Iwanow: Kalendarz ma znaczenie. Dla dołu i góry tabeli ekstraklasy
Zmiana lidera PKO BP Ekstraklasy - Pogoń wyprzedziła Lecha - może wywołać drżenie rąk i nóg w Poznaniu, tym bardziej, że następny mecz Kolejorz zagra na terenie swojego największego rywala do tytułu – w Szczecinie. Pogoń „przepchnęła” kolanem spotkanie w Mielcu, to samo zrobiła tydzień wcześniej w Lubinie. Jesienią również czterokrotnie wygrała różnicą jednego gola.
W tym roku Pogoń wygrała też w Gliwicach z Piastem i też trudno powiedzieć, by absolutnie zdominowała zespół Waldemara Fornalika, grając na boisku, które było w takim stanie jak w przeszłości o tej porze roku w naszej lidze. I chwała „Portowcom” za to, że potrafią wygrywać właśnie tego typu mecze. Trzy punkty dostaje się zarówno za efektowne 5:0 jak i 1:0 wsparte rykoszetem.
Oceniając szanse w poszczególnych spotkaniach zawsze zwracam uwagę na to, w jakiej sytuacji są zespoły, który stają naprzeciw siebie. Jeżeli rywalem faworyta jest ekipa, która nie ma wielkiej presji, jesienią zrobiła już swoje, więc nie grozi jej ani spadek, ani Europa, wtedy o punkty jest łatwiej. Z Wisłą Płock, Radomiakiem Radom czy Jagiellonią Białystok może być prościej, bo tam można realizować już inne cele – na przykład z chęcią zarobienia pieniędzy z Pro Junior System. To tylko teoria, ale zwróćmy uwagę na to ile punktów zyskały na początku wiosny trzy wyżej wymienione drużyny. Z tej tezy wyłamuje się jedynie Cracovia, która zdążyła już napsuć sporo krwi Lechowi Poznań i Lechii Gdańsk. Zobaczymy jednak, jak będzie to wyglądać dalej.
Legia Warszawa w tym kontekście nie trafiła z terminarzem najlepiej. I żarty dość szybko się dla niej skończyły. Jeżeli w ogóle komukolwiek związanemu z klubem z Łazienkowskiej było w ostatnim czasie do śmiechu. Szczęśliwe zwycięstwo nad Zagłębiem, gdy stołeczna drużyna, oddając trzy celne strzały, zdobyła… dwa gole i tak trzyma jeszcze zespół nad powierzchnią mętnej wody. Ale krztuszenie tonącego słychać już bardzo dobrze, patrząc, z jaką obawą mistrz Polski podchodzi do kolejnych meczów. I to – z całym szacunkiem – z kim? Z Wartą Poznań i Bruk Betem zero goli i „zdobyty” punkt. Ale to właśnie rywale, którzy jak Legia walczą o życie.
Jeżeli w piątek nie będzie wygranej z Wisłą Kraków, też ciągle niepewnej, która ma przecież nowego trenera i do tego jest nim były selekcjoner, a jak wiadomo pozorny efekt „nowej miotły” działa głównie na wstępie, to może być naprawdę nieprzyjemnie. Cały początek wiosny dla Legii to spotkania z zespołami, które też są zagrożone. Ale w większości przypadków są to kluby, które znają specyfikę walki o utrzymanie. Drużyna, która wygrywała jeszcze pół roku temu ze Slavią Praga czy Leicester, mierzy się z takim wyzwaniem po raz pierwszy.
To widać gołym okiem w sposobie gry legionistów, którzy nie potrafią chwycić rywala za gardło i prowadzić gry na swoich warunkach. W tej chwili jest to niemożliwe. A przypomnę, że po Wiśle warszawianie mierzą się ze Śląskiem Wrocław (z Jackiem Magierą „u sterów” sic!) i ponownie z Bruk Betem. Czy fakt, że te mecze rozgrywane będą w stolicy można uznać za jakikolwiek atut? Potem jest wyjazd do Częstochowy i wizyta gdańskiej Lechii. Spotkania z zespołami, które są już w dwójnasób bezpieczne, czyli nie grają ani o Europę, ani nie są zagrożone spadkiem, czekają zespół Aleksandara Vukovića dopiero później. Wydaje się, że Legia o utrzymanie będzie biła się do ostatniej kolejki. Brzmi to co prawda niewiarygodnie. Ale jest bardzo możliwe.
Przejdź na Polsatsport.pl