Szczęście albo łzy. Pucharowy dar Papszuna, czy złamanie poznańskiej „klątwy”?

Piłka nożna
Szczęście albo łzy. Pucharowy dar Papszuna, czy złamanie poznańskiej „klątwy”?
Fot. PAP
Dla kogo PGE Narodowy okaże się szczęśliwy?

Tegoroczny finał musi być jeszcze lepszy niż te ostatnie, nie tylko ze względu na powrót na PGE Narodowy i liczną publiczność. Wiem, że często powtarza się slogan, że finału się nie rozgrywa ale go wygrywa, ale czy to musi oznaczać, że będziemy świadkami „partii szachów”, spotkania „zamkniętego” zwanego czasem „meczem dla koneserów”? Niekoniecznie - pisze komentator Polsatu Sport, Bożydar Iwanow.

Absolutnie nie narzekałem na poziom dwóch ostatnich finałów Pucharu Polski. Mimo że ze względu obostrzeń pandemicznych rozgrywane one były w Lublinie, raz przy niespełna czterotysięcznej widowni, a potem tylko w obecności mediów, oficjeli i tych wszystkich, którzy dbali o obsługę wydarzenia. I mimo że w decydującej batalii nie było największych polskich klubów z najszerszą gablotą trofeów. Jednak zarówno spotkanie z 2020 roku pomiędzy Cracovią i Lechią Gdańsk, jak i ostatni bój Rakowa z Arką miały swoją dramaturgię i temperaturę. Oba kończyły się w dość dramatycznych okolicznościach. Szczęśliwie dla ekip prowadzonych przez Michała Probierza i Marka Papszuna.

 

Tegoroczny finał musi być jeszcze lepszy nie tylko ze względu na powrót na PGE Narodowy i liczną publiczność. Wiem, że często powtarza się slogan, że finału się nie rozgrywa ale go wygrywa, ale czy to musi oznaczać, że będziemy świadkami „partii szachów”, spotkania „zamkniętego” zwanego czasem „meczem dla koneserów”? Niekoniecznie. Zdaje sobie sprawę, że naprzeciw siebie staną dwaj stratedzy, futbolowi mędrcy, mający swoją piłkarską filozofię, ale czy to oznacza, że musimy się nudzić? Nie sądzę. Zarówno Papszun jak i Maciej Skorża mają przecież ochotę do grania ofensywnej piłki i nawet ranga poniedziałkowego święta nie musi tego zmienić. Skoro to „święto”, nie warto go psuć, mimo że cel tak często uświęca w futbolu środki.

 

Nie jestem nadmiernie przesądny, więc nie wierzę w jakąś pucharową klątwę Lecha. Choć fakt, zdziwiłem się nieco, bo nie pamiętałem, że ostatni puchar poznaniacy zdobyli tak dawno, bo w 2009 roku, kiedy drużynę prowadził jeszcze Franciszek Smuda. Później, gdy wychodzili na ostatnią prostą coś zawsze stawało im na przeszkodzie. Zazwyczaj Legia Warszawa, która kiedyś miała patent na te rozgrywki. A przez ostatnie trzy lata w ostatecznych rozdaniach nie uczestniczyła. Dwa razy przez … Raków. Ten sam, który również dwukrotnie w ostatnim czasie eliminował Lecha Poznań. W ubiegłym roku robiąc to zresztą z „orkiestrą” wygrywając przy Bułgarskiej aż 4:2.

 

Doświadczenie Papszuna jest dużo mniejsze niż to Skorży, który przecież zarówno z Wisłą Kraków, Legią Warszawa jak i podczas pierwszej kadencji w Poznaniu sięgał po trofea. W Europie jako trener rozegrał ponad 30 spotkań, wygrywał z Barceloną czy w Moskwie ze Spartakiem, był nawet w międzynarodowych rozgrywkach z… Amiką.  Powiedziałbym jednak, że to nie on, a szkoleniowiec Rakowa ma w sobie dar, który pozwala mu czuć się w pucharowych meczach jak ryba w wodzie. Przecież częstochowianie jeszcze w roli pierwszoligowca wyrzucali za burtę właśnie Legię i Lecha. A ich pierwsza europejska przygoda zakończyła się dopiero na Gandawie. Faza grupowa Ligi Konferencji wcale nie była tak daleko. Zabrakło odrobiny tego, czego Raków mieć nie mógł. Doświadczenia.

 

Trenerów zawsze oceniałem nie tylko po wynikach ale i rozwoju poszczególnych piłkarzy oraz sprawiedliwości w ich traktowaniu. U Skorży i Papszuna znajduje te elementy bez trudu. Nie ma „świętych krów”, grają najlepsi. Amaral w wieku 30 lat rozgrywa najlepszy sezon w karierze. Bartosz Salamon wrócił do reprezentacji Polski, a Jesper Karlstrom do narodowego zespołu… Szwecji. Wierzę, że w poniedziałek na Narodowym Roman Kołtoń będzie mógł znów powiedzieć swoje słynne – „Polska skrzydłowymi stoi” bo zobaczymy Michała Skórasia i Jakuba Kamińskiego.

 

Najbardziej oddającym „pędzel” Papszuna obrazem są Patruk Kun i Andrzej Niewulis. Obaj niemłodzi, po przejściach i „dziwnych” miejscach pracy, mimo tak dużych przemian w drużynie w ramach jej postępu nie tylko się w niej utrzymali, ale zapukali też do „biało-czerwonej” kadry. Ten pierwszy nawet tak mocno, że otworzyły się przed nim drzwi. Proces postępu dotknął też innych – co najważniejsze – polskich piłkarzy i za to chwała częstochowskiemu całemu licznemu sztabowi.

 

Pucharu życzę zarówno trenerowi spod Jasnej Góry jak i temu spod „Koziołków”, z rynku stolicy Wielkopolski. Obaj na niego zasłużyli, ale cieszyć się może tylko jeden z nich. Do dziś wracając wspomnieniami do dwóch lubelskich finałów mam ciągle przed oczami zarówno szalejącego ze szczęścia Probierza jak i czującego ulgę po dramatycznej końcówce rywalizacji z Arką Papszuna, jak i z trudem powstrzymywane łzy Piotra Stokowca oraz wielkie rozczarowanie Dariusza Marca. Obaj byli przecież o włos od Pucharu. I przejścia do historii. Skorża i Papszun już w niej są. Ale porażka zaboli ich tak samo jak tych, którzy dostali się w to miejsce po raz pierwszy.

Bożydar Iwanow/Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie