Cezary Kowalski: Bez odrobiny szaleństwa Guardiola nie wygra Ligi Mistrzów
Uznawany jest za jednego z najlepszych trenerów na świecie, jednak w Lidze Mistrzów zawodzi. Pep Guardiola po raz szósty w karierze odpadł z elitarnych rozgrywek na etapie półfinału. Co jest z tym Pepem nie tak? – zastanawiają się media w Anglii i Hiszpanii dziś już nieco bardziej na chłodno analizując wpadki genialnego przecież stratega, który z Barceloną zwyciężał w tych rozgrywkach w 2009 i 2011 roku.
Guardiola sześciokrotnie w swojej trenerskiej karierze odpadł w półfinale Ligi Mistrzów (2010 i 2012 z Barceloną, 2014, 2015 i 2016 z Bayernem, 2022 z Manchesterem City). A dodajmy do tego, że potrafił z LM żegnać się jeszcze wcześniej jak po porażkach z Olympique Lyon czy AS Monaco.
„Pep, życie podobnie jak piłka nożna. nie może zmieścić się na tablicy”. – napisał po porażce z Realem felietonista madryckiego „El Mundo” Jorge Bustos. Nawiązywał oczywiście do stylu słynnego trenera, który uważa futbol za rodzaj nauki, w której wszystko można rozpisać i zaplanować.
Oczywiście Madrytczyk jest złośliwy dla Katalończyka, ale faktycznie Guardiola swoim spojrzeniem na futbol przekonywał, że piłka przestała być grą, a stała się równaniem. „Przepustka do finału miała być efektem szachów, a nie nieuporządkowanej pasji, która uosabia właśnie Real. Twój kat” - dodał.
Guardiola jest perfekcjonistą, lubi mieć wszystko pod kontrolą, poddać rzeczywistość swoim rygorystycznym planom. I to był powód dlaczego znów nie wygra Ligi Mistrzów w tym roku. „Bo te rozgrywki nie zostały stworzone przez matematyków, ale przez wspaniałego szaleńca, który podobnie jak Don Kichot podbił świat z La Manchy, zwanej Santiago Bernabeu” – unosił się balansując na krawędzi grafomanii hiszpański reporter.
ZOBACZ TAKŻE: Przypadek Guardioli? Detale, które mogą zmienić geniusza … w nieudacznika
Ale czy nie ma racji? Przecież piłka nie została wymyślona z rozsądku, ale z raczej z pasji, pewnego rodzaju szaleństwa. Tego nie da się zabić i wytłumaczyć postępem, zmieniającymi się czasami. Gdyby było odwrotnie, Real nie byłby w stanie pokonać PSG, Chelsea, czy właśnie City
Plan Guardioli był poprawny, wysoki pressing, świetnie ustawiona linia pomocy, zarządzanie przewagą wypracowaną w pierwszym meczu, ciekawe przemyślane zmiany. To wszystko działało do 89 minuty. Na jego nieszczęście piłka nie przestrzega zasad, a przynajmniej nie zawsze. Piłka to wciąż kontrasty, nie da się wszystkiego uchwycić, skontrolować. Czasem też historia, zakorzeniony charakter są ważniejsze niż chytry plan i pieniądze.
Czasem istne szaleństwo, wymknięcie się wszystkim schematom potrafi uzdrowić. Niezwykła wiara też może sprawić, że taki Carvajal może być jak Cafu, a Nacho jak Baresi, że młody Camavinga potrafi zagrać tak jakby przed chwilą został dotknięty przez Boga.
Dlaczego Pep przegrał? Ponieważ jego drużyna nie wykorzystała przynajmniej ośmiu szans na gola. To najłatwiejsze wytłumaczenie. Ale w istocie to nie był tylko pech albo słabszy dzień. „To jest rozrzutność z założenia” – pisze Burney Ronay z „The Guardian”. Jego zdaniem, wciąż zaskakuje to, że w składzie Guardioli nie ma zawodnika, którego główną umiejętnością, specjalizacją, jest zdobywanie goli. Z drugiej strony, City funkcjonuje tak dobrze jako drużyna właśnie dlatego, że nie gra z klasycznym napastnikiem. Ten akcent położony na środek pola pozwala im przede wszystkim tworzyć te wszystkie szanse. System jako taki działa. „Pragmatyzm jest również siłą, ale ten brak przewagi, którą mógłby dać jakiś „artysta nokautu” (jak Benzema, Lewandowski, Kane czy im podobni), choć intelektualnie nieinteresujący dla Guardioli, jest słabością właśnie w takich momentach” – analizuje Anglik.
ZOBACZ TAKŻE: Liga Mistrzów: "Real Madryt? Mamy rachunki do wyrównania"
Na początku wydawało się, że kluczem do zatrzymania Viniciusa Juniora będzie powrót Kylea Walkera i rzeczywiście bardzo ograniczał on będącego w świetnej formie Brazylijczyka. Po kontuzji Walkera Pep wprowadził ofensywnego Zinczenkę na lewą stronę, a Joao Cancelo przestawił na prawą. Dokonał takiego manewru aby pozostać sobą, czyli wizjonerem, który zawsze stara się kalkulować inaczej niż wszyscy. Bo pewnie dziewięciu na dziesięciu trenerów wstawiłoby na te osiemnaście minut, aby utrzymać wynik prawdziwego obrońcę Nathana Ake. Próbowaliby przetrwać i tyle. Byłoby to pewnie w oczach Pepa jakąś oznaką jego słabości. Poza tym zburzyłoby system. Efekt był jednak taki, że obie bramki dla Realu padły dzięki tym poluzowanym flankom City.
Jak zauważa „The Guardian”, „aby znaleźć błąd systemu w zespole systemowym należałoby nakłonić mistrzów Anglii, aby choć na chwilę zapomnieli o nim. Bo futbol na takim poziomie pucharowym potrafi zabrać piłkarzy w tak dziwne emocjonalne przestrzenie, że to one decydują, a nie wypracowane schematy”. A tak naprawdę w żadnym z rewanżowych meczów tegorocznej edycji Ligi Mistrzów piłkarze City nie poszli na całość (ze Sportingiem i Atletico były remisy 0:0).
Mówiąc wprost: drużyna, która próbuje na co dzień prezentować tę samą idealną piłkę, wciąż gra na zimno, kiedy sytuacja wymaga gry gorącej.
Anglicy przypuszczają, że ten brak umiejętności postawienia kropki nad i przez Guardiolę na arenie międzynarodowej to też efekt kruchości klubu, który w obecnej formule funkcjonuje dopiero nieco ponad dekadę. Oczywiście niewątpliwym sukcesem Guardioli i całej jego hiszpańskiej ekipy było zainstalowanie tzw kultury piłkarskiej i stylu w „projekcie”, który w sumie istnieje tak krótko. Ale to jednak wciąż nowy budynek, pewna idea, choć poparta wielkimi pieniędzmi i znakomitymi ludźmi. „Nic dziwnego, że potrafi ugiąć się pod takim wiatrem jaki zrobił w środę Real” – zauważają.
„Santiago Bernabeu jawi się jako jedyna fabryka snów, która pozostała w tym coraz bardziej cynicznym świecie algorytmów, kamer i dronów. Analog wygrał w technologią cyfrową” – to na koniec efektowny cytat z „El Mundo”.
Przesadzony? Nawet jeśli, to tylko trochę…
Przejdź na Polsatsport.pl