Abolicja, która ma znaczenie. Rewanże Ligi Mistrzów bez „komfortu” bramki zdobytej na wyjeździe

Piłka nożna
Abolicja, która ma znaczenie. Rewanże Ligi Mistrzów bez „komfortu” bramki zdobytej na wyjeździe
Fot. PAP
Pierwszy mecz Manchesteru z Atletico zakończył się remisem 1:1

Od tego sezonu w europejskich pucharach bramki strzelone na wyjeździe już nie liczą się "podwójnie". Ale tak naprawdę to dopiero we wtorek i środę przekonamy się, jak mocno nowy przepis wpłynie na los drużyn na najwyższym poziomie, bo w 1/8 finału Champions League. Aż trzy z czterech pierwszych meczów zakończyły się bowiem bramkowymi remisami.

Kiedyś zdecydowanym faworytem byliby ci, którzy trafiali na obcym terenie, a w rewanżu pełnili rolę gospodarzy. Dziś optyka wygląda nieco inaczej.

 

Benfica Lizbona – Ajax 2:2, Villareal – Juventus 1:1, Atletico Madryt – Manchester United 1:1. Jasne, że atut własnego boiska w spotkaniu numer dwa nie podlega dyskusji i raczej większe szanse dajemy ekipom z Amsterdamu, Turynu oraz „Czerwonym Diabłom”. Ale przecież dzięki dawnemu systemowi do spełnienia celu wystarczyłyby nawet bezbramkowe rezultaty, co często wpływało na strategię pod tytułem – „najważniejsze, nie stracić”. Dziś już nikt na niestrzelenie gola pozwolić sobie nie może. Czy uwolni to nieco cugle fantazji i stworzy nam widowiska ciekawsze niż wcześniej? Przekonamy się dziś i jutro po 23-ej.

 

ZOBACZ TAKŻE: Michniewicz znalazł perełkę w Ekstraklasie! Tego powołania nikt się nie spodziewał!

 

Abolicja trafień uzyskiwanych na wyjeździe miała uatrakcyjnić spotkania i powodować by w napięciu trzymały nas jeszcze dłużej i coraz częściej. „Ryzyko” dogrywek czy rzutów karnych przy przeładowanym i tak do granic możliwości terminarzu nikomu nie jest w smak. Co do dodatkowego czasu w ogóle bym się zastanawiał czy ma on dziś sens, bo ostatnio „extra time’y” to raczej wyczekiwanie na konkurs jedenastek i emocji jest w nich tyle co kot napłakał.

 

Ale spokojnie, nie wszystko na raz. Zmiany w piłce nożnej i tak przebiegały przez pewien czas zdecydowanie wolniej niż innych dyscyplinach sportu. Choć ostatnio w tej kwestii dość mocno przyspieszyły i mamy tego pierwsze bardzo znaczące efekty. Pewnie gdyby nie system VAR przed tygodniem, z awansu do ćwierćfinału cieszyli by się w Paryżu, a nie na Bernabeu, a Nasser El Khelaifi wraz z Leonardo nie chcieliby „zabić” holenderskiego sędziego.

 

Ludzkie oko nie byłoby w stanie wychwycić spalonych Kyliana Mbappe, który mógłby mieć na swoim koncie trzy gole i zamknąć temat awansu do przerwy. „Maszyna” dostrzega jednak niuanse, które kiedyś broniły się słowami „wspieramy grę ofensywną”. Jeżeli sędzia miał drobną wątpliwość, miał podpierać się właśnie taką wytyczną i nie podnosić chorągiewki, by piłka atakująca miała minimalną przewagę nad tą obronną.

 

Dziś litości nie ma już żadnej. Nigdy i dla nikogo. Choć jeżeli zdobywasz trzy bramki z milimetrowych ofsajdów, a tracisz kluczową, gdy część obserwatorów widzi faul na twoim bramkarzu… Tak, VAR wiele rzeczy poprawił ale czy wszystkie boiskowe sprawy rozstrzyga prawidłowo? Nie trzeba zresztą sięgać do Madrytu czy Paryża, wystarczy zajrzeć na nasze krajowe podwórko i posłuchać Jerzego Brzęczka, nowego opiekuna Wisły Kraków…

 

Kwestie zniesienia „siły” bramki zdobytej na wyjeździe poznamy jednak w międzynarodowych rozgrywkach - Puchar Polski rozgrywany jest od jakiegoś czasu w postaci jednego meczu. Czy wpłynie to na scenariusz – a może i długość dwóch nadchodzących wieczorów? Jedno jest pewne: gospodarze bez wątpienia nie czują się w tak komfortowej sytuacji, w jakiej byliby gdyby obowiązywał jeszcze stary regulamin.

Bożydar Iwanow/Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie