Adam Kszczot: Praca na roli nauczyła mnie osiągać szczyty w sporcie

Przemysław IwańczykInne
Adam Kszczot: Praca na roli nauczyła mnie osiągać szczyty w sporcie
Fot. PAP
W lutym podczas mityngu w Toruniu 33-letni Kszczot pożegnał się z zawodowym sportem. W trakcie bogatej kariery zdobył dwa srebrne medale mistrzostw świata i trzy kolejne mistrzostwa Europy na otwartym stadionie (2015 i 2017). W hali świętował jedno złoto na świecie i trzy triumfy na kontynencie. Jego wynik 1,43.30 jest drugim w historii na dystansie 800 m historii polskiej lekkoatletyki (pierwszym wciąż pozostaje Paweł Czapiewski)

Udowadniałem sobie przez wiele lat, niepotrzebnie wcale, że mimo pochodzenia ze wsi, mogłem znaleźć się na arenach międzynarodowych przed wielotysięczną widownią i być bohaterem tych spektakli. Sport stał się moim życiem. Nikt nie powiedział, że będzie łatwo, ale nikt też nie powiedział, że nie będzie warto. Było warto – mówi Adam Kszczot, jedna z największych gwiazd lekkoatletyki ostatnich lat. Kilka tygodni temu biegacz zakończył karierę i dołącza do Polsatu Sport jako ekspert-komentator.

W lutym podczas mityngu w Toruniu 33-letni Kszczot pożegnał się z zawodowym sportem. W trakcie bogatej kariery zdobył dwa srebrne medale mistrzostw świata i trzy kolejne mistrzostwa Europy na otwartym stadionie (2015 i 2017). W hali świętował jedno złoto na świecie i trzy triumfy na kontynencie. Jego wynik 1,43.30 jest drugim w historii na dystansie 800 m historii polskiej lekkoatletyki (pierwszym wciąż pozostaje Paweł Czapiewski). Biegacz z Łodzi nie odchodzi jednak od sportu, będzie m.in. ekspertem i komentatorem lekkoatletycznych zawodów na antenie Polsatu Sport.


Przemysław Iwańczyk: Nie wiem, jak zacząć tę rozmowę. Przede mną lekkoatletyczna gwiazda…

 

Adam Kszczot: Gwiazda odchodząca na emeryturę. Można powiedzieć, że jestem emerytem, w ujęciu wyczynowym, ale czy do końca wyszedłem już ze sportu? Chyba nie. Na co dzień wciąż uprawiam sport, rozładowuję napięcie, które przez lata gromadziłem, ale teraz w zupełnie innej formie; wtedy, kiedy chcę, a nie wtedy, kiedy muszę.


Sportowcy schodzący ze sceny ronią łzy, rozpaczają, świat im się wali, nie mają alternatywnego rozwiązania, nie przygotowali sobie poduchy na przyszłe, pozasportowe życie. A Ty?


Mam wiele takich poduszek, od elektroenergetyki w rodzinnej firmie przez symulacje wysokogórskie wspomagające sportowców aż po coraz częstsze wizyty w waszej stacji, ale o tym sami się państwo przekonacie już niebawem.


Spotykamy się nieopodal bieżni na warszawskiej Agrykoli, to twoje miejsce pracy.


W sierpniu miałem okazję regularnie tu trenować, to centrum Warszawy, piękne okoliczności, spotkałem tu wielu ludzi, z którymi nie miałem kontaktu od lat.


W skali 1-10, ile wycisnąłeś ze swojej kariery?


Jedenaście. Całe życie walczyłem, by wyciskać jak najwięcej, a dziś, kiedy przychodzi refleksja, chwila szczerej rozmowy z samym sobą, mogę powiedzieć, że zrobiłem nieprzeciętnie dużo w sporcie, w lekkoatletyce. Nie boję się i nie wstydzę o tym mówić. Czy dało się zrobić więcej? Nie da się tego ocenić. Jestem bardzo szczęśliwy, że przez wiele lat tak wiele razy stawałem na podium niejednej imprezy, walcząc do upadłego, roniąc łzy, kończąc treningi na czworaka. Udowadniając sobie przez wiele lat – niepotrzebnie wcale - że mimo pochodzenia ze wsi, mogłem znaleźć się na arenach międzynarodowych przed pełnymi stadionami, wielotysięczną widownią i być bohaterem tych spektakli.
Mało który sportowiec potrafi tak spojrzeć na swoją karierę…

 

Ile o Twojej karierze stanowił talent, ile ciężka praca, a ile szczęście?

