Marian Kmita: Piękna akcja polskiej siatkówki
Wojna w Ukrainie trwa na dobre i ciężko jest się przebić do publicznej świadomości z czymkolwiek innym. Dlatego pewnie czwartkowa informacja o przyznaniu Polsce prawa do organizacji tegorocznych mistrzostw świata w siatkówce mężczyzn przeszła w kraju bez większego echa. A szkoda, bo to wzorowa akcja polskich instytucji sportowych i polskiego rządu z dyskretnym wsparciem… Polsatu.
Tak, tak, także Polsatu, bo podobnie jak wywiad amerykański i brytyjski na co dzień służy dzielnie walczącym Ukraińcom, tak i nasza wiedza, i biznesowe doświadczenie, szczególnie Maćka Steca i Piotra Pykela pozwoliły na wsparcie Polskiego Związku Piłki Siatkowej i przeprowadzenie tego zwycięskiego procesu w rekordowo krótkim czasie. Oczywiście dla końcowego sukcesu, kluczowa była także bezprecedensowa, w kontekście najnowszej historii polskiego sportu, postawa polskiego rządu i ministerstwa sportu. Kiedy tylko okazało się, że międzynarodowa federacja siatkarska FIVB rozważa poważnie odebranie Rosji prawa do organizacji MŚ 2022 w kilku polskich głowach zaczęła świtać myśl, że może to jest okazja dla nas. Naturalnie obaw i zastanawiania się nad pasywami i aktywami tej akcji było wiele. Przede wszystkim w Polskim Związku Piłki Siatkowej, gdzie od października króluje nowy prezes Sebastian Świderski, twierdzono, że na porządne przygotowanie takiej imprezy potrzeba co najmniej dwóch lat.
Zobacz także: Polska zorganizuje mistrzostwa świata siatkarzy 2022
I to jest prawda. Takie przecież mamy doświadczenia z 2014 roku. Wtedy opracowanie planu inauguracji mistrzostw na Stadionie Narodowym w Warszawie samo w sobie było wyzwaniem nie lada. Wszak po raz pierwszy w historii siatkarskiego mundialu siatkarze mieli zagrać przy ponad sześćdziesięciotysięcznej widowni. Plan z pozoru szalony, a jednak się udał i zapisał w historii światowej siatkówki złotymi zgłoskami, jako najlepsza w dziejach promocja tej dyscypliny sportu, co zabawne w tym kontekście, zwanej pogardliwie przez całe dekady – "grą świetlicową". Pamiętają o tym nasi przyjaciele z FIVB doskonale, więc już na starcie rozmów o schedzie po Rosjanach mieliśmy przewagę nad innymi, dość egzotycznymi, ale bogatymi rywalami znad Zatoki Perskiej i Antypodów. Ale mieć przewagę to jeszcze nie znaczy wygrać, zwłaszcza że na organizację mundialu miały także ochotę i Włochy, i Francja, i Holandia. Walka o turniej trwała dobry miesiąc, a kluczowa dla jej rozstrzygnięcia była chyba osobista wizyta w siedzibie FIVB, w Lozannie ministra sportu w Rządzie RP Kamila Bortniczuka i prezesa PZPS Sebastiana Świderskiego otoczonych wianuszkiem kompetentnych doradców. Polska delegacja stoczyła wtedy wielogodzinny bój z kilkuosobową reprezentacją FIVB i agencji Volleyball World, zawiadującej marketingiem światowej siatkówki. Nie były to łatwe rozmowy, zwłaszcza z wojennym tłem na horyzoncie i obawą FIVB o oficjalne i nieoficjalne reakcje Rosji. Dodatkowo politycznej pikanterii tym negocjacjom dodawał fakt, iż wedle oficjalnych procedur FIVB wyrzuconą z turnieju Rosję miała zastąpić, zajmująca 23 miejsce w rankingu FIVB – Ukraina. Ale i ten fakt nie był oczywisty. Dlatego od samego początku rozmów polska delegacja postawiła to jasno, jako jeden z warunków porozumienia, sugerując dodatkowo, że Ukraińcy powinni grać swoje mecze w Polsce, choćby z powodu potężnej fali ukraińskich emigrantów przebywających w naszym kraju. Ta sprawa została rozstrzygnięta na korzyść Ukrainy dopiero w czwartek na specjalnym posiedzeniu Zarządu FIVB z wynikiem głosowania 34 do 2. Kto był przeciw nie muszę chyba pisać…
Mamy więc mistrzostwa, które zrobimy do spółki ze Słowenią, a wróble na dachu ćwierkają, że także z Włochami i trzeba tym się cieszyć. Cieszmy się, bo u nas zagramy to co najważniejsze: oba półfinały i mecze o medale. I nie ma w tym nic dziwnego. Polska w tej chwili, jak chyba żaden inny, "siatkarski" kraj na świecie zwyczajnie na to zasługuje. Jeśli gdziekolwiek siatkówka depcze po piętach, globalnemu liderowi popularności wśród wszystkich dyscyplin sportowych - futbolowi, to właśnie w Polsce przede wszystkim. Wiemy jak to robić dobrze, jak szkolić, jak utrzymywać wysoki poziom sportowy ligi i reprezentacji, i jak zapełniać hale kibicami. Potrafimy dostarczać FIVB skutecznych argumentów do promocji siatkówki w innych miejscach na świecie. I jest jeszcze jeden optymistyczny aspekt polskiej akcji w FIVB. Aspekt wzorowej współpracy kilku polskich instytucji, które z definicji zajmują się na co dzień czymś zupełnie innym, a potrafiły połączyć się w działaniach na rzecz polskiej racji stanu. Jakkolwiek dzisiaj zabrzmi to patetycznie, to tak w istocie sprawy było i zakończyło się wielkim sukcesem Polski.
I z tego jestem najbardziej dumny, bo "i ja tam byłem, miód i wino piłem". Daleki jednak jestem, aby jak sienkiewiczowski imć Onufry Zagłoba twierdzić teraz, że "Jam ci to, nie chwaląc się, uczynił!", ale z racji zawodowych obowiązków, siłą rzeczy byłem od samego początku przy tzw. procesie twórczym i wiem co, i kto zrobił, abyśmy ten sukces odnieśli. A sukces jest niewątpliwy i trzeba o tym trąbić na wszystkie strony świata, bo nie było ani łatwo, ani tanio. Ale się udało i to jest najważniejsze!