Mundial ostatniej szansy Lewandowskiego i Messiego oraz dogrywka o Złotą Piłkę
35-letni Leo Messi nigdy nie zdobył z Argentyną tytułu mistrza świata i ściga mit boskiego Diego Maradony. 34-letni Robert Lewandowski nie osiągnął znaczącego sukcesu z reprezentacją Polski i ciągle na nadzieję, że dołączy do Laty, Deyny, Bońka, Szarmacha, Żmudy i posmakuje medalu wielkiej imprezy. Mundial w Katarze, to będzie ich ostatnia szansa, tak jak całego pokolenia „Lewego”. I dogrywka w walce o Złotą Piłkę.
Czy Czesław Michniewicz jest w stanie zmierzyć się z legendami Kazimierza Górskiego i Antoniego Piechniczka? Jego kadra trochę przypomina tę sprzed Espana 1982.
Zobacz także: Roman Kołtoń: Prawda pierwszego meczu...
Nie ma wątpliwości, że w 2022 roku układ gwiazd sprzyja Czesławowi Michniewiczowi. Przed losowaniem grup finałów mistrzostw świata otwarcie mówił, że chciałby zobaczyć rywalizację dwóch wielkich gwiazd współczesnego futbolu – Leo Messiego oraz Roberta Lewandowskiego i wylosować Argentynę.
Chciał Argentynę, to los mu dał Argentynę. Nie chciał Michniewicz drużyn z Europy, to nie ma drużyn z Europy, w zamian ma Meksyk i Arabię Saudyjską.
Piękny piłkarski pasjans
Ten piłkarski pasjans zaczął się dla niego dobrze układać już w styczniu. Gdy wydawało się, że na stanowisko selekcjonera niemal na pewno wróci Adam Nawałka, nagle nastąpił zwrot akcji. Inspirowany przez wpływowe osoby prezes PZPN Cezary Kulesza, choć wcześniej nie był do tego przekonany, zdecydował się powierzyć stery reprezentacji trenerowi, który kilka miesięcy wcześniej wprowadził Legię Warszawa do fazy grupowej Ligi Europy, ograł Slavię Praga, Leicester i Spartaka w Moskwie (ale seryjnie przegrywał mecze w Ekstraklasie).
Nadawał się więc po tym Spartaku jak mało kto, do pokonania w barażu w Moskwie reprezentacji Rosji, ale napad Putina na Ukrainę sprawił, że do meczu ze Sborną nie doszło i tylko jeden mecz dzielił Polskę od mundialu w Katarze. W konfrontacji ze Szwecją los znów uśmiechnął się Michniewicza, a może on temu szczęściu dopomógł swoimi wyborami.
Orsato wyrównał krzywdy
Patrząc obiektywnie, Jacek Góralski powinien dostać czerwoną kartkę za wejście nakładką w nogę Jespera Karlstroema i w praktyce pewnie mielibyśmy katar zamiast Kataru. Sędzia Daniele Orsato był jednak wyrozumiały i pokazał tylko żółtą. Poniekąd Włoch wyrównał rachunek krzywd i prezentów, bo po meczu Polska – Hiszpania na Euro 2021 przyznał, że popełnił błąd, nie dyktując rzutu karnego dla nas po faulu na Piotrze Zielińskim.
W przerwie Michniewicz musiał zmienić Góralskiego i znowu dobre duchy nad nim czuwały, bo zawodzący w ostatnich latach w kadrze, mało ostatnio grający w klubie, słaby w meczu ze Szkocją Grzegorz Krychowiak, wszedł na boisko i tuż po przerwie wywalczył dla nas rzut karny.
Fala hejtu w Szwecji
W zasadzie jedenastkę podarował nam go piłkarz Lecha Poznań Karlstroem, który był chyba jeszcze w szoku po faulu „Górala”, bo bezpardonowo i bezsensownie sfaulował „Krychę”, gdy ten był na piętnastym metrze, tyłem do bramki i niewiele mógł w tej sytuacji zrobić. Kibice ze Szwecji po mecz z Polską tak mocno hejtowali w mediach społecznościowych Karlstroema i Danielsona, który popełnił koszmarny gol przy golu Zielińskiego, że szwedzka federacja zgłosiła sprawę na policję, obawiając się o bezpieczeństwo piłkarzy.
Od tego momentu wszystko się odwróciło, dominująca wcześniej Szwecja zgasła i na boisku rządzili Biało-Czerwoni. Oby ten dobry układ gwiazd i sytuacji na boisku sprzyjał selekcjonerowi naszej kadry do końca 2022 roku. Sprzyjać nam powinien też kalendarz i nietypowy termin rozegrania mundialu w Katarze, na przełomie listopada i grudnia.
Kalendarz nam sprzyja
Po pierwsze, reprezentacja Polski zwykle grała najlepiej jesienią, w drugiej połowie roku. Po drugie, na większość finałów Euro i mundiali w XXI wieku polscy piłkarze byli w czerwcu bez formy, w słabej dyspozycji fizycznej, ustępowali rywalom motoryką. Łącznie z Robertem Lewandowskim, zmęczonym ciężkim sezonem w Bayernie Monachium. Wydaje się, że listopad i grudzień to mogą być te miesiące, kiedy „Lewy” będzie w optymalnej formie w sezonie, jeśli – odpukać – nie przytrafi mu się kontuzja.
I nie tylko on. Liczymy, że przerwa między sezonami pozwoli zaleczyć urazy, złapać świeżość dojść do formy Piotrowi Zielińskiemu, który strzelił arcyważnego gola ze Szwecją, ale w ostatnich tygodniach jest cieniem samego siebie sprzed kilku miesięcy, gdy błyszczał w Napoli.
To będzie również czas na wyleczenie sfatygowanych ścięgien, mięśni i stawów dla naszego Iron Mana Kamila Glika. To jest ten czas, kiedy kolejny krok naprzód mogą zrobić, świetnie rozwijający się w ostatnich dwóch latach nasi napastnicy z pokolenia młodszego od Lewandowskiego, Arkadiusza Milika i Krzysztofa Piątka, czyli Adam Buksa i Karol Świderski. I mogą stać się wielkim wsparciem dla napastnika Bayernu.
Czas, by stali się liderami
Ten listopad zamiast czerwca, może być dla nas zbawienny. Bo to też czas, by po dwóch zerwaniach więzadeł do zdrowia i formy w pełni powrócił, mający olbrzymie możliwości, Krystian Bielik. To też czas na to, by w pełni dojrzeli do roli liderów reprezentacji, mający już w niej przebłyski - Jakub Moder, Sebastian Szymański i Jan Bednarek.
Może też ustabilizuje formę i poprawi grę w defensywie, mający wiele atutów, bardzo szybki Arkadiusz Reca, co pozwoli Michniewiczowi mieć wartościowego piłkarza na lewe wahadło, gdy będzie chciał grać trójką obrońców. Nie można Recy lekką ręką przekreślać po nieudanym meczu ze Szkocją, bo w lidze włoskiej miał w tym sezonie kilka bardzo dobrych występów.
Argentyna zwykle zawodzi
Jeśli Michniewicz chciał wylosować Argentynę, to należy zakładać, że nie tylko ze względu fajerwerki w postaci rywalizacji ikon światowego futbolu – Messiego i Lewandowskiego, ale to też jest sygnał, że selekcjoner Biało-Czerwonych widzi realne szanse na pokonanie mistrzów Ameryki Południowej, ma na to pomysł i uważa, że z pierwszego koszyka to była dla nas jedna z najlepszych opcji.
Z Argentyną w XXI wieku to jest tak, że gra w kratkę, a tak naprawdę, to najczęściej zawodzi. Poza mundialem 2014, od 1986 roku do dziś, nie doszła dalej niż do ćwierćfinału. Trochę za dużo jest w tej drużynie grzybów w barszczu, za dużo gwiazd, za dużo kłótni między zawodnikami, czasami może zbyt duży wpływ na funkcjonowanie zespołu ma Messi, spychając trochę w cień selekcjonerów.
W XXI wieku Argentyna była bliska tytułu mistrza świata tylko w 2014 roku, ale po wyrównanym meczu przegrała finał z Niemcami po dogrywce. Messiemu pozostał na otarcie łez tytuł najlepszego zawodnika turnieju, choć na pewno nie były to mistrzostwa, w których olśnił kibiców na całym globie.
