od tego, jaki wynik kadra Nawałki osiągnie w meczu z Rosją i ewentualnie w spotkaniu finałowym o mundial w Katarze z Czechami lub Szwecją.    

 

Jeśli przegramy baraże, Nawałka będzie nie do zaakceptowania dla większości kibiców i mediów, a pewnie nawet dla Kuleszy i jego współpracowników z PZPN oraz niektórych piłkarzy reprezentacji. Wówczas potrzebny będzie nowy selekcjoner i może nim zostać od kwietnia Szewczenko, ale pod warunkiem, że do tego czasu rozwiąże kontrakt z Genoą (obowiązuje do czerwca 2024 roku), przynoszący mu około 2,5 miliona euro rocznie.

 

Jeśli jednak te baraże wygramy (a czemu nie, mamy Lewandowskiego i Zielińskiego i generalnie lepszy zespół od Rosji, przed Czechami i Szwecją też nie musimy mieć kompleksów), to wtedy jak w „Kilerze” cały ten misterny plan z Szewczenką w… Wówczas – faken – wiadomo: Katar, eldorado, 100 milionów złotych dla PZPN wokół awansu, premia dla Nawały zapisana w kontrakcie, bilety, gadżety, reklamy, wizyty w zakładach pracy. Nawałka ma kontrakt do końca tego roku, ale jeśli przyzwoicie w Katarze byśmy zagrali, to zapewne zostanie on przedłużony na eliminacje Euro 2024, które prawie są nie do przegrania, bo z grupy automatycznie wychodzą dwa zespoły.

 

Teraz – mimo że niektórzy już mocno w pewnym momencie uwierzyli w to, że to Ukrainiec zostanie przedstawiony 31 stycznia jako nowy selekcjoner reprezentacji Polski – angaż Szewczenki był nierealny, za duża kasa była do stracenia w Genui, a Włosi nie są jeleniami i kontrakt rozwiążą, ale na swoich warunkach, a nie Szewczenki, zwłaszcza, że dobrze wiedzieli o negocjacjach Ukraińca z PZPN.

 

Podobno w czasie negocjacji nie chodziło jednak 200 tysięcy euro miesięcznie dla Szewczenki (czyli 2,4 mln euro rocznie), ale tylko 100 tysięcy (1,2 mln rocznie), a PZPN chciał, by drugą połowę płaciła Genoa, co miałoby się jej niby opłacać (by nie płaciła mu całości kontraktu), ale oczywiście jej właściciele się nie zgodzili i czekają aż Szewczenko zmięknie (chyba uczą się tego od Kuleszy i jego strategii z Nawałką). Gdyby ten pomysł z dzieleniem zarobków Kuleszy przeszedł, być może nawet nie byłoby konieczne, aby w zarobkach Ukraińca partycypowały spółki skarbu państwa.

 

Przyjedzie „Szewa” z czystą kartą?

 

Ale od kwietnia – kto wie. Tonący brzytwy się chwyta. Jeżeli przegramy baraże, czego sobie i prezesowi nie życzymy, potrzebny będzie mocny impuls z zewnątrz, Kulesza będzie musiał podreperować swój wizerunek. Wtedy zatrudnienie Szewczenki (albo innego trenera z zagranicy z nazwiskiem lub osiągnięciami) może być koniecznością. Bez względu na cenę (zarobki).

Dla Szewczenki to też byłaby chyba lepsza opcja, aby pracę z reprezentacją Polski zacząć od kwietnia, czy grudnia 2022 roku, a nie teraz. Gdyby przejął naszą kadrę i przegrał baraże, mógłby się trochę przez to spalić w oczach opinii publicznej. A tak, gdyby jednak w końcu PZPN go zatrudnił, przyjedzie wtedy z czystą kartą.

 

Dla Polski też chyba dobrze się stało, że tej fortuny teraz na Szewczenkę nie wyłożyliśmy. Po pierwsze do końca nie wiadomo czy to naprawdę dobry trener. Z Ukrainą przegrał eliminacje MŚ 2018, wygrał kwalifikacje Euro 2020 i fartownie, po dwóch porażkach w grupie, doszedł do ćwierćfinału, z Genoą sobie nie poradził.

 

Po drugie, w przypadku wojny Rosji z Ukrainą, mogłoby się tak zdarzyć, że Szewczenko nie mógłby pojechać do Moskwy z reprezentacją Polski na mecz barażowy. Choć w przeszłości „Szewa” popierał na Ukrainie raczej prorosyjskich polityków, co nie podoba się wielu jego rodakom. Tak czy inaczej, chyba lepiej, że przy okazji barażu nie będziemy mieli dodatkowo „wojny ukraińsko-ruskiej pod flagą biało-czerwoną” – jak to określił Przemysław Iwańczyk, zgrabnie nawiązując do głośnej książki Doroty Masłowskiej.

