Roland Garros: Pięć setów, czyli przywilej tylko dla mężczyzn
Z 10 najwyżej rozstawionych tenisistek po trzech rundach French Open w rywalizacji pozostała tylko jedna, a spośród teoretycznie 10 najlepszych tenisistów - aż dziewięciu. Gdyby jednak panowie nie grali do trzech wygranych setów, byłoby ich tylko czterech.
Na co dzień w turniejach WTA i ATP obie płcie grają do dwóch wygranych setów. Sytuacja zmienia się w imprezach wielkoszlemowych - Australian Open, French Open, Wimbledonie i US Open. W nich mężczyźni do zwycięstwa potrzebują trzech wygranych partii.
Temat wydłużenia kobiecej rywalizacji wraca co jakiś czas, zwykle jednak w atmosferze mało poważnej. W marcu kij w mrowisko włożył Stefanos Tsitsipas. Grek stwierdził, że jeśli kobiety oczekują nagród tej samej wysokości co mężczyźni, to również powinny grać w formacie "best of 5".
Tsitsipas zastrzegł, że jego zamiarem nie jest wywołanie kontrowersji, ale w rzeczywistości, poza pyskówką w mediach społecznościowych, nic jego komentarz nie przyniósł.
W Wielkim Szlemie doszło do zrównania wysokości nagród dla obu płci, ale to, co Grek postrzega za niesprawiedliwość wobec mężczyzn, można też odbierać w odwrotną stronę. Pięciosetowy format faworyzuje bowiem zawodników lepszych. Jeśli stracą koncentrację i przegrają jedną lub nawet dwie partie, to wciąż mogą odwrócić losy meczu. Czołowe tenisistki tak dużego marginesu błędu nie mają.
ZOBACZ TAKŻE: Iga Świątek z trzecią najdłuższą serią zwycięstw od 2000 roku
Co ciekawe, gdyby mężczyźni grali do dwóch wygranych setów, to Tsitsipas w obecnej edycji French Open odpadłby już w pierwszej rundzie. 23-letni Ateńczyk, rozstawiony w stolicy Francji z numerem czwartym, przegrywał z Włochem Lorenzo Musettim 5:7, 4:6, by kolejne partie wygrać 6:2, 6:3, 6:2. Ostatecznie poległ w 1/8 finału.
Gorącą zwolenniczką pięciosetowej rywalizacji u kobiet jeszcze rok temu była słynna Amelie Mauresmo.
- Jestem w pełni za pięcioma setami. To wyniosłoby kobiecy tenis na zupełnie inny poziom. Na początku mogłoby to funkcjonować w finałach Wielkiego Szlema, a następnie na coraz wcześniejszych etapach - mówiła zwyciężczyni dwóch imprez tej rangi z 2006 roku.
Teraz jednak, jako dyrektor paryskiej imprezy, wypowiada się bardziej powściągliwie.
- Wprowadzenie pięciosetowych meczów dla kobiet na cały turniej byłoby skomplikowane. Myślę, że potrzebne byłoby kilka lat, aby zawodniczki przywykły do takiego wysiłku. Dodatkowo utrudniałoby to przygotowanie programu zawodów - przekazała Francuzka.
Świadomych korzyści z dłuższych meczów i gotowych na wyzwanie zawodniczek nie brakuje, ale optymistkami w tej kwestii nie są.
- Pięć setów byłoby dla mnie świetne, bo aspekt fizyczny jest moim atutem. Uważam jednak, że to się nigdy nie zdarzy. Turniej musiałby trwać miesiąc albo trzeba by było dobudować z 15 kortów - przyznała rozstawiona z numerem czwartym Maria Sakkari, która odpadła w drugiej rundzie.
Greczynka przegrała z 81. w światowym rankingu Czeszką Karoliną Muchovą 6:7 (5-7), 6:7 (4-7).
