Iwanow z Turynu: Ostał nam się tylko „Lewy”
Tendencja niestety, jest spadkowa. W tym roku zaczęliśmy rozgrywki z Champions League z najmniejszą liczbą Polaków od lat. Robert Lewandowski w Bayernie Monachium, Tomasz Kędziora z Dynamem Kijów, Kamil Piątkowski w Salzburgu i Wojciech Szczęsny z Juventusem. Dodając do tego i tak kontuzjowanego jesienią Bartosza Białka z Wolfsburga wychodzi nam zaledwie piątka naszych zawodników.
To już nie te czasy, że mieliśmy także „pewniaków” w postaci Łukasza Piszczka, dwójki neapolitańczyków Piotra Zielińskiego i Arkadiusza Milika czy Macieja Rybusa oraz Grzegorza Krychowiaka z Lokomotivu. Do tego do najlepszej ósemki w tym sezonie zakwalifikował się tylko „Lewy”. Wczoraj z Europą pożegnał się nasz „przedostatni Mohikanin”, bramkarz Juventusu Turyn.
Szymon Marciniak nie miał w środę „litości” dla rodaka dyktując przeciwko niemu dwa rzuty karne, oba oczywiście w pełni uzasadnione, za pierwszym razem także za pomocą VAR-u. Polak, który w tym sezonie obronił trzy z czterech jedenastek w Serie A, tak jak w sobotę przeciw Sampdorii, czy wcześniej w Rzymie, co miało kluczowe znaczenie, bo „Juve” także dzięki temu wygrało tamto prestiżowe spotkanie i tym razem był bliski jednej skutecznej interwencji.
Po strzale Gerarda Moreno, który latem nie pokonał go w meczu mistrzostw Europy, choć akurat wtedy Hiszpan trafił w słupek, a Polak wyczuł jego intencje. Teraz „Szczena” był bliżej piłki niż wtedy, zabrakło dosłownie kilku centymetrów albo minimalnie lżejszego uderzenia rywala. Wyczucie i reakcja Polaka były prawidłowe.
Obserwujący z trybun występ Szczęsnego jeden ze współpracowników Czesława Michniewicza, a także koordynator do spraw bramkarzy w PZPN Andrzej Dawidziuk, który dziś spotka się ze Szczęsnym, na kilka dni przed rozpoczęciem zgrupowania reprezentacji, wie doskonale, że numer jeden w naszej kadrze nie będzie w najlepszym nastroju.
0:3 u siebie boli i to mocno, tym bardziej, że Juventus po raz trzeci z rzędu odpada w Champions League już w 1/8 finału. Za każdym razem ulegając zespołowi, który wydawał się w jego zasięgu. Przed rokiem FC Porto, dwa lata temu Olympique Lyon. Wiosną 2019 roku „Stara Dama” awansowała co prawda do ćwierćfinału, ale trafiając na Ajax i remisując z nim w Amsterdamie 1:1 też miała dopełnić formalności przed własną publicznością.
Mistrzowie Holandii zabrali jej jednak piłkę i wygrali 2:1. Mimo, że w zespole z Włoch grał przecież żądny trofeów Cristiano Ronaldo. Po trzech latach międzynarodowych niepowodzeń w Turynie wrócił po chwałę do Manchesteru. Ale z Ligą Mistrzów też się pożegnał – dzień wcześniej niż Juve. I także z zespołem z Hiszpanii – Atletico, które przed trzema lata eliminował z Ligi Mistrzów niemal w pojedynkę jeszcze w biało-czarnej pasiastej koszulce.
Szczęsny nie ma … szczęścia do Ligi Mistrzów, odkąd pojawił się w Turynie. Trafił tu po przegranym finale przez Juve w 2017 roku z Realem Madryt. Jego pierwszy rok w Piemoncie to jeszcze rola zmiennika Gianluigiego Buffona i słynna „kolejna” rywalizacja z „Królewskimi” – tym razem w ¼ finału.
Juve przegrało u siebie 0-3, w Madrycie sensacyjnie odrobiło straty, ale w doliczonym czasie „Gigi” zobaczył czerwoną kartkę i „Blancos” dostali rzut karny. Do „klatki” wszedł Szczęsny, zmieniając Gonzalo Higuaina ale wojnę nerwów wygrał wtedy … Cristiano Ronaldo. Awans wywalczył Real, który kilka miesięcy później zdobył swój ostatni – jak na razie – Puchar Europy.
ZOBACZ TAKŻE: Liga Mistrzów: Juventus - Villarreal. Skrót meczu
Kolejne europejskie „wyczyny” „Starej Damy” opisane zostały już wyżej. Bramkarz reprezentacji Polski musi na razie pogodzić się z faktem, że jego klub ciągle nie jest gotowy na pełnienie takiej roli na Starym Kontynencie jak kiedyś. Siedem milionów euro pensji i możliwość przedłużenia umowy w 2024 roku na pewno łagodzi te nieprzyjemne okoliczności występów w słynnym włoskim klubie. A my? Cóż, znów z polskiego punktu widzenia spoglądamy tylko w stronę Roberta Lewandowskiego.
Obaj ze „Szczeną” są jednak zawodnikami już po 30-tce. I mimo, że jeden jest bramkarzem, więc grać może jeszcze długo, a drugi tak się prowadzi, że też może grać do „czwórki” z przodu, to najwyższa pora, aby w Champions League ważne role zaczęli odgrywać młodsi „Biało-Czerwoni”. Ale do tego potrzebna jest przed wszystkim ich obecność w czołowych klubach Europy.
Przejdź na Polsatsport.pl