Copa America po 28 latach
Teoretycznie Argentyny trzeba się bać, bo najlepszy od lat był dla nich ostatni wielki turniej, czyli Copa America 2021. Po 28 latach przerwy odzyskali tytuł najlepszej drużyny Ameryki Południowej, Messi strzelał lub asystował w każdym meczu i został wybrany najlepszym piłkarzem turnieju. Jednak wcześniej, przez całą epokę Messiego, nie potrafili wygrać Copa America, choć udało się to nawet Chile i Kolumbii.
Biorąc jednak pod uwagę te wahania formy i zmienną – a w zasadzie od ponad 30 lat zwykle dość słabą - postawę Argentyny na wielkich imprezach, to w Katarze… wypadałby im słabszy turniej. Leo też już coraz młodszy nie jest, skończył grę Sergio Aguero, to nie jest drużyna nie do pokonania. Z Meksykiem też mogą mieć problemy.
Zaciekła walka o Złotą Piłkę
Copa America 2021 to był też turniej, którym Leo Messi zabrał Robertowi Lewandowskiemu Złotą Piłkę. Gdyby nie mistrzostwo dla Argentyny i świetna postawa Messiego w tej imprezie, to nie miałby żadnych szans na triumf w plebiscycie „France Football”. Lewandowskiemu nigdy nie udało się odnieść takich sukcesów kadrze jak Messiemu (mimo wielu rozczarowań, to jest jednak wicemistrz świata i mistrz Ameryki Południowej oraz czterokrotny jej wicemistrz), czy Cristiano Ronaldo z Portugalią.
W pewnym sensie ta rywalizacja w Katarze Polski z Argentyną, Lewandowskiego z Messim, będzie swoistą dogrywką po walce o Złotą Piłkę w 2021 roku, której przyznanie Argentyńczykowi wzbudziło w Polsce wiele kontrowersji, choć w tamtym sezonie żaden z nich w pełni na nią nie zasłużył.
Messi, bo zagrał ekstra turniej w kadrze, ale miał trochę słabszy sezon w klubie, a Lewandowski poległ z Polską na Euro i z Bayernem w Lidze Mistrzów, głównie nastrzelał goli w Bundeslidze, czyli – jak twierdzą złośliwi – lidze Myszki Miki. O tym, kto zdobędzie Złotą Piłkę w 2022 roku, zdecydują dwie kwestie – kto odniesie sukces w Lidze Mistrzów i przede wszystkim, do kogo będzie należał mundial w Katarze.
Ważne w jakiej formie będą Polacy
Losowaniem grup i tym na kogo trafiliśmy lub moglibyśmy trafić, specjalnie bym się nie ekscytował. Grupy są pod względem skali trudności mnie więcej podobne, jedne trochę silniejsze, drugie trochę słabsze, ale nie ma to aż takiego wielkiego znaczenia, do której z nich trafiliśmy.
Kluczowe jest to w jakiej formie fizycznej i piłkarskiej będą w listopadzie polscy piłkarze, czy podstawowych zawodników ominą kontuzji i w efekcie, jak my zagramy na tym turnieju. Od tego będzie zależał wynik, a nie od tego, czy z drugiego koszyka gramy z Meksykiem, Danią, czy Urugwajem.
Jak będziemy grać tak jak na mundialu w Rosji, albo w meczu ze Słowacją na Euro, to nie wyjdziemy z żadnej grupy, bez względu na to kogo byśmy wylosowali. Jeśli reprezentacja Polski będzie grała na miarę talentu i możliwości Lewandowskiego, Zielińskiego, Szczęsnego i innych, to wyszlibyśmy z każdej z wylosowanych grup i tak naprawdę wszystko byłoby możliwe, skoro Grecja była w 2004 roku mistrzem Europy, mając znacznie mniejszy potencjał.
Powtórka z 1978 roku
Patrząc historycznie, na mundialu w Katarze będziemy mieli w pewnym stopniu powtórkę z mistrzostw świata w Argentynie w 1978 roku. Wówczas także graliśmy z Meksykiem i Argentyną. Mecz z Meksykiem był początkiem wielkiej międzynarodowej kariery Zbigniewa Bońka.
To w tym meczu Zibi pokazał się światu, strzelając dwa kapitalne gole, ale zwycięstwo 3:1 (trzeciego gola dołożył Kazimierz Deyna) wcale nie przyszło nam łatwo, a dziś Meksyk to znacznie lepsza drużyna niż wówczas i czeka nas w Katarze trudna przeprawa z nimi.
Afera z dolarami i Gadochą
Argentyna miała z nami porachunki za mundial w 1974 roku w Niemczech, gdy drużyna Kazimierza Górskiego ograła ją 3:2 (dwa gole króla strzelców MŚ Grzegorza Laty i jeden Andrzeja Szarmacha). Do dziś krążą legendy o ostatnim meczu w grupie Polski z Włochami, gdy nasi mieli już przed nim pewny awans, ale ogrywając Italię, promowali do dalszej fazy turnieju Argentynę.
Kilku piłkarzy Orłów Górskiego od lat nie rozmawia z Robertem Gadochą, zarzucając mu, że dostał od Argentyńczyków pokaźną premię za pokonanie Włochów (wygraliśmy 2:1 po golach Szarmacha i Deyny) i nie podzielił się nią z resztą drużyny. Opowiadał o tym Grzegorz Lato. Podobno Ruben Ayala miał przekazać 24 tysiące dolarów, ale 6 tysięcy zostawił dla siebie.
18 tysięcy dolarów w czasach komuny to była fortuna. Pośrednikiem w wręczeniu pieniędzy miał być Iggy Boćwiński, urodzony w Argentynie syn polskich emigrantów, który w rozmowie z „Super Expressem” potwierdził, że doszło do przekazania 18 tysięcy dolarów. Z kolei w rozmowie Polsatem Sport Gadocha stanowczo zaprzeczył, aby dostał premię od Argentyńczyków za wygraną Polski z Włochami.
Kempes przyćmił Deynę
W 1978 roku mistrzem świata w roli gospodarza musiała zostać Argentyna. Turniej odbywał się dwa lata po zamachu stanu i przejęciu władzy przez wojskową juntę. Dyktator Jorge Rafael Videla zaangażował ogromne środki finansowe w organizację mistrzostw i przygotowanie drużyny, by Argentyna odniosła sukces, a kibice zapomnieli na ten czas o polityce i biedzie, a upojeni mistrzostwem dla gospodarzy mniej krytycznie odnosili się do reżimowej władzy.
Graliśmy z Argentyną, będąc pod ogromną presją organizatorów i kibiców gospodarzy. Przegrywaliśmy 0:1 i wtedy Kazimierz Deyna podszedł do owianego legendą rzutu karnego. Podszedł ze świadomością, że rozgrywa jubileuszowy, setny mecz w reprezentacji Polski, jako pierwszy nasz piłkarz w historii, więc presja była jeszcze większa.
To nie był setny mecz Deyny
Po latach okazało się, że kilka meczów naszej kadry olimpijskiej nie zostało uznanych za oficjalne spotkania drużyny narodowej, więc w świetle obecnego stanu rzeczy wcale nie był to setny mecz. Może gdyby Deyna o tym wiedział, strzeliłby inaczej, a nie po ziemi, lekko, w sygnalizowany sposób, blisko środka bramki. Może na większym luzie pokonałby Ubaldo Fillola, byłoby 1:1 i sprawa byłaby otwarta. Nie strzelił, trafił za to po raz drugi Kempes, przegraliśmy 0:2.
Kilka dni temu rozmawiałem z trenerem Jackiem Gmochem o obecnej reprezentacji Polski i wracaliśmy wspomnieniami do mundialu w Argentynie. Zapytałem go, czy po latach, patrząc z perspektywy czasu, gdyby mógł go cofnąć i ponownie decydować, kto ma strzelać jedenastkę (a miał na to ochotę Zbigniew Boniek, o czym wspominał w swojej biografii i pytał Deynę, czy chce strzelać), to znów wskazałby na Deynę.