 

Talent to 25-30 proc. Tylko. Potwierdzą to trenerzy, z którymi pracowałem. Ile wysiłku, pieczołowitości wkładałem w każde zajęcia. Jak wiele było w tym przemyśleń, wysiłku mentalnego, ile kosztowało mnie rozpoczęcie każdego cyklu przygotowań do wielkiej imprezy i jak trudna była to droga do samego celu, jakim były kolejne mistrzostwa.


Dlaczego tak to teraz oceniam? Zaledwie cztery procent ludzi na świecie jest nadprzeciętnie utalentowanych w różnych dziedzinach. Ale tylko marny odsetek z tych czterech, około jednego procenta wykorzystuje swój talent. Sam nie odkryłem swojego talentu, odkryli go nauczyciele, rodzina. W tym kierunku mnie popchnęli, za co im z całego serca dziękuję, ale był to tylko drobny kamyczek. Istotą sprawy była ciężka praca i ludzie, jakich spotkałem na swojej drodze. Po równo, jeśli chodzi o ten algorytm opisujący sukces. Gdyby nie to, te elementy nie zeszłyby się ze sobą, nie byłoby tych wszystkich sukcesów.


Od początku byłeś świadomy tego, co chcesz robić? Od momentu, kiedy młody człowiek zaczyna planować, jak może wyglądać jego życie? Co odpowiadałeś w szkole, kiedy był temat „kim chcielibyście być w przyszłości”?


Nie chciałem być lekkoatletą. Moja mama była nauczycielem, jako dzieciak pracowałem w gospodarstwie, mieliśmy kilka ładnych hektarów do obrobienia. Celem nr 1 zawsze było wykształcenie i poszerzenie swoich horyzontów na tyle, żeby znaleźć pracę, czuć się szczęśliwym i bezpiecznym. Wszystko to potoczyło się w jeszcze większym stopniu niż zakładałem. Sport stał się moim życiem. Nikt nie powiedział, że będzie łatwo, ale nikt też nie powiedział, że nie będzie warto. Było warto.


Jesteś w stanie wyłuskać ze swojej kariery jeden moment, który nie zamieniłbyś na żaden inny?


Mazurek Dąbrowskiego w centrum Berlina podczas mistrzostw Europy w 2018 roku.


Czy nawiązujesz w ten sposób do obecnej sytuacji geopolitycznej? Naprawdę to tak dla Ciebie ważne, że właśnie tam?


Absolutnie nie w tym rzecz. Było to wyjątkowe, bo przyjechało wielu Polaków, nie mieli daleko, mogli mi pomóc z trybun. To była wyjątkowa impreza w ogóle. Ogromny, przepiękny obiekt, stadion olimpijski i jeden z najgłośniej wyśpiewanych hymnów. Inna chwila, która mocno utkwiła mi w pamięci, to 2014 rok, kiedy na polskiej ziemi zdobywałem srebrny medal halowych mistrzostw świata. Kiedy przychodziły trudniejsze chwile, przypominałem sobie te momenty chwały. By nabrać kolejnych sił, motywację, czegoś, co poniesie mnie dalej. I poniosło mnie tak, jak sobie wymarzyłem.


Znana sportowa maksyma mówi o tym, że trudniej obronić sukces niż sięgnąć po niego po raz pierwszy. To frazes czy prawda?


