Trzy dni do finału LM. O dwóch takich, co zapamiętali walkę w Kijowie, a tylko jeden może się zemścić
Przed sobotnim finałem Ligi Mistrzów między Liverpoolem a Realem Madryt oba kluby żywią się historiami, które mogą jeszcze bardziej wzmocnić determinację. Decydujące starcie tych samych ekip w 2018 roku w Kijowie odbiło się traumą u dwóch zawodników, ale tylko jeden z nich ma szansę powetować sobie tamto fatum.
To, co wydarzyło się wówczas, trudno nazwać niefartem czy zwykłym niepowodzeniem. Tamte wypadki miały decydujący wpływ na przebieg meczu, obaj piłkarze na długo zapamiętali swoje dramaty i jak to w życiu bywa, jeden z nich podniósł się dość szybko, a w przypadku drugiego jeden fatalny położył się cieniem na całej karierze.
ZOBACZ TAKŻE: Liverpool i Real szykują się do bitwy o Paryż. Tam może wydarzyć się wszystko
Jeśli Mohamed Salah, bo on jest jednym z bohaterów tej opowieści, pała żądzą rewanżu na Sergio Ramosie, musi przekuć swoją złość na cały Real, a nie na ówczesnego kapitana. Dziś środkowy obrońca gra w PSG i mimo olbrzymich aspiracji obejrzy mecz w Paryżu jako widz, a nie jego uczestnik. Jak na ironię obecną drużynę Ramosa wyeliminowali Królewscy, ale nie on jest najistotniejszą postacią tej historii, lecz egipski napastnik Liverpoolu. Oglądając po latach powtórki tamtego meczu nie sposób oprzeć się wrażeniu, że rywal celowo ściągnął Salaha do ziemi, powodując u niego kontuzję barku. Była to dopiero 25 minuta meczu, więc trudno uznać, że wydarzenie to pozostało bez wpływu na finał, który Real wygrał ostatecznie 3:1.
Wygląda jednak na to, że Salah pamięta finał w Kijowie, ale nie żywi szczególnej urazy. Ale pamięta… - To był najgorszy moment w mojej karierze. Byłem wtedy przygnębiony. Mieliśmy dobry sezon i przyjechaliśmy na finał Ligi Mistrzów, a potem ta kontuzja Dowiedziałem się o wyniku meczu w szpitalu – mówił niedawno angielskim dziennikarzom.
Jakaś zadra pewnie pozostała. Salah dopominał się przecież, by spotkać się z Realem w finale, ale jak twierdzi teraz, większe znaczenie ma dla niego zdobycie przez The Reds trzeciej korony. Po zgarnięciu Pucharu Anglii i Pucharu Ligi Angielskiej podopieczni Jurgena Kloppa do końca łudzili się, że wyprzedzą w tabeli Manchester City w Premier League. I byli tego blisko, kiedy w ostatniej kolejce lider niespodziewanie przegrywał u siebie z Aston Villą 0:2. Wygrał jednak 3:2 i plan wygrania wszystkiego w sezonie, co tylko można, przestał być aktualny. Liga Mistrzów, której Liverpool posmakował ostatnio w 2019 roku, ma jednak szczególny wymiar. Stąd podporządkowanie wszystkiego temu celowi. „Jeszcze nie skończyliśmy” - napisał na Twitterze Salah. Ponieważ trener The Reds ciągle żyje w obawie o jego pełną dyspozycję, przeciwko Wolverhampton Egipcjanin zagrał tylko 31 minut. Zdobył bramkę, jego drużyna wygrała 3:1.
- Salah może mówić sobie, co chce – oświadczył Karim Benzema, najlepszy piłkarz Ligi Mistrzów tego sezonu, niekwestionowana gwiazda Realu, pytany o to, czy Salah będzie się mścił. Francuski napastnik rozgrywa rewelacyjny sezon, strzelił 44 gole, z czego 16 w Champions League. Jego zdaniem i piłkarze, i kibice Anglików są zbyt pewni siebie. Jak widać przedmeczowe gierki psychologiczne rozgorzały w najlepsze, a zasługą hiszpańskiej strony – tak mediów, jak i kibiców – jest przypominanie historii drugiego tragicznego bohatera finału 2018. To właśnie Benzema wykorzystał katastrofalny błąd niemieckiego bramkarza Liverpoolu Lorisa Kariusa, który wyrzucił piłkę wprost w niego. Dwa kolejne gole dołożył Gareth Bale (teoretycznie ma szansę na występ w kolejnym finale), przy jednym z nich piłka przelała mu się przez ręce, i Królewscy wywalczyli 13. Puchar Europy.
Karius jednak po tym meczu się nie podniósł jak Salah. Jego kariera na dobrą sprawę legła w gruzach, a tak naprawdę mało kto pochylił się nad przyczyną jego fatalnej dyspozycji. Przypomnijmy, że jeszcze przed pierwszym błędem bramkarz Liverpool został trafiony w głowę łokciem przez Ramosa, a więc sprawcę wielu nieszczęść tego wieczoru. Jeszcze kilka dni po finale Karius miał wstrząśnienie mózgu. Nie mógł zatem dobrze funkcjonować podczas meczu. Ale sport jest brutalny i nie wybacza błędów. Mało kto pamiętał też, że dzięki Kariusowi Liverpool w ogóle znalazł się w finale.
ZOBACZ TAKŻE: Mohamed Salah: Jestem najlepszym piłkarzem na świecie
Tuż po tamtych wypadkach Niemiec wypożyczany był do Besiktasu Stambuł i Unionu Berlin. W Turcji rozegrał 67 meczów, w których wpuścił 95 goli, po powrocie do ojczyzny zaliczył zaledwie pięć spotkań w barwach stołecznego klubu. Ostatnio pomagał kolegom z Liverpoolu, ale bez szans na grę. Na to, jak rozwija się jego kariera po finale w Kijowie spoglądają nie tylko trenerzy, ale również sztaby psychologów. Poddany presji Karius już nigdy nie był pewny w bramce, a wszyscy mieli w pamięci tragiczny koniec innego niemieckiego bramkarza Roberta Enke, który w skutek permanentnego stresu popadł w depresję i popełnił samobójstwo.
„Do tej pory tak naprawdę nie spałem… Sceny wciąż przewijają się przez moją głowę. Nieskończenie przepraszam. Wiem, że zepsułem to dwoma błędami i was wszystkich zawiodłem. Wrócimy silniejsi” – instagramowy wpis Kariusa nazajutrz po finale w Kijowie mógł naprawdę niepokoić. Na szczęście nie wydarzyło się nic złego, bo Liverpool wciąż sowicie go wynagradza, ale tak naprawdę to już nie pierwszy, a piąty bramkarz wicemistrza Anglii, który zapewne nigdy nie wróci na pułap sprzed czterech lat. Jak podkreślają jego koledzy i trenerzy, z pewnego siebie, pogodnego chłopaka stał się zamkniętym w sobie uczestnikiem treningów. I w przeciwieństwie do Salaha nie będzie miał okazji poszukać rewanżu na Realu, Benziemie czy Bale’u. Kolejny raz potwierdziła się maksyma, że bramkarz jest jak saper – myli się tylko raz…