Może lepiej byłoby zdjąć z niego presję w setnym meczu w kadrze? Gmoch odpowiedział bez wahania, że na pewno postawiłby na Deynę. Argumentował to tym, że rzuty karne były wielokrotnie ćwiczone i Deyna wykonywał je najczęściej perfekcyjnie. Wiele razy nie zawiódł też przy jedenastkach w trudnych i ważnych meczach, gdy strzelał pod presją.
Gmoch: kadra z 1978 roku nie była najlepsza
Gmoch w tej rozmowie powiedział o dwóch, jeszcze ważniejszych kwestiach. Przede wszystkim oświadczył, że nie zgadza się z powszechną opinią, że w 1978 roku Polska miała najsilniejszą reprezentację w historii, bo było w niej wielu doświadczonych gwiazdorów z 1974 roku plus uzdolnione pokolenie młodych wilków z Bońkiem, Adamem Nawałką, Andrzejem Iwanem (Stanisław Terlecki nie pojechał do Argentyny, bo złapał kontuzję tuż przed mundialem). A jeszcze wrócił do drużyny Włodzimierz Lubański, który cztery lata wcześniej leczył kontuzję.
Zdaniem trenera Gmocha, doświadczeni piłkarze z 1974 roku byli już trochę wypaleni, mniej zmotywowani, przede wszystkim byli już w słabszej formie i grali gorzej niż przed kilku laty. Lubański po powrocie po wyleczeniu kontuzji też nie był już tak znakomity jak na przełomie lat 60 i 70. To byli ciągle bardzo dobrzy zawodnicy, ale nie w swojej optymalnej dyspozycji. Z tej argumentacji wynika, że silniejsza miałby być drużyna z 1974 roku.
Gmoch dementował też krążącą od lat w mediach informację, że obiecywał zdobycie tytułu mistrza świata w Argentynie. Stwierdził, że nigdy tak nie powiedział. W najbliższych dniach zamieścimy pełny zapis rozmowy z trenerem Gmochem.
Trudne początki Maradony
Już w 1978 roku Diego Armando Maradona uchodził w Argentynie za wielki talent, nadzieję tamtejszej piłki. Trener Argentyny Cesar Luis Menotti zdecydował jednak, że niespełna 18-letni Diego nie jest jeszcze gotowy na grę w mundialu i nie powołał go do szerokiej kadry, mimo protestów kibiców i mimo tego, że prosiła go o to bezpośrednio nawet matka Maradony i podobno prezydent kraju.
Cztery lata później Maradona zagrał już na mundialu w Hiszpanii, ale zakończył go w niechlubny sposób. Argentyna przegrała w drugiej rundzie z Brazylią 1:3, a Diego został ukarany czerwoną kartką za kopnięcie rywala, kilka minut przed końcem meczu. Przyszły Bóg futbolu został wtedy przyćmiony przez genialny brazylijski kwartet Zico – Socrates – Eder – Falcao, ale oni w kolejnym meczu też polegli, z późniejszymi mistrzami świata Włochami, którzy w półfinale wygrali z Polską.
Do 1982 roku losy Maradony w reprezentacji Argentyny i na wielkich turniejach układały się źle i podobnie do tych rozczarowań, jakie są dziełem Leo Messiego w drużynie narodowej. Nawet gorzej, bo Messi i kibice czują się niespełnieni brakiem tytułu mistrza świata, ale jednak w 2014 roku Leo wywalczył z Argentyną wicemistrzostwo.
W cieniu Boskiego Diego
Wszystko zmieniło się na mundialu w 1986 roku, który był wielkim show Boskiego Diego, prowadzącego Argentynę po mistrzostwo świata. I cóż, że po drodze była słynna „Ręka Boga” w meczu z Anglią, ona nawet jeszcze podkręciła legendę, w której absolutnymi perłami były dwa rajdy przez pół boiska i gole po przedryblowaniu kilku rywali w meczach z Anglią i Belgią.
I Leo Messi ciągle żyje w cieniu tego wielkiego mundialu Maradony w Meksyku i jego absolutnej kultowości w Argentynie. Messi, który grał przez prawie dwie dekady na kosmicznym poziomie i osiągnął niesamowite sukcesy z Barceloną, może zostać uznany za najlepszego piłkarza na świecie w historii, ale w Argentynie prawie na pewno zostanie już na zawsze numerem 2 po boskim Diego. A starsi kibice z większym rozrzewnieniem mogą jeszcze wspominać nawet Mario Kempesa, który wygrał dla Argentyny mundial w 1978 roku.