Szczera prawda. Mamy mistrzów w wielu kategoriach. Czy to sport, czy to biznes. Osiągają sukces, ale niekoniecznie mają siłę, by zrobić to ponownie, bo wiedzą, ile ta droga kosztuje. Oni już w tej rzece byli: to wielki wysiłek, podejmowanie ryzyka, niepewność, wciąż niewiedza i mnóstwo działania. Za każdym razem jest to jeszcze trudniejsze. Nasza głowa funkcjonuje tak, że to, co osiągniemy, chcemy zabezpieczyć, schować do spichlerza. Ochronić jak ziarno na zimę przed mrozem. Chodzi o to, by cieszyć się sukcesem jak najdłużej. A to wielki błąd…

 

Jeśli chcemy być permanentnym mistrzem, musimy się z nim pogodzić. Tak szczerze nigdy nie umiałem celebrować swoich zwycięstw. Był cel, osiągnięcie go, wykreślenie z listy zdań i rozglądanie się za kolejnym szczytem do zdobycia. Tego nauczyła mnie praca na roli: zbierasz plon, ale już planujesz, co zasiejesz na tym polu w kolejnym sezonie.


Będąc takim „zadaniowcem” w sporcie, w życiu codziennym też tak chyba masz? Umiesz nic nie robić? Sportowcy uzależnieni od adrenaliny po karierze albo wsiadają na szybkie motocykle, albo skaczą ze spadochronem.


No i tutaj przydałby się pewien umiar. Żadna skrajność nie jest dobra. Nadmiar emocji wywołany dopiero co osiągniętym sukcesem prowadzi na manowce. Cieszyłem się swoimi sukcesami, ale tzw. runda honorowa była krótką historią, którą zamykałem pewien etap. Konsumowałem krótko i szedłem dalej.


Poleciłbyś swojemu dziecku, by uprawiało sport zawodowo?


Na pewno nie 800 m. Jeszcze raz powtórzę: na moich treningach kończy się na kolanach i wymiotuje. Chciałbym, żeby sport wyedukował moje dzieci do tego, do czego w coraz mniejszym stopniu jesteśmy przystosowani. Do umiejętności odpowiedzenia sobie na pytanie, gdzie jesteśmy i gdzie chcielibyśmy pójść. Chcę pokazać dzieciom świat z mojej perspektywy na tyle atrakcyjnie, żeby chciały żyć w jeszcze lepszym świecie…


Gdyby nie sport, byłbyś rolnikiem z wielohektarowym gospodarstwem, skoro tak często się do tego odnosisz?


To bardzo ciężki kawałek chleba. Nie. Ale z drugiej strony, szczególnie dziś, kiedy mamy tak szybkie życie, tracimy dystans do świata i nie potrafimy racjonalnie postępować. Jesteśmy nieco odrealnieni. Więc gdyby nie sport, moje horyzonty byłyby dużo węższe, moje życie wyglądałoby totalnie inaczej i obawiam się, że z moją konstrukcją psychiczną, jaką miałem na początku drugi, nie miałbym szansy tak daleko zajść.


Jesteś szczęściarzem także dlatego, że rywalizowałeś w sporcie w czasie największej globalizacji, która właśnie na naszych oczach się załamuje. Nie mówiąc już o czasach względnego pokoju, które niestety, minęły.


Chyba jest zbyt wcześnie, by powiedzieć, czy się załamuje. Kryzys niewątpliwie przychodzi. Może okazać się, że za chwilę nie będzie mediów społecznościowych, które są symbolem świata globalnego. Jak wielki i kruchy zarazem on jest, jak bardzo byliśmy rozpieszczeni spokojem, przekonaliśmy się właśnie teraz. Mam wewnętrzny sprzeciw, że coś się kończy. W sprawach rosyjskich dyplomacja zawiodła już w 2014 roku. Ponieważ jesteśmy szczególnie doświadczeni rozbiorami i historycznie poturbowani, należy wyrazić głośny i stanowczy sprzeciw.


Stanąłbyś do obrony swojego kraju, gdyby przyszła taka potrzeba?

 

W sytuacji zagrożenia myślę, że tak, ale nie jestem w stanie tego racjonalnie teraz ocenić. Wiemy, że drzemie w nas waleczna dusza, ale kiedy przychodzi sytuacja kryzowa, nasi bliscy są zagrożeni, podejmujemy różne decyzje. Tak wielu ludzi wyjeżdża z Ukrainy przed wojna, jak wielu wraca do siebie, by walczyć o niepodległość. Do dziś pamiętam opowieści babci, jak chowała się w lasach przed nalotami podczas wojny. Mówiła przy tym, że nigdy nikomu tego nie życzy. Ja też tego nikomu nie życzę.

Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie