Show w Londynie, czyli Argentyna gotowa na mistrzostwo świata

Piłka nożna
Show w Londynie, czyli Argentyna gotowa na mistrzostwo świata
fot. PAP

Jeśli ktoś widział mecz Argentyńczyków z Włochami na Wembley, nie powinien mieć wątpliwości. Zespół z Ameryki Południowej to murowany kandydat do wygrania mundialu w Katarze.

Show, jaki dali 34-letni liderzy Leo Messi, Angel Di Maria i spółka, był tak spektakularny, że trudno sobie przypomnieć równie dobry w ich wykonaniu z ekipą Albicelestes. Mecz odbył się w wyniku porozumienia federacji piłkarskich Ameryki Południowej i Europy (CONMEBOL, UEFA), dzięki któremu zwycięzca Copa America i mistrz Europy znów mierzą się po latach (ostatnio w 1993 roku) o prestiżowe międzykontynentalne trofeum.

 

ZOBACZ TAKŻE: Ukraina zagra o awans na mundial

 

To był strzał w dziesiątkę, bo konfrontacja dwóch najlepszych piłkarsko kontynentów w ich najlepszym wydaniu jest mega gratką właściwie dla wszystkich. 90 tysięcy biletów na londyński stadion wyprzedano błyskawicznie, a sama oprawa z dziesiątkami tysięcy gorących kibiców z obu stron i całą celebrą wyglądała jak prawdziwy finał mundialu. - Skoro, Włosi nie dostali się na turniej w Katarze, to potraktujmy ten mecz jak finał mistrzostw świata - powiedział przed meczem trener Argentyńczyków Lionel Scaloni. I jak się okazało, wcale się nie zgrywał...

 

Owszem, Włosi przyjechali do Londynu wciąż poranieni druzgocącą porażką w półfinałowym barażu z Macedonią Północną i bolesną świadomością, że nie zagrają w drugim mundialu z rzędu. Ale jednak w możliwie najsilniejszym składzie, doskonale pamiętając, że właśnie na tym stadionie w lipcu ubiegłego roku podnieśli Puchar za mistrzostwo Europy, pokonując Anglię w rzutach karnych.

 

Z dokładnie tą samą defensywą i bramkarzem, z symbolem Squadra Azzurra Giorgio Chiellinim, który w wieku 38 lat i po 116 meczach kończył reprezentacyjną karierę. Z tym samy trenerem Roberto Mancinim, który mimo porażki w eliminacjach, pozostał na stanowisku, bo ścieżka, którą obrał wydaje się jak najbardziej prawidłowa.

 

Argentyna natomiast niesiona zwycięstwem po 28 latach w Copa America w ubiegłym roku i faktem, że nie przegrała w 31 kolejnych spotkaniach, chciała się potwierdzić w starciu z drużyną europejską.

 

"Ileż tu jest wspólnych historii" - wyliczał dziennik "Ole" wydawany w Buenos Aires, wspominając rzeczy, które łączą oba narody. Włoskie korzenie większości Argentyńczyków, podobny zaśpiew w mówieniu, Maradonę, papieża, umiłowanie do jedzenia, tradycji, rodziny, wiary, a nawet tego, że tylko w tych obu krajach na babcię mówi się: nonna (po hiszpańsku abuela). No i wielkie mecze na mistrzostwach świata z tym w 1990 roku w Neapolu, gdzie Maradona i spółka zamknęli drogę gospodarzom turnieju do finału.

 

Efektownie nazwane wydarzenie Finalissima miało to wszystko pięknie spinać. I spięło. Mecz toczył się w niezwykłym tempie i stał na kosmicznym poziomie. Włosi trzymali fason, mieli nawet bardzo dobrą sytuację, aby strzelić gola, ale agresja Argentyńczyków, połączona z finezją największych gwiazd właściwie zdmuchnęła Italię z boiska.

