Historia Wojciecha Fortuny: Złoty skok do piekła
Wojciech Fortuna: Kiedy zdobyłem tytuł mistrza olimpijskiego, byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie
Krzysztof Rawa o olimpijskim złocie Fortuny: Pamiętam tamten dzień bardzo dobrze
Tomasz Zimoch: Złoto Fortuny do dziś jedną z największych sensacji w polskim sporcie
50 lat temu Wojciech Fortuna wygrał konkurs olimpijski na dużej skoczni w Sapporo. Już 111 metrów z pierwszej serii zapewniło mu wygraną. W drugiej, rozgrywanej w loteryjnych warunkach skoczył o blisko 24 metry krócej. Z drugim Walterem Steinerem wygrał o 0,01 punktu. Złoto było największym sukcesem sportowym Fortuny, ale i też najcięższą kulą u nogi. On sam nazwał swoją książkę „Skokiem do piekła”.
Dlaczego piekło? – Po igrzyskach miał trudne przeżycia, problemy z alkoholem – opowiada Leszek Błażyński, autor książki o Fortunie. Jego kariera utknęła w wirze bankietów, na które był zapraszany. Kiedyś mi powiedział, że pierwszy kieliszek, jaki dostał na oficjalnej uroczystości, powinienem był rozje…, uderzając nim o podłogę.
Miał 19 lat, nie był gotowy na popularność
Sukces okazał się przekleństwem, ale Fortuna w końcu wyszedł na prostą. W sporcie już niczego tak wielkiego, jak złoto w Sapporo nie wygrał, ale w życiu wyszedł na prostą.
Ktoś mógłby pomyśleć, że skoro złoty medal wpędził go w takie problemy, to Fortuna patrzy na tamte dni z obrzydzeniem. To jednak nieprawda. On jest niesamowicie dumny z tego, co wtedy osiągnął. Po prostu wtedy nie był gotowy na popularność, która przyszła wraz ze złotem. Miał dopiero 19 lat. Dlatego skoczył do piekła.
Kiedy Fortuna skakał na skoczni w Sapporo, Stefan Hula, tata naszego skoczka, który też był na tamtych igrzyskach, poszedł na inne zawody. W jakiejś przerwie podszedł do stojącego obok Japończyka i próbował się z nim dogadać, żeby ustalić, które miejsce zajął Fortuna. Japończyk wziął kartkę i narysował na niej trzy kreski. Hula się ucieszył, bo pomyślał, że te trzy kreski oznaczają trzecie miejsce. Dopiero później, kiedy oglądał drugą serię na telewizorze, uzmysłowił sobie, że Japończykowi chodziło o 111 metrów Fortuny w pierwszej serii.
Po skoku Fortuny Japończykowi papieros wypadł z ust
Pan Wojciech już na normalnej skoczni pokazał, że jest w formie, że może zaskoczyć. Zajął szóste miejsce. Można się więc było spodziewać, że na dużej skoczni tez będzie w czołówce. Fortuna złotym skokiem zdołał jednak zaskoczyć gospodarzy, którzy nie przygotowali polskiego hymnu. Zawodnicy musieli odczekać swoje, zanim doszło do medalowej ceremonii.
Sam konkurs był niesamowity. Pierwszym skokiem Fortuna znokautował rywali. Drugi po pierwszej serii Manfred Wolf skoczył 107 metrów, a Japończyk Yukio Kasaya 106 metrów. Już po konkursie Kasya płakał niczym dziecko. Bardzo liczył na złoto, a pierwszy skok Fortuny tak go zdeprymował, że kompletnie się pogubił i nie pokazał, na co go stać. Tadeusz Pawlusiak, który skakał w tamtym konkursie i zajął 18. miejsce, opowiadał potem Fortunie, że Kasayi po jego skoku wypadł z wrażenia papieros z ust. Japończyk palił wówczas w przerwach między skokami. Ostatecznie zakończył zawody bez medalu, bo w drugiej serii spadł na siódme miejsce.
Narty, na których skakał, wziął do pokoju i ustawił obok łóżka
W nocy przed rywalizacją na dużej skoczni zabrał narty do pokoju i ustawił je obok łóżka. – W czasach juniorskich jakiś „kolega” posmarował mi deski mydłem. Potem śnieg przyklejał się do nart i nie mogłem dobrze wybić się z progu. To nie był żart, ale świństwo. Mogłem przecież upaść i doznać groźnej kontuzji. Od tamtej pory zawsze pilnowałem sprzętu narciarskiego i nie kładłem go byle gdzie – pisał w książce.
