Marian Kmita: Igrzyska hipokryzji?
Wczoraj rozpoczęły się Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Pekinie. Rozpoczęły się politycznym skandalem, czyli wyznaczeniem przez organizatorów do dwuosobowej delegacji rozpalającej olimpijski ogień, chińskiej biegaczki narciarskiej pochodzenia ujgurskiego Dinigeer Yilamujiang. A jak wiadomo, mniejszość ujgurska ma teraz bardzo ciężki okres w Chinach, więc ów fakt światowe media uznały za cyniczną, chińską prowokację i ruszyły frontalnie na organizatorów Igrzysk.
Z tego powodu dostało się także władzom MKOL, za świadome upolitycznienie igrzysk i brak kontroli nad propagandowymi zagrywkami organizatorów. Dostało do tego stopnia, że oficjalnie głos zabrał rzecznik MKOL-u, który stwierdził, że - „Yilamujiang jest sportowcem, startuje na Igrzyskach i mogła zostać wytypowana do delegacji.” Pomimo wysiłków rzecznika światowej organizacji olimpijskiej słabo to wygląda, bo jak na dłoni widać słabość MKOL-u, albo co grosza – ciche przyzwolenie na takie praktyki organizatorów. Demokratyczna część świata może się nad tym zżymać, wyć i tupać nogami, ale od razu trzeba sobie zadać pytanie, czy jest to w historii igrzysk rzeczywiście sytuacja wyjątkowa. Smutna i prawdziwa odpowiedź brzmi – nie!
ZOBACZ TAKŻE: Pekin 2022: Organizatorzy bronią wyboru Ujgurki do zapalenia znicza
Co najmniej od czasu igrzysk w 1936 roku, organizowanych wtedy w hitlerowskich Niemczech, MKOL ulega różnym naciskom i cofa się daleko od swojej sportowej ideologii pod wpływem światowych mocarstw, realizujących swoje polityczne cele przy okazji każdej, kolejnej wielkiej imprezy sportowej. Ba, czasami nie jest w stanie zapobiec tak dramatycznym decyzjom krajowych komitetów olimpijskich, jak bojkot igrzysk. Kto pamięta IO w Moskwie w 1980 roku i w Los Angeles w 1984 roku, ten wie o czym myślę. Polityka wkroczyła wtedy z butami w życie sportowców, pozbawiając ich możliwości udziału w największym święcie sportu a przy okazji niwecząc cel ich wieloletnich wysiłków. Polityka łamała wtedy kariery, wysadzała w powietrze cel życia, nie dając nic w zamian. Jak bardzo to bolało wystarczy porozmawiać z polskimi sportowcami, którzy nie polecieli wtedy do Los Angeles.
Co zrobił, czy też co mógł i czy chciał zrobić w tej sprawie MKOL? To samo, co wczoraj w Pekinie – nic. Dlaczego? Ano dlatego, że ludzie tworzący władze światowej organizacji olimpijskiej nie różnią się mentalnie niczym od współczesnych biznesmenów i dyplomatów mających za priorytet zawsze swoją i tylko swoją „rację stanu” a dokładniej – swój interes. Głównie chodzi o to, by przetrwać i zarobić, bo od dawna to już nie romantyczna organizacja tylko fabryka do zarabiania pieniędzy. Oczywiście nie jest to coś wyjątkowego w świecie sportu, bo przecież inne sportowe federacje z FIFA i UEFA na czele, to już od dawna przede wszystkim gigantyczne przedsiębiorstwa z ogromnym, wręcz miliardowym kapitałem w obrocie. Dlatego nikt w MKOL nie będzie umierał za Ujgurów. Dlatego, dawno temu swoje igrzyska miał Hitler, a nie tak dawno Putin. Dlatego Europejski Komitet Olimpijski pozwolił na organizację Europejskich Igrzysk Olimpijskich w Baku i Mińsku.
ZOBACZ TAKŻE: Marian Kmita: Blisko tysiąc transmisji w Polsacie Sport. Jest tego naprawdę dużo
I można się z tym nie zgadzać, protestować, ale co mają zrobić z tym wszystkim sami sportowcy i kibice? Czy ci pierwsi mają bojkotować napiętnowane politycznie igrzyska, skoro to jest często sens ich całego dorosłego życia? Przecież to szaleństwo musi mieć gdzieś swój kres. W 1936, na IO w Berlinie, Hitler nie chciał podać ręki ciemnoskóremu Jessemu Owensowi, ale nie mógł mu odebrać czterech złotych olimpijskich medali. I tak będzie zawsze. Jak zaczyna się walka na sportowej arenie, wtedy kończy się polityka i jej wpływy. Przekonaliśmy się o tym nie raz. Więc chociaż z lekkim moralnym falstartem włączamy telewizory na Eurosport i kibicujemy naszym. I żaden Putin, Xi albo inny czort, ani dzisiaj , ani jutro, nie odbierze nam tej radości.