Iga Świątek, jedyna wciąż rywalizująca we French Open zawodniczka z Top 10, wypowiedziała się w podobnym tonie. Liderka światowego rankingu nie miałaby nic przeciwko pięciu setom, bo także czuje, że ma nad rywalkami fizyczną przewagę, ale jej zdaniem specyfika dzisiejszego świata nie sprzyja takiemu rozwiązaniu.
- Moim zdaniem nigdy do tego nie dojdzie, bo świat pędzi coraz bardziej i dla fanów bardziej widowiskowe może być oglądanie krótszych meczów. Patrząc nawet na zmiany dotyczące tie-breaków widać, że tendencja jest do skracania spotkań - zwróciła uwagę Polka.
Wydaje się, że Świątek trafiła w sedno. W przeszłości kobiety grywały bowiem pięciosetowe mecze, ale zrezygnowano z tego z powodu... kiepskiej oglądalności telewizyjnej.
Po raz ostatni obowiązywały one w latach 1984-98, gdy w takim formacie rozgrywane były finałowe mecze imprez WTA Finals. Ostatecznie trzy z nich okazały się pięciosetowymi bojami. W 1990 roku Jugosłowianka Monica Seles pokonała Argentynkę Gabrielę Sabatini 6:4, 5:7, 3:6, 6:4, 6:2, a w 1995 i 1996 w takich okolicznościach zwyciężała Steffi Graf. Najpierw Niemka wygrała ze swoją rodaczką Anke Huber 6:1, 2:6, 6:1, 4:6, 6:3, a następnie ze Szwajcarką Martiną Hingis 6:3, 4:6, 6:0, 4:6, 6:0.
Aby obie płcie rywalizowały na tych samych zasadach, jest jeszcze jedna możliwość - skrócenie meczów mężczyzn, przeciwko czemu nic nie ma Serb Novak Djokovic. Zdaniem lidera rankingu turniejowy kalendarz jest niezwykle napięty i w ciągu roku rozgrywają mnóstwo spotkań.
- W zasadzie gramy od 1 stycznia do końca listopada. Praktycznie każdego tygodnia jest gdzieś turniej. Żadna inna dyscyplina nie ma tak długiego sezonu - podkreślił.
Pisząca dla WTA Courtney Nguyen uważa, że skrócenie męskich spotkań mogłoby spowodować, że najlepsi tenisiści rywalizowaliby także w innych konkurencjach.
- Fani mieliby okazję częściej oglądać gwiazdy. Nie wiem dlaczego miałby to być zły interes. Chciałabym powrotu do tenisa, w którym najlepsi grają także deble i miksty. Szczególnie miksty mogłyby być pasjonujące - oceniła.
O perspektywie gry w parze z Hiszpanem Rafaelem Nadalem z entuzjazmem wypowiadała się Świątek.
- Bardzo chciałabym z nim zagrać, byłoby to wspaniałe doświadczenie. W obecnej sytuacji chcę jednak, żeby pozostał skupiony na singlu - przyznała.
Skrócenie wielkoszlemowych meczów mężczyzn niesie przede wszystkim jedno ryzyko - wzorem kobiet w pierwszych rundach częściej odpadaliby najlepsi, a wtedy pojawiłaby się presja, aby... wrócić do tradycyjnego pięciosetowego formatu.
- W Wielkim Szlemie powinno zostać tak, jak jest teraz. Gra do trzech wygranych setów czyni je wyjątkowymi, to element historii. Wygranie Wielkiego Szlema wymaga od zawodników czegoś więcej - większej siły mentalnej, fizycznej, bycia solidnym przez dłuższy czas - uważa Nadal.
W tym roku w Paryżu, oprócz Tsitsipasa, dzięki pięciu setom pierwszą część turnieju z zawodników z Top 10 zdołali przetrwać m.in. rozstawiony z "trójką" Niemiec Alexander Zverev i Hiszpan Carlos Alcaraz (nr 6.) w drugiej rundzie oraz w trzeciej Norweg Casper Ruud (nr 8.), pogromca Huberta Hurkacza w 1/8 finału.
Przejdź na Polsatsport.pl