Zegar bije weteranom
Aby to choć trochę zmienić, przebić Kempesa, zbliżyć się do Maradony, postawić wisienkę na torcie swojej niebywałej kariery, Messi potrzebuje tytułu mistrza świata z Argentyną. Na przeszkodzie w tej drodze staną już w fazie grupowej Polska i Meksyk. Oczywiście faworytem będą Albicelestes, ale te dwa mecze spacerkiem dla nich nie będą.
Messi kończy już w tym roku 35 lat i będzie to najprawdopodobniej jego ostatnia szansa na tytuł mistrza świata. Podobnie jak będzie to ostatnia szansa o rok młodszego Lewandowskiego na sukces z reprezentacją Polski w mistrzostwach świata. W 2024 roku podczas finałów Euro w Niemczech pewnie jeszcze „Lewego” zobaczymy i gdzie jak nie na boiskach Monachium i innych niemieckich miast miałby ukoronować karierę? Ale mundial to może być już jego ostatni.
Zadra w sercu Lewandowskiego
W 2026 roku Lewandowski będzie miał już 38 lat i choć przez wiele lat kontuzje go omijały, to od dwóch lat już przytrafiają mu się – na szczęście niezbyt groźne - urazy. Poza tym, być w wysokiej formie za 4 lata na boiskach USA, Meksyku i Kanady, nie będzie mu łatwo.
Lewandowski strzelił najwięcej goli w historii reprezentacji Polski, przebijając pod tym względem Lubańskiego, Latę, Deynę, Pohla, Szarmacha, Cieślika, Bońka, Lewandowskiego, Wilimowskiego. Jednak to jest trochę świadomość na pocieszenie, bo na pewno zadrą w sercu RL9 tkwi brak sukcesu z drużyną narodową na wielkiej imprezie. Ćwierćfinał Euro 2016 trudno uznać za pełny sukces, który przejdzie do historii.
Ostatni mundial niespełnionego pokolenia
„Lewy” podczas mundialu 2022 w Katarze i/albo Euro 2024 potrzebuje odnieść z Polską sukces, by móc w pełni usatysfakcjonowanym odejść na emeryturę i mieć miejsce w historii na miarę swojej obecnej pozycji w światowym futbolu. Bo ma mnóstwo goli na koncie, ale zero medali wielkich imprez. I za 50 lat będzie go trudno porównać do Deyny, Laty, Bońka, Szarmacha, Żmudy pod względem sukcesów międzynarodowych z reprezentacją Polski.
Mundial w Katarze to jest tez ostatnia szansa na sukces w mistrzostwach świata całego piłkarskiego uzdolnionego, ale niespełnionego do końca pokolenia, którego przedstawicielami od dekady byli właśnie Lewandowski, ale też Szczęsny, Fabiański, Piszczek, Glik, Krychowiak, Błaszczykowski, Grosicki, Zieliński, Milik, Piątek.
Zaskakujący optymizm Piechniczka
Przyznam, że osobiście trochę już straciłem wiarę w możliwości tej generacji piłkarzy. Tym bardziej zaskoczyły mnie słowa Antoniego Piechniczka – trenera, który z reprezentacją Polski zdobył trzecie miejsce na mundialu w Hiszpanii w 1982 roku i awansował cztery lata później do 1/8 finału w Meksyku – gdy kilka dni temu przeprowadzałem z nim wywiad.
„Panie redaktorze, to pokolenie ocenimy po mundialu w Katarze. A jak zdobędą w tym roku mistrzostwo świata, to co pan powie? Też, że nie wykorzystali swojej szansy i potencjału? Mamy kilku bardzo dobrych doświadczonych graczy i uzdolnioną młodzież. Trzeba tę drużynę zgrać. Jest przed nimi szansa, otwarta droga do sukcesu. Powiedziałem takie słowa: że mają zrobić o jeden krok więcej, niż reprezentacja Pana Kazimierza Górskiego i moja. Mają grać w finale mistrzostw świata” – powiedział Piechniczek.
