Grzegorz Mielcarski: Legia jest naprawdę zagrożona spadkiem
- Legia z widmem spadku będzie grała już do końca sezonu - stwierdził w rozmowie z Interią Grzegorz Mielcarski. Były piłkarz wypowiedział się na temat obecnej sytuacji Legii Warszawa.
Miało być stosunkowo szybkie wyjście z kryzysu, tymczasem problem się pogłębia. Legia Warszawa, po kolejnej w tym sezonie porażce na własnym stadionie, z Wartą Poznań 0-1 pozostała w strefie spadkowej. Co więcej, gra wciąż jeszcze aktualnego mistrza Polski budzi coraz większe obawy kibiców Legii, że utrzymanie się w Ekstraklasie wcale nie będzie łatwym zadaniem. Jeszcze kilka miesięcy temu taki scenariusz wydawał się wręcz nieprawdopodobny.
- Legia jest naprawdę zagrożona spadkiem, jeszcze nie tak dawno temu wydawało się to niemożliwe. Jeśli Legii przytrafią się dwa podobne mecze do tego z Wartą, rywale z dołu tabeli między czasie zdobędą punkty, góra tabeli odskoczy na siedem punktów, to pojawi się naprawdę stres. On już dzisiaj jest odczuwalny. Dobrze, że póki co kibice Legii jeszcze całkiem nie odwrócili się od drużyny. Na stadion przychodzi około dziesięciu tysięcy widzów, w przypadku innej drużyny byłyby to maksymalnie trzy tysiące. Wydaje się mi, że Legia z widmem spadku będzie już grała do końca sezonu. Nie widzę w niej grupy piłkarzy, którzy potrafiliby to wszystko z dnia na dzień zmienić. Meczy się Pekhart, męczy się wielu innych zawodników. Ciężko przychodzi Legii kreowanie sytuacji. Do tego nie ma Luguinhasa, Paweł Wszołek też dopiero szuka formy, w ostatnim meczu praktycznie nie zaistniał - mówi nam Grzegorz Mielcarski.
ZOBACZ TAKŻE: Artur Boruc umieścił wulgarny wpis obrażający sędziego (ZDJĘCIE)
- Teraz zespoły, które przyjeżdżają na Łazienkowską często narzucają swoje warunki gry, Legia nie potrafi na nie odpowiednio zareagować. W meczu z Wartą negatywnie zaskoczył mnie też trener Aleksandar Vuković. Widząc co się dzieje na boisku nie potrafił odpowiednio poprzestawiać zespołu, nie potrafił zareagować. Nawet przerwa mu nie pomogła. Nie zmodyfikował ustawienia drużyny, zmiany też nie były najlepsze. Zespół z Poznania pomysłem i odpowiednim planem potrafił sięgnąć po trzy punkty. Gdyby zamienić koszulki, pomyślałbym, że nawet nieźle gra ta Legia - dodaje nieco żartobliwie były napastnik m.in FC Porto.
Grzegorz Mielcarski był przekonany, że po zwycięstwie Legii na wyjeździe z Zagłębiem Lubin, drużyna ze stolicy będzie mieć już "z górki" i raczej spokojnie utrzyma się w Ekstraklasie. Po meczu z Wartą Poznań optyka eksperta Canal+Sport się zmieniła.
- Myślałem, że po meczu z Zagłębiem Legia nabierze więcej pewności siebie, że w następnych meczach może nie będzie wygrywała przekonywująco, ale będzie zdobywała punkty, narzucała swoje warunki gry. Jak widać do tego jest jeszcze bardzo daleka droga. Mecz z Wartą pokazał mi też, jak bardzo Legia jest uzależniona od Josue, że tak naprawdę król jest nagi. To nie jest dobre, gdy masz tylko jednego dobrego piłkarza w zespole. W następnych meczach rywal będzie się umiał pod niego ustawić. Ja w rundzie jesiennej często krytykowałem Josue, że za bardzo gestykuluje, krytykuje kolegów z zespołu, że gra pod siebie. Mecz z Zagłębiem Lubin pokazał jednak, że dla Legii znaczy bardzo dużo. Potrafi bardzo dokładnie, niekonwencjonalnie, wręcz spektakularnie podać piłkę do partnera z zespołu. Pamiętam tylko dwóch piłkarzy, którzy potrafili tak znakomicie podawać do kolegów z drużyny, to był Piotr Nowak i Mirosław Okoński. Josue ma to, co mieli ci daj wymienieni przeze mnie wielcy piłkarze.
- Z Wartą nie zagrali Mateusz Wieteska i Artur Jędrzejczyk, co może być pewnym usprawiedliwieniem dla Legii, ale powiedzmy sobie szczerze, to nie są jakieś wielkie asy. To jak Legia straciła pierwsza bramkę było jakąś kpiną. To jak zachował się w tej sytuacji Lindsay Rose było błędem nawet nie na poziomie juniora, ale młodzika - mówi Grzegorz Mielcarski.
W najbliższym wyjazdowym meczu z Termaliką Bruk-Bet Nieciecza Mateusz Wieteska i Josue, zawieszeni ostatnio za żółte kartki będą już mogli zagrać. Pod dużym znakiem zapytania stoi natomiast występ bramkarza Artura Boruca. Doświadczony golkiper zobaczył czerwoną kartkę za sfaulowanie w polu karnym na Dawida Szymonowicza, za co Warta otrzymała rzut karny. Schodząc do szatni Boruc pchnął też operatora kamery. W środę sprawą ma się zająć Komisja Ligi.
Czytaj całość na sport.interia.pl.
Przejdź na Polsatsport.pl