- Po pierwszym skoku był zaskoczony, ale czuł się niesamowicie. Drugi zepsuł, bo miał fatalne warunki. Na szczęście drugiemu Steinerowi brakło 0,01 punktu. Trzeci Rainer Schmidt był tylko o pół punktu gorszy. Już te wyniki pokazują, jaki to był fantastyczny i niesamowity konkurs ze szczęśliwym dla nas końcem – opowiada Błażyński.
Fortuna miał szczęście, że w ogóle poleciał do Sapporo
Czasami da się usłyszeć opinie w stylu, że złoty skok Fortuny, to był fuks albo przypadek. To jednak bardzo krzywdząca opinia. Polak był wtedy w formie. Pokazał to przecież na skoczni normalnej. Zresztą to szóste miejsce sprawiło, że po jego skoku na 111 metrów nie przerwano i nie powtórzono pierwszej serii konkursu na dużej skoczni. Niektórzy mieli zakusy, by to zrobić. Oficjalnie mówili o bezpieczeństwie, dowodząc, że skoro Fortuna skoczył 111, to co zrobią najlepsi. Na szczęście sędzia z Japonii, który kalkulował, że Kasaya odrobi stratę, był za tym, by kontynuować zawody bez zmiany rozbiegu. Tylko w tym sensie można mówić o szczęściu Fortuny.
Szczęściem było też to, że Fortuna w ogóle poleciał do Sapporo. Początkowo nie chciano go wziąć. Miał wyniki, ale mówiono, że oszczędności, a on młody i na pewno się spali. O wysłanie Fortuny do Sapporo mocno zabiegał Przegląd Sportowy. Nacisk się opłacił.
Po powrocie witali go jak papieża
Po powrocie witali go w Zakopanem jak papieża. Na ulicach były tłumy. Ludzie wchodzili na drzewa, żeby zobaczyć mistrza olimpijskiego. W pobliżu budynku prezydium Miejskiej Rady Narodowej płonął znicz olimpijski, który został wykonany z miednicy wypełnionej benzyną. Na ulicy stał autobus przemalowany na barwy Wisły-Gwardii Zakopane z wizerunkiem medalu. Milicja nie mogła sobie poradzić z napierającym 20-tysięcznym tłumem. Żeby opanować sytuację, podano przez megafon fałszywą informację, że powitanie odwołane. Nikt się jednak nie ruszył. Gdy pojawił się Fortuna, skandowano jego imie i nazwisko. Ludzie przerwali kordon, a prowizoryczna scena uległa zniszczeniu.
Piękne powitanie, to była jedna z ostatnich chwil chwały naszego skoczka, który z każdym kolejnym tygodniem coraz gorzej znosił popularność i kolejne bankiety na jego cześć. On sam pytany o to, dlaczego nie było kolejnych sukcesów, mówi, że trzeba by dużo czasu, żeby mógł opowiedzieć, co działo się wówczas w jego głowie.
Dodali mu metrów, bo chcieli, żeby w Polsce też był najlepszy
A to, co działo się w głowie Fortuny, przekładało się na wyniki. Krótko po Sapporo wziął udział w finale mistrzostw Polski. Wygrał na Wielkiej Krokwi po skokach na odległości 109,5 oraz 108,5 metra. Problem w tym, że pomiary zawyżono, że powinien wygrać Stanisław Gąsienica-Daniel. Działacze chcieli jednak pokazać, że mistrz olimpijski jest najlepszy także w kraju. Ci sami działacze zawiesili Fortunę, gdy na koniec sezonu w Planicy zabalował z innymi zawodnikami i nie zdążył na pociąg do kraju.
Ta historia z zawieszeniem była dla niego pierwszym, ale nie jedynym rozczarowaniem. Nie raz narzekał na ludzką obłudę. Bolało go też zachowanie komunistycznych władz. – Wkurzył się, gdy po igrzyskach dostał 150 dolarów, bo należało mu się dwa razy tyle. Irytowało go też, jak jeden z sekretarzy mówił w liczbie mnogiej: przywieźliśmy medal. To ja przywiozłem, mówił.
Kiedyś nie pojechał na zawody, bo koniecznie chciał się z nim spotkać towarzysz Gierek. Przez to i podobne zdarzenia coraz mniej trenował, za to coraz bardziej się frustrował.
Legenda złotego skoku jest jednak wiecznie żywa, a Fortuna wciąż jest rozpoznawany przez ludzi na ulicy. To już nie są te tłumy z Zakopanego, ale to normalne. W końcu 50 lat minęło.
Przejdź na Polsatsport.pl