 

Harówka Messiego, Di Marii, Martineza czy de Paula była naprawdę na miarę finału wielkiej imprezy. Dryblowali, biegali przez cały mecz właściwie nie zatrzymując się, walczyli o odbiór piłki na własnej połowie. Do tego dodawali magii, którą po prostu mają w sobie. Messi, który jak sam przyznał, miał nieudany sezon w Paryżu i wielu mówiło, ze to już jego schyłek, gra obecnie w reprezentacji jak nigdy dotąd. Kiedyś wynoszony pod niebiosa za grę w Barcelonie i wciąż pozostawiający niedosyt po występach w kadrze dziś odwrócił te proporcje. To w Argentynie jest wielki.

 

Scaloni mówi wprost, że Leo zaczął grubo po trzydziestce rozumieć futbol znacznie lepiej niż dawniej. Pogodził się też z tym, albo raczej odetchnął, że drużyna narodowa chyba po raz pierwszy w jego karierze nie jest zależna wyłącznie od niego. Skończyła się "Messidependencia", jak piszą Argentyńczycy. Ten zespół stał się samowystarczalny. No i ma genialnego trenera stratega, którego prezydent federacji AFA Claudio Tapia wytrzasnął właściwie znikąd. Scaloni objął drużynę tymczasowo po Jorge Sampaolim, którego był asystentem w trakcie nieudanego mundialu w Rosji w 2018 roku. A okazało się, że on z pomocą do niedawna jeszcze świetnych zawodników: Pablo Aimara, Waltera Samuela czy Roberto Ayali to świetna opcja na lata. Liderzy wreszcie mają u steru autentyczne autorytety, a nie tylko bardzo znane nazwiska trenerskie jak to dotąd bywało, a oni sami uzupełnili skład zdolną młodzieżą 22, 23-latków, którzy w drużynie narodowej mogą być przydatni nawet przez następną dekadę.

 

Wreszcie nie ma rywalizacji wewnątrz przepełnionej zwykle liczbą gwiazd ekipy i nie ma konieczności godzenia ambicji, gaszenia pożarów, znoszenia kaprysów, a w efekcie przeżywania rozczarowań. Scaloni zadbał o balans i dobra taktykę. Postawił na uszczelnienie obrony, dzięki temu tak długa passa przez porażki.

 

Sam Messi, który ni stąd ni z owąd z milczka stał się gadułą (podczas zgrupowania w Bilbao wypowiadał się nawet na temat reprezentacji Polski i Roberta Lewandowskiego) przyznał, że trzeba grać po europejsku, bo jak masz dobrą defensywę, to zawsze coś można na tym skonstruować i w końcu wygrać.

 

Dzięki temu właśnie Argentyńczycy podnieśli Copa America na Maracanie pokonując Brazylię, a teraz wygrali Finalissimę. Skłoni do przesady i podatni na targanie emocjami rodacy Messiego już nazwali tę odrodzoną reprezentację La Scalonetą, oczywiście na cześć selekcjonera.

 

Na oficjalnej stronie federacji pojawił się nawet zabawny filmik, w którym La Scaloneta (autobus wypełniony graczami Albicelestes) jest napędzana nie końmi, ale prawdziwymi lwami. Akurat to porównanie jest jak najbardziej trafne. Owszem, dzisiejsza Argentyna to wciąż polot, piłkarskie fajerwerki i ugruntowani bohaterowie wyobraźni, którzy nie schodzą ze sceny, ale przede wszystkim walka. Jeden za drugiego. Bez względu na status i wiek. Do 94 minuty, nawet w meczu, który jest już dawno wygrany, jak było to na Wembley.

 

La Scaloneta jest gotowa na mundial już dziś i pewnie Argentyńczycy mogą żałować, że turniej rozpocznie się dopiero w listopadzie. My z kolei patrząc na zbitkę Finalissimy i nasz występ we Wrocławiu z Walią, możemy być szczęśliwi, że do naszego grupowego spotkania z Argentyną jest jeszcze trochę czasu...

Cezary Kowalski/Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie