Gdyby nie Kuba..., czyli jak ściągnięto Brzęczka do Wisły
Doprawdy kuriozalna była czwartkowa demonstracja kibiców Wisły w stosunku do drużyny, którą właśnie objął Jerzy Brzęczek. Trochę skandowania i wyzwisk. Brzęczek nie cierpi słuchać dziennikarzy, to teraz posłuchał wycia kibiców. Wcześniej wsłuchał się w potrzebę ratowania „Białej Gwiazdy”, którą sformułował pod jego adresem siostrzeniec Jakub Błaszczykowski.
Powiedzmy to sobie szczerze – nie byłoby Brzęczka w Wiśle, gdyby nie wiara w tego szkoleniowca Błaszczykowskiego. I to Jakuba Błaszczykowskiego, a nie jego brata Dawida, który sprawuje funkcję prezesa Wisły. Bez Kuby nic nie dzieje się w tym klubie. Dlatego dla mnie kuriozalna była konferencja, na której zaprezentowano byłego selekcjonera w roli szkoleniowca „Białej Gwiazdy”. Na podium znaleźli się „wszyscy święci”, tylko nie ten najważniejszy w klubie – Jakub Błaszczykowski.
Jego brat, Dawid musiał przyznać, że „projekt z Adrianem Gulą nie udał się”. Słowak pożegnał się z Wisłą po spotkaniu ze Stalą Mielec. Dyrektor sportowy, Tomasz Pasieczny zaznaczył: „Gramy o utrzymanie, nie możemy dalej ryzykować. Priorytety się zmieniły, stąd taka, a nie inna decyzja”. Wiceprezes Białej Gwiazdy, Maciej Bałaziński oświadczył, że zawsze był za Jerzym Brzęczkiem. Tyle, że to nie ma większego znaczenia. Najważniejsze, że to Kuba Błaszczykowski wierzy, że Wisłę jest w stanie uratować Jerzy Brzęczek.
„To trener dużego kalibru” – zapewniał Dawid. Jakiego kalibru, to pokażą najbliższe tygodnie i miesiące, gdy znowu gra będzie się toczyła o egzystencję Wisły. Nie rozstrzygając, czy Brzęczek to trener „dużego kalibru”, czy innego kalibru, można śmiało napisać, że będzie odpowiedni, jeśli Wisła utrzyma się w 18-zespołowej stawce PKO Bank Polski Ekstraklasy. Inny scenariusz byłby dramatem – dla klubu, Brzęczka, ale przede wszystkim dla Kuby Błaszczykowskiego, który chowa się za plecami, ale wiadomo, że ma decydujące zdanie w kwestiach polityki sportowej.
Nowy trener Wisły chce dotrzeć do głów piłkarzy - wspólnie z Radosławem Sobolewskim i psychologiem Damianem Salwinem. Tyle, że musi szukać pozytywnej energii, którą trudno było wyczuć na prezentacji. Brzęczek ciągle i wciąż tłumaczył się, że nie jest wielbłądem. Podkreślał: „Jestem dumny z siostrzeńca. Zagrał ponad 100 meczów w reprezentacji, a ja zagrałem ponad 40. Byłem kapitanem reprezentacji olimpijskiej, która wywalczyła ostatni medal na igrzyskach olimpijskich w Barcelonie. Tymczasem ciągle i wciąż musimy się tłumaczyć, że coś dla polskiej piłki zrobiliśmy”. Po chwili znowu dodawał: „Zdajemy sobie sprawę, że będziemy obserwowani przez szkło powiększające”. I znowu mówił o „braku szacunku ze strony mediów”.
A ja tak słuchałem i zastanawiałem się – ileż można? To ciągle i wciąż te same nuty, w które Brzęczek uderza od lat. To gubi tego szkoleniowca, człowieka z piękną kartą piłkarską i już ciekawą trenerską... Z kolei sam Kuba Błaszczykowski zagubiony jest w rolach, jakie pełni w klubie - a to właściciela, a to mentora, a to piłkarza, a to słupa reklamowego... Chyba czas wyrosnąć z krótkich portek i objąć stanowisko zgodne z rzeczywistością...
Przejdź na Polsatsport.pl