Nagłe przejęcia kadry
Zwykle krytyczny i wstrzemięźliwy w prognozach Pan Antoni tym razem wykazał się zaskakującym, wręcz brawurowym optymizmem. Gdybym miał szukać podstaw do tego optymizmu i argumentów za, to widzę pewne analogie do drużyny, którą Piechniczek przygotowywał do mundialu Espana 1982 i tej ekipy, którą prowadzi do mistrzostw w Katarze Czesław Michniewicz.
Piechniczek przejął kadrę w trybie awaryjnym po Ryszardzie Kuleszy, po tym jak pod koniec 1980 roku doszło do afery na Okęciu, gdy zabalował Józef Młynarczyk, broniło go kilku piłkarzy i skończyło się dyskwalifikacjami dla naszego bramkarza, a także Bońka, Terleckiego i Żmudy. Objął drużynę w trakcie eliminacji MŚ i potrafił dwa razy wygrać z silną wówczas drużyną NRD.
Lewy jak Boniek, Zieliński jak Buncol?
Podobnie Michniewicz w awaryjnym trybie przejął drużynę narodową po rejteradzie Paulo Sousy i mimo że miał mało czasu na przygotowania, to wyeliminował Szwedów. Skład personalny tej kadry, jej siła, też są trochę zbliżone. Lewandowski jest takim odpowiednikiem Bońka z ekipy Piechniczka, a Szczęsny Młynarczyka.
Glik jest równie doświadczony jak w 1982 roku Żmuda, choć do klasy i sukcesów Pana Władysława trochę mu brakuje. Bednarek powoli staje się Janasem. Krychowiak i Bielik mogą wcielić się w Matysika, Zieliński to jest równie wielki talent jak Buncol, czy Kupcewicz. Obok Lewandowskiego nie mamy co prawda piłkarzy aż takiego formatu jak Lato, czy Smolarek, albo rezerwowy już wówczas Szarmach, ale jest to liczna mocna grupa napastników z doświadczonymi Milikiem i Piątkiem oraz świetnie rozwijającymi się Buksą i Świderskim.
Klątwy Piechniczka i Bońka
Jest jeszcze jedna cecha wspólna tych obu ekip. Przed mundialem w 1982 roku powszechnie brakowało wiary w sukces ekipy Piechniczka, była ona oceniana znacznie niżej niż drużyna Górskiego z 1974 roku i Gmocha z Argentyny. A jednak Piechniczek, Boniek i spółka dali radę, zdobyli trzecie miejsce, dając też sporo radości kibicom, przygnębionym stanem wojennym. Podobnie większość kibiców i ekspertów nie wierzy teraz w zespół Michniewicza. I też czas jest trudny, wojenny.
W 1986 roku, gdy w Polsce krytycznie przyjęto odpadnięcie Polski w drugiej rundzie mistrzostw świata, Pan Antoni powiedział, że życzy swoim następcom, aby dwa razy z rzędu wprowadzili reprezentację Polski do finałów mundialu. Nazwano to „klątwą Piechniczka”. Swoje dorzucił też wtedy Boniek, sugerując, że na następny awans możemy poczekać wiele lat. I rzeczywiście, awansować udało się dopiero kadrze Engela na MŚ w 2002 roku.
Piękne jest tylko czekanie na mundial?
Entliczek pentliczek, niech więc teraz spełni się to co powiedział Piechniczek, ale w drugą stronę. Tak jak wtedy zadziałała ta jego klątwa i przez 16 lat żaden selekcjoner nie potrafił wprowadzić Biało-Czerwonych na mundial ani na Euro, tak niech teraz spełni się przepowiednia Piechniczka, że Polska ma zagrać w finale mistrzostw świata w Katarze.
Najlepiej ponownie z Argentyną i niech w tym finale Lewandowski zabierze Złotą Piłkę Messiemu. Końcówka tego tekstu wygląda na fragment książki z działu science fiction, ale jeden z dziennikarzy ostatnio ładnie napisał, że od kilku lat najpiękniejsze w polskim futbolu jest czekanie na wielkie imprezy i pompowanie balonika, bo później to czekają nas już tylko rozczarowania i frustracje. Oby tym razem ta reguła się nie potwierdziła.
Przejdź na Polsatsport.pl