 

Malowany trener i sufler Tassotti

 

Niektórzy twierdzą nawet, że ten Szewczenko to i tak trenerem jest trochę malowanym. W dużej mierze daje twarz i głośne nazwisko, autorytet, charyzmę (którą niewątpliwie ma w ukraińskiej piłce, czy równie wielka byłaby w naszej kadrze, to już zagadka), zarządzanie drużyną, ale szkoleniowo to tylko przykrywka i trenerem drużyn firmowanych przez „Szewę” jest tak naprawdę jego asystent -  Mauro Tassotti, który jako obrońca zdobył z Milanem trzy razy Puchar Europy i pięć tytułów mistrza Włoch.

 

Tassotti przez 14 lat był w Milanie asystentem kolejnych renomowanych trenerów – Carlo Ancelottiego, Leonardo i Massimiliano Allegriego (w kilku meczach też samodzielnie poprowadził ekipę z San Siro jako strażak). Doświadczenie ma więc ogromne, warsztat znakomity. Od 2016 roku tworzył trenerski duet z Szewczenką, najpierw w reprezentacji Ukrainy, później w Genui. W sumie czemu nie. Nie chcieliśmy Cannavaro, Pirlo, czy Ranieriego, a Ancelotti i Allegri są niedostępni, to może z Italii weźmy sobie w przyszłości Tassottiego jako suflera Szewczenki. Albo bez Szewczenki, będzie taniej, a merytorycznie pewnie nie gorzej.

 

Pana Adama chcieli przede wszystkim czołowi piłkarze kadry, na czele z „Lewym”, a „Krycha” nawet wprost po nazwisku powiedział ostatnio w wywiadzie, że chce Nawałkę. Panu Najlepszemu Piłkarzowi Świata nie można odmawiać. Bo – nawiązując do słynnego tekstu z „Psów” Pasikowskiego: jak taki zaczyna od odmawiania, to gdzie kończy? Na piłkarskich Powązkach. Przekonał się o tym boleśnie Jerzy Brzęczek, który nie bardzo chciał się pogodzić z faktem, że w drużynie narodowej najwięcej do powiedzenia mają Lewandowski i Boniek, a nie on. A Nawałka te zasady zna i taką hierarchię w kadrze w latach 2013-2018 uznawał. Porządzić mógł innymi, tymi na niższych szczeblach reprezentacyjnej drabiny.

 

Kto i co ugrał na telenoweli?

 

Na tym zamieszaniu z Nawałką i Szewczenką w kolejnych odcinkach telenoweli skorzystało wielu szkoleniowców. Fabio Cannavaro i Marcel Koller pogadali z Kuleszą, a następni przy pomocy zaprzyjaźnionych dziennikarzy ze swoich krajów ogłosili, że mimo propozycji ze strony PZPN, odmówili przejęcia reprezentacji Polski, czym podnieśli swoją pozycję na rynku trenerskim. Czy te propozycje rzeczywiście były, to już tajemnica Cezarego Kuleszy, bo z PZPN jasnych komunikatów nie było. Miejmy nadzieję, że podczas poniedziałkowej konferencji na Narodowym prezes nam we wątpliwości wyjaśni, jak zapowiedział.

 

Przy okazji tego teatru pozorów, przypomnieli też o sobie i umocnili swoją pozycję przez mnóstwo publikacji w mediach: Urban z Probierzem, Michniewicz z Papszunem i Skorża z Magierą. Panu Czesławowi wiele osób przy tej okazji przypomniało (i słusznie) 711 połączeń z „Fryzjerem”. A trzeba było popadać w telefoniczne uzależnienie? Jakby nie to, to kto wie, czy Michniewicz (który z Legią ograł Spartaka w Moskwie w Lidze Europy) nie zostałby selekcjonerem. Choć kluczowy chyba był fakt, że rozstał się z Kuleszą w nienajlepszych stosunkach, gdy został zwolniony z Jagiellonii Białystok.

 

Kulesza po wpadce z Węgrami, kiedy nie dopilnował Sousy z Lewandowskim, a ci zafundowali mu sabotaż w postaci absencji najlepszego piłkarza świata, strzelił sobie z tymi tasiemcowymi wyborami selekcjonera drugiego samobója. Dobrze, że w międzyczasie chociaż wyciągnął sporo kasy od Paulo Sousy za jego dezercję. W sumie na Portugalczyku i jego sztabie PZPN sporo zarobił, bo nie tylko nie musiał im od grudnia płacić, ale dostał jeszcze odszkodowanie. W sumie kilka ładnych milionów do przodu. Będzie z czego płacić Nawałce, czy ewentualnie w przyszłości Szewczence.

 

Oby tylko nie było tak, że PZPN będzie miał te miliony na waciki - na otarcie nimi łez po stracie 80-100 milionów złotych przez brak awansu na mundial w Katarze. Zawsze można jednak wtedy powiedzieć, że 30 baniek oszczędziło się na Szewczence i jego sztabie, zatrudniając znacznie tańszego Nawałkę. A Ukraińcowi niech rozrzutni właściciele Genui płacą na nic-nierobienie, skoro ich stać. Kto bogatemu zabroni.

 

Przydałby się… Jerzy Urban

 

W całym tym zamieszaniu humor kibicom poprawił niezawodny Darek Szpakowski. W jednym ze swoich programów legendarny komentator zabawnie się przejęzyczył, obwieszczając nie mniej ni więcej, że jednym z głównych kandydatów na selekcjonera jest… Jerzy Urban. W sumie to nawet przydałby się w sztabie Nawałki. Były rzecznik komunistycznego polskiego rządu ma gadane jak mało kto i wreszcie konferencje prasowe nie byłyby nudne, jak to zwykle u Nawałki.

 

Przy okazji anegdotka, bo do pomyłek Darka mam słabość. Szpakowski jest bowiem jedynym człowiekiem, który powołał mnie do reprezentacji Polski (kilkudziesięciu występów w kadrze dziennikarzy w tym momencie nie liczę). W dwóch, czy trzech meczach drużyny narodowej „Szpaku” w nawale emocji i zdarzeń powiedział na antenie, że przy piłce jest… Robert Zieliński. No i rozdzwoniły się telefony. Od tamtej pory żartuję wśród znajomych, pytając - jak nazywa się najlepszy polski piłkarz? Robert Lewandowski? Piotr Zieliński? Nie. Połączenie tych dwóch asów, czyli Robert Zieliński. Ukłony dla Darka.

 

Mord na iskierce nadziei?


Jak będzie z Nawałką w wersji 2.0. Trzeba chyba zapytać najbardziej znanego polskiego jasnowidza Krzysztofa Jackowskiego. Z kolei mój znajomy, znany z ciętego języka Robert Raznowiecki, który mówiąc delikatnie – nie jest przesadnym entuzjastą talentu trenerskiego Pana Adama, gdy mu napisałem, że jednak Nawałka został selekcjonerem, natychmiast przysłał mi miażdżącą odpowiedź: „To brutalny mord na ostatniej iskierce nadziei”.

 

Czyli jak z Jerzym Stuhrem w „Seksmisji”: „Ciemność widzę, ciemność”. Jeśli jednak Lewandowski z Krychowiakiem widzą, że przy nominacji Nawałki szklanka jest do połowy pełna, a nie do połowy pusta, to chyba jednak jest światełko w tunelu i iskierka nadziei, że tych Rosjan w Moskwie ogramy i polecimy w listopadzie do Kataru.

 

Trzy czwarte i mleko z dzióbków


Wiktor Lubicz, który od prawie 50 lat pisze w Polsce o wyścigach konnych i lubuje się w statystykach i procentowej ocenie szans, przysłał mi esemesa z takim żartem: „Marcowe szanse Polski z Nawałką – 75 procent na odpadnięcie. Z Sousą byłoby 25 procent na awans”. Czyli zamienił stryjek, siekierkę na kijek. To trzymając się żartobliwie procentów, z Szewczenką szanse na awans wynosiłyby, jak to u ludzi Wschodu, ćwiartkę, czyli 25 procent. Oby tylko polscy kibice nie byli zmuszeni zbiorowo otwierać trzy czwarte po meczu 24 marca w Moskwie i następnego dnia rano leczyć piłkarskiego kaca.

 

Telenowelę z wyborem selekcjonera możemy chyba ogłosić za zakończoną. Od 1 lutego czas zabrać się do poważnej roboty. To nie jest czas na spijanie sobie mleka z dzióbków, choć Paweł Zarzeczny i Kazik Staszewski określiliby to dosadniej ode mnie (jak? patrz tytuł Pawła w „PS” sprzed dwóch dekad i fragment piosenki Kazika „12 groszy”, warto poszukać).

Robert Zieliński/Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie