Marian Kmita: Puchar Polski a la Kulesza

Marian KmitaPiłka nożna
Marian Kmita: Puchar Polski a la Kulesza
fot. PAP
Prezes PZPN Cezary Kulesza (na środku) i honorowy prezes PZPN Zbigniew Boniek (po prawej)

Wczoraj miałem przyjemność obejrzenia z trybun Stadionu Narodowego finału piłkarskiego Pucharu Polski. Tak, jak najbardziej przyjemność, bo mecz pomiędzy Rakowem i Lechem stał na bardzo wysokim poziomie i o żadnej nudzie nie mogło być mowy. Jedyny estetyczny mankament tego widowiska to pusta trybuna przeznaczona dla 9 tysięcy kibiców Lecha Poznań. A wszystko za sprawą urzędowej bitwy o tzw. sektorówki, której PZPN nie wygrał ze strażą pożarna, albo bliżej prawdy — nie chciał wygrać.

Im dalej od loży prezesa PZPN Cezarego Kuleszy, tym ludzie ze środowiska piłkarskiego chętniej mówili o dziwacznym zachowaniu piłkarskiego związku w tej sprawie. A owa sprawa nie była, nie jest i nigdy nie będzie łatwa, dopóki piłkarska centrala będzie przymykać oko na dostarczanie materiałów pirotechnicznych na stadiony owinięte właśnie we wspomniane „sektorówki”. No i w końcu, właśnie teraz trafiła pezetpenowska kosa na strażacki kamień i rozwiązania ani w jedną, ani w drugą.

 

ZOBACZ TAKŻE: Fortuna Puchar Polski: Raków Częstochowa obronił trofeum! Cztery gole i niesamowite widowisko w finale

 

Dziwna sprawa, tym bardziej że poprzednia związkowa ekipa, za ośmioletniej prezesury Zbigniewa Bońka radziła sobie z tym doskonale. Dzięki operatywności i elastyczności prezesa, a także sekretarza generalnego związku - Macieja Sawickiego, w końcu zawsze znajdowała korzystne dla widowiska rozwiązanie. A łatwo też nie mieli ze strażakami na Narodowym, bo kibice w kolejnych edycjach finału systematycznie dostarczali Państwowej Straży Pożarnej antypirotechnicznych argumentów, z próbą spalenia racą kosza wieńczącego dachową konstrukcję stadionu włącznie. Słowem – łatwo nie było, ale zawsze się udawało. Cóż się zatem takiego stało, że teraz doszło to takiego przesilenia?


Złośliwi twierdzą, że nic takiego. Po prostu ktoś w związku zostawił tę sprawę w szufladzie i zapomniał. Prezes Kulesza z najbliższą świtą udał się na tydzień do USA i po powrocie zabrakło czasu, żeby skutecznie negocjować ze strażakami kompromisowe rozwiązanie. W to nie chce mi się specjalnie wierzyć, bo przecież prezes Kulesza jest w doskonałych relacjach nie tylko z ministrem sportu Kamilem Bortniczukiem, ale i z samym premierem Mateuszem Morawieckim również, więc gdyby tylko chciał, mógłby poprosić ministra lub premiera o pomoc i nie wierzę, że szefostwo PSP pozostałoby na tę prośbę głuche. Coś zatem tu nie gra i każe się zastanowić nad innym wątkiem poruszonym przez życzliwych informatorów na trybunach Narodowego.

 

Otóż inna teza głosi, że jest w PZPN mocne lobby, aby finały Pucharu Polski przenieść rychło na Stadion Śląski i tam co roku kończyć „Turniej Tysiąca Drużyn”. Dlatego ponoć świadomie sprowokowano to całe wczorajsze zamieszanie, aby narobić PR-owego kłopotu i Państwowej Straży Pożarnej i warszawskiemu magistratowi z Prezydentem Rafałem Trzaskowskim, jako głównym winowajcom absencji części kibiców Lecha na finale. W ten scenariusz także trudno mi uwierzyć, bo z całym szacunkiem do obecnej ekipy w PZPN, wykonanie takiego planu wymaga doskonałej znajomości twórczości Niccolo Machiavellego z utworem „Książę” na czele.

 

Zdziwiłbym się szczerze, gdyby Cezary Kulesza miał tę książkę kiedyś w rękach, bo gdyby miał, to pewnie nie wypisywałby na Twitterze w czasie meczu o rzeczach, które mu ewidentnie szkodzą. A już szczególnie opuściłby zdanie z pogróżkami pod adresem PSP, że jeśli za rok „Komenda Powiatowa” będzie tak ortodoksyjna, to Warszawa pożegna się z finałem Pucharu Polski. Nie pisałby tego, bo przecież zaraz po meczu rozpływał się do telewizyjnej kamery z radości, z powodu powrotu finału PP na Stadion Narodowy po dwóch latach covidowej absencji. Z jakiego powodu zatem pan prezes Kulesza jest tak niekonsekwentny i dopuścił do tego, że znowu, po ośmiu latach, na trybunach Narodowego usłyszeliśmy wstydliwe: „Je…ć PZPN?"


Czas odpowie, ale mam wrażenie, że obecna ekipa rządząca w PZPN jest daleko gorzej zorganizowana zarówno w sprawach generalnych, jak i w detalach od poprzedniej. Dlatego uważam, że wpadki, jak ta wczorajsza, to bardziej konsekwencja czyjegoś zaniedbania lub niedopatrzenia, niż politycznej intrygi. Zatem porządku życzę panie Prezesie. Zwykłego porządku!

Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie