Wnioski i oceny po meczu z Belgią. Zimny prysznic był potrzebny. Tylko czy coś zmieni?
W poprzednich trzech meczach kadra Michniewicza mierzyła się z przeciętnymi rywalami i słabą grę tuszowała szczęściem. W starciu z mocniejszym rywalem nasza defensywa została obnażona. Okazało się, że król jest nagi. Wynik 6:1 jest teraz modny, ale w tenisie, jak gra Iga Świątek. I tak dobrze, że nasi nie trafili w dziesiątkę, a byli blisko, gdyby nie Drągowski w bramce.
Taki wstrząs niektórym dobrze zrobi, na czele z Lewandowskim, który był ostatnio bardziej celebrytą w Monaco, Cannes i Paryżu, niż zawodowym piłkarzem. Kwestia, czy ten wstrząs jest w stanie sprawić, że za pół roku w Katarze zobaczymy mocną reprezentację Polski.
Biorąc pod uwagę niesamowitą serię zwycięstw i triumf Roland Garros, trudno się polskim piłkarzom dziwić, że zapatrzyli się w Igę Świątek (Robert Lewandowski osobiście nawet poleciał do Paryża na finał i wyściskał tenisistkę). Szkoda tylko, że zapatrzyli się przewrotnie. 6:1, czy 6:0, to ostatnio modne wyniki w meczach Igi, ale nasi, zamiast wygrać piłkarskiego seta, boleśnie przegrali go 1:6.
Trzy zepsute koła w samochodzie
W tym momencie jednak nie jest czas, ani na śpiewanie naszej narodowej, piłkarskiej pieśni „Polacy nic się nie stało”, ani na bicie w dzwony, granie larum i ogłaszanie tragedii, narodowej klęski. 1:6 w Brukseli to była dla kadry Michniewicza dobra lekcja pokory i powrotu do rzeczywistości, jeśli ktoś stracił głowę po awansie do finałów mistrzostw świata. Druga drużyna w światowym rankingu FIFA pokazała nam miejsce Polski w szyku. Teraz trzeba mądrze pracować, by miejsce w tym szyku do mundialu w Katarze choć trochę poprawić.
Słynny był przed laty skecz kabaretu Tey, w którym Smoleń z Laskowikiem stwierdzają, że co prawda w samochodzie nawaliło jedno koło, ale przecież trzy pozostałe są sprawne. W Brukseli było odwrotnie, momentami mieliśmy jedno koło sprawne, a trzy zepsute, w tym czerwcowym kabriolecie trenera Michniewicza. A w drugiej połowie to już wszystkie cztery koła nawaliły, a na dodatek selekcjoner nie miał zapasowego.
Jedna piękna akcja to za mało
Belgowie co prawda od początku cisnęli nas niemiłosiernie, ale zaczęło się dla nas niezwykle optymistycznie. Nie tylko ze względu na to, że prowadziliśmy 1:0. Akcja, po której Robert Lewandowski strzelił gola, była jedną z najpiękniejszych w wykonaniu polskiej reprezentacji w XXI wieku. Wirtuozerskie kierunkowe przyjęcie piłki piętką przez Piotra Zielińskiego, wyprzedzenie rywali, dokładna klepka z Sebastianem Szymańskim, który kapitalnie z pierwszej piłki zagrał prostopadle, z wyczuciem, do wbiegającego za plecy obrońców „Lewego”.
Sam gol to też poezja gry snajpera. Robert złapał piłkę na czubek buta, niemal robiąc szpagat w powietrzu i gdy wydawało się, że bramkarz Belgów zablokuje jego strzał, Lewandowski sprytnie zewnętrzną częścią lewej nogi trącił piłkę w kierunku krótkiego rogu. Ośmiu na dziesięciu napastników spartoliłoby koncertowo tę okazję. Sam „Lewy” nie wykorzystał w swojej karierze dziesiątek dużo lepszych sytuacji, ale tu pokazał kunszt.
Narodziny magicznego trójkąta?
W tym momencie przemknęła mi przez głowę taka myśl, że to są może w reprezentacji Polski „narodziny magicznego trójkąta”: Zieliński – Szymański, Lewandowski, który będzie nas radował, a niszczył rywali, na katarskich boiskach podczas mistrzostw świata. W sumie nadal nic nie stoi na przeszkodzie, by tak rzeczywiście było, ale patrząc na ich dalszą grę z Belgią, to można mieć wątpliwości, czy z silnymi rywalami będą w stanie to robić.
W Brukseli bowiem ten „magiczny trójkąt” już żadnej dobrej akcji nie rozegrał. Zieliński, który zagrał dobrze z Walią, w Brukseli tylko w I połowie brał grę na siebie, po przerwie w swoim stylu zgasł i chował się za plecami rywali.
Szymański niby tą asystą przy golu Lewandowskiego zamknął usta „Siwemu Bajerantowi” i pokazał, że Paulo Sousa popełniał błąd, nie powołując go do kadry, ale tylko przez pół godziny racja była po stronie Szymańskiego. Później grał bardzo słabo i w ofensywie i w defensywie, stracił piłkę w polu karnym przy pierwszym golu dla Belgii, w końcu został zmieniony.
Za dużo celebryty, za mało napastnika
Lewandowski strzelił w środę super gola, ale poza tym – podobnie jak z Walią - grał słabo, tracił piłki, za długo je przetrzymywał, niczego nie wykreował. Na dodatek, na spółkę z Zielińskim, stracił w środku pola piłkę i z tej akcji Belgowie strzelili kluczowego gola na 2:1, po którym wszystko się u nas posypało. Mam wrażenie, że trochę tego wielkiego świata i kolorowych świateł w życiu kapitana naszej kadry było ostatnio za dużo.
Formuła 1 w Monaco, czerwony dywan na festiwalu filmowym w Cannes, w Paryżu loża VIP-ów na finałach Igi Świątek i Rafaela Nadala w Roland Garros. To obrazki raczej z życia celebryty, a nie zawodowego piłkarza, na kilka dni przed trudnymi meczami z Belgią i Holandią w Lidze Narodów. Kłótnie z Bayernem też nie wpływają dobrze na grę i formę psychiczną Lewandowskiego. Kwestia, czy i gdzie będzie grał od sierpnia, jest kluczowa i dla niego i dla reprezentacji Polski.
Czerwiec nam nie służy
Generalnie ten mecz nie był w najlepszym momencie dla polskich piłkarzy. Wielu z nich wygląda na wycieńczonych sezonem i psychicznie i fizycznie. Do tego mieliśmy dłuższą niż inni przerwę w meczach, bo zagraliśmy z Walią z wyprzedzeniem (ze względu na to, że rywale mieli barażowy mecz z Ukrainą o mundial).
Michniewicz dał więc piłkarzom kilka dni wolnego i to wszystko było niestety widać w Brukseli. Rozprężenie, braki szybkościowe, kondycyjne, w drugiej połowie ta drużyna wyglądała momentami żałośnie. Gdyby to był boks, to aż prosiło się, by trener rzucił ręcznik na ring.
Dziwacznie to brzmi, ale w przegranym 1:6 meczu najlepszym naszym zawodnikiem był bramkarz Bartłomiej Drągowski. Gdyby nie on, to spotkanie mogło skończyć się dwucyfrówką, bo kilka razy obronił bardzo trudne strzały. Belgowie trafiali też w słupki, a Eden Hazard nie trafił do pustej bramki. Mogło być może nie 10:1 dla Belgii, ale powiedzmy 10:3, bo w końcówce spotkania znakomitych okazji nie wykorzystali Nicola Zalewski i Adam Buksa, szansę miał też Matty Cash.
Bez sympatii dla Diabłów
To pokazuje, że był to trochę taki czerwcowy wesoły futbol po sezonie, gdy zawodnicy są zmęczeni, różnie podchodzą do gry w kadrze. Belgowie z niezbyt wielkim zaangażowaniem podeszli do tego z Holandią i zostali srogo skarceni (De Bruyne mówił, że dla niego takie mecze w Lidze Narodów, po ciężkim sezonie w klubie, są bez sensu, za co został skrytykowany przez media i kibiców). Podrażnieni tym laniem z Holandią, w środę gracze Roberto Martineza skarcili Polaków.
Przebój zespołu The Rolling Stones „Sympathy For The Devil” to z pewnością nie będzie najmilej słuchana piosenka przez polskich piłkarzy po meczu z „Czerwonymi Diabłami”. A Belgia to kraj ponad 10 razy mniejszy od Polski, który ma prawie cztery razy mniej ludności. Potrafią jednak świetnie technicznie wyszkolić swoich piłkarzy. I jeśli któreś pokolenie ma się w końcu spełnić podczas mistrzostw świata w Katarze, to bardziej będzie to chyba pokolenie De Bruyne, Hazarda i Lukaku niż generacja Lewandowskiego, Glika i Krychowiaka.
To były cztery słabe mecze i dobra połówka ze Szwecją
Zbigniew Boniek ocenił, że Polska z Belgią zagrała lepiej niż z Walią, ale na niewiele to się zdało. I faktycznie w pierwszej połowie tak było, bo druga to już była tragedia, w defensywie graliśmy gorzej niż San Marino. Nie było krycia, przekazywania sobie rywali, nasi zawodnicy byli wolni, spóźnieni, oszołomieni.
Patrząc na chłodno, te cztery mecze za kadencji Czesława Michniewicza, to ogólnie były bardzo słabe występy Biało-Czerwonych, tylko całość została ładnie przypudrowana przez dobrą drugą połowę meczu ze Szwecją i – najważniejszy w tym wszystkim – awans do finałów mistrzostw świata (można się tylko momentami zastanawiać, po co my do tego Kataru polecimy).
To były w większości fragmentów cztery słabe mecze drużyny Michniewicza. W debiucie ze Szkocją rozpacz – daliśmy się stłamsić, mieliśmy kłopoty z wyjściem z własnej połowy. Remis był bardzo szczęśliwy. W Lidze Narodów też fartownie wygraliśmy z Walią, ale trzeba pamiętać, że była to Walia B, oszczędzająca się na baraż z Ukrainą, a i tak przez 60 minut była od nas lepsza we Wrocławiu. Bruksela wiadomo – jedna z najwyższych porażek i największych kompromitacji w historii polskiej piłki.
Inna optyka meczu ze Szwecją
I teraz mecz ze Szwecją, na który po sukcesie patrzyliśmy wyłącznie przez pryzmat pierwszej połowy i awansu na mundial. Ale po tym laniu w Brukseli, spójrzmy na niego też przez pryzmat pierwszej części. Przeciętna obecnie Szwecja była wtedy zdecydowanie lepsza od Polski, stwarzała groźne sytuacje, wreszcie uratował nas Wojciech Szczęsny.
To był jednak przez 50 minut nasz zły mecz. Uratowaliśmy się dzikim fartem, który doprowadził do tego, że Szwecja zgasła po rzucie karnym dla Polski i wtedy przez pół godziny pograliśmy dobrze. Tak naprawdę to jednak nie tyle nasi, ale bardziej włoski sędzia Orsato i szwedzki piłkarz Karlstroem odwrócili losy tego meczu i trochę wypaczyli nam rzeczywistość i prawdziwą wartość obecnej reprezentacji Polski.
Czas na wnioski i poprawę gry
Orsato nie pokazał czerwonej kartki Góralskiemu (zły pomysł Michniewicza z wystawieniem tego zawodnika, który długo pauzował po ciężkiej kontuzji) za brutalny faul, a – obiektywnie patrząc - powinien i wtedy trudno byłoby się Biało-Czerwonym podnieść. Karlstroem na początku drugiej połowie kompletnie bezsensownie sfaulował w niegroźnej sytuacji Krychowiaka, będącego tyłem do bramki i nagle wszystko się odwróciło po golu Lewandowskiego z karnego.
Ale mecze ze Szkocją, Walią, Belgią pokazują, że jak ich nie ma na boisku takich Orsato i Karlstroemów, gdy przeciwnicy – nawet ci mocno średni – grają dobrze i nie popełniają skandalicznych błędów, to mamy z grą kadry Michniewicza mocno pod górkę.
Pozostaje mieć nadzieję, że ten zimny prysznic, sprowadzenie na ziemię w Brukseli, sprawią, że trener i piłkarze przestaną chodzić z głową w chmurach, wyciągną wnioski i stopniowo gra naszej kadry będzie się do listopada poprawiać.
Niebezpieczny trend Michniewicza
Michniewicz musi przezwyciężyć pewien niebezpieczny trend, który można było u niego zauważyć, gdy prowadził młodzieżową reprezentację Polski i Legię. Czyli dobre początki, a słaby koniec. Z młodzieżówką awans do finałów mistrzostw Europy, ale na koniec sromotne lanie – porażka 0:5 z Hiszpanią i nie wyszliśmy z trudnej grupy.
Z Legią Michniewicz awansował do fazy grupowej Ligi Europy, ograł Slavię Praga, Leicester City i Spartaka Moskwa, ale jednocześnie zaliczył kompromitującą serię porażek w Ekstraklasie i został zwolniony. A przecież, jak mawiał klasyk Leszek Miller, prawdziwego mężczyznę poznaje się po tym, jak kończy, a nie jak zaczyna. Nie traćmy nadziei, że Michniewicz i jego piłkarzy uraczą nas happy endem na mundialu w Katarze.
Zimny prysznic i dla Polaków i Belgów
Zbigniew Boniek powiedział też kiedyś, że Piotr Zieliński jest lepszy od Kevina De Bruyne, co wiele osób mu wczoraj wypomniało. Uważam, że Zibi w pewnym sensie ma rację – pomocnik Napoli mógłby grać na miarę de Bruyne, a czasami nawet być bardziej błyskotliwym (co mu się co jakiś czas zdarza), gdyby grał cały czas na maksa swych możliwości, a grywa tak rzadko, tylko w pojedynczych meczach i akcjach.
Nie ma też się co za bardzo samobiczować po tym laniu w Brukseli. De Bruyne i Hazard kilka dni wcześniej też dostali z Holandią kubeł zimnej wody na głowę, też mogli dostać całego seta (sześć gemów-goli) od Pomarańczowych, skończyło się na 1:4. A Hazard to ma ciągły chłodny prysznic w Realu Madryt od momentu transferu. Trzeba więc się podnieść i walczyć w myśl maksymy – Never Say Die (nigdy się nie poddawaj).
Dobrze, że nie Belgia – Polska CM 7:1(1)
Póki co zrobiło nam się niestety trochę kabaretowo po tym 1:6 w Brukseli. Kibice i media nie oszczędzają piłkarzy, ale oni też przecież nie oszczędzili nam wstydu swoją grą i niektórzy trochę brakiem ambicji, determinacji, walki do końca w drugiej połowie. Jeden z internautów, nawiązał żartobliwie do polityki, wypisując hasło: „Belgia, czyli Bruksela, dla Polaków = samo zło”.
Dobrze, że mecz nie skończył się wynikiem 7:1 dla Belgii, bo złośliwcy już szykowali plansze do memów z napisem: Belgia - Polska CM 7:1(1). Nawiązując do słynnych 711 połączeń telefonicznych Michniewicza z „Fryzjerem”, nieformalnym szefem polskiej mafii futbolowej.
Feralna data 8.06
Inni żartowali, że 8 czerwca w Brukseli uczciliśmy pamięć słynnego koszmaru z czasów Franciszka Smudy, gdy w terminie 8.06 Polska przegrała w 2010 roku 0:6 z Hiszpanią. Tym razem 8 czerwca była progresja, bo przegraliśmy „tylko” 1:6. Ktoś wyliczył, że przy takich postępach 8 czerwca 2094 roku wygramy z jakimś mocnym rywalem 7:6.
Nota bene 8 czerwca niefortunnie zaczęło się też dla nas Euro 2012, gdy po czerwonej kartce dla Wojciecha Szczęsnego tylko zremisowaliśmy 1:1 z Grecją, a później było jeszcze gorzej i kadra Smudy nie wyszła z grupy.
Smuda był jak Guardiola?
Gdy rozmawia się z kibicami, to widać, że nastroje wśród nich i ocena kadry Michniewicza, są jeszcze gorsze niż w mediach. W czwartek rano dostałem takiego esemesa od kolegi:
„Magia Czesia już działa. Grali piach, co u drużyn CM711 jest normą. Zobaczymy na ile miesięcy tym razem starczy mu szczęścia. Jak przestanie „żreć”, to może wylecieć z kadry jeszcze przed Katarem. W rewanżu na Narodowym będzie autobus w polu karnym i totalna obrona Częstochowy. Nawet za linię środkową nie wyjdą. Smuda przy tym geniuszu taktyki, to był Guardiolą. Lepiej było wysłać te drony Czesia na Ukrainę, tam by bardziej się przydały”.
Za Brzęczka lepiej broniliśmy
Sporo przesady, ale trochę prawdy też w tym jest. Smuda z pewnością nie był Guardiolą, raczej anty-Pepem, a Michniewicz to lepszy i na pewno bardziej nowoczesny trener niż Franz. Czasami jednak, zamiast przerostu formy nad treścią i popisów mediach, to trzeba przyziemnie popracować mocniej nad poprawą gry w obronie, doskoczeniem do rywala w odpowiednim momencie, przekazaniem krycia. Nasi obrońcy i pomocnicy muszą zacząć biegać, a nie oglądać numery na plecach rywali. Jak mawia Tomasz Hajto, w piłce wiele się zmienia, ale jedno nie: zawsze trzeba biegać.
Za kadencji Jerzego Brzęczka narzekaliśmy po meczach z Włochami, Holandią, Portugalią, na słabą grę, a były przecież w tych spotkaniach z silnymi rywalami wyjazdowe remisy w Lidze Narodów (a nie 1:6), a w eliminacjach mistrzostw świata drużyna Brzęczka traciła mało goli i generalnie dobrze grała w defensywie, czego na razie nie można powiedzieć o kadrze Michniewicza.
Prawdziwa kadra jesienią 2022?
Plusem jest to, że w Brukseli w pierwszej połowie próbowaliśmy grać trochę odważniej w ataku, szkoda, że tak krótko i szybko daliśmy się stłamsić. Pocieszmy się faktem, że czerwiec, po ciężkim sezonie ligowym, często nie jest nieadekwatny do rzeczywistego poziomu drużyn. Różny jest poziom zmęczenia, zaangażowania, podejście do meczów. Prawdziwą reprezentację Polski poznamy jesienią 2022 roku i na razie tego się trzymajmy, bo cóż nam innego zostało.
Trener Michniewicz zapowiadał, że na Belgię wystawi w miarę optymalny skład. Popatrzmy więc formacjami jak ten optymalny skład się spisał, zwłaszcza defensorzy (o napastnikach i „magicznym trójkącie” było już powyżej). Drągowski przed jednym golem mógł nas jeszcze uchronić, ale generalnie nie ma się go co czepiać, zagrał dobrze, uratował zespół w kilku sytuacjach przed wyższą porażką.
Dajmy odpocząć Glikowi i poszukajmy mu zmienników
Jednak generalnie to był koszmar w obronie, a w drugiej połowie najbardziej zawiedli ci, na których zwykle mogliśmy liczyć, czyli Kamil Glik i Jan Bednarek (dobry w poprzednich meczach). Byli wolni, gubili krycie, czasami symulowali atak na rywala, wyciągając tylko nogę. Odwracali się plecami do rywala, jakby wszystko mieli w czterech literach, czego nie robią nawet obrońcy w B klasie. Bez Bednarka nie ma jednak naszej obrony w najbliższych latach, trzeba zaczekać, aż minie mu wakacyjna forma i zamiast niefrasobliwości, powróci koncentracja.
Kompletnie jest niezrozumiałe po co 34-letni Glik, który ledwo się trzyma na nogach, jest po kontuzji i przerwie w grze, występuje w spotkaniach Ligi Narodów. Michniewicz powołuje aż 39 piłkarzy, po czym kilkunastu z nich, młodych, których powinien sprawdzać, nie łapie się nawet na ławkę rezerwowych i całe mecze w czerwcu po sezonie gra Glik, który powinien w tym czasie się kurować, odpoczywać i szykować zdrowie i formę na Katar.
Czemu nie dostaje szansy Wieteska?
W jaki sposób mamy sprawdzić i wykreować potencjalnych następców Glika, skoro nie dostają oni szansy gry, tylko „Dziadek” musi zasuwać w każdym spotkaniu, nawet w Lidze Narodów z Walią B. Przecież to kompletnie bez sensu. I z Walią i z Belgią było widać, że Glik jest wolny, nie zdąża za rywalami. Doceniając klasę, waleczność, umiejętności Glika, można mieć duże obawy, czy jest on w stanie grać na mundialu na dobrym poziomie przeciwko Argentynie i Meksykowi. Ciemność widzę, ciemność – jak Stuhr w „Seksmisji”.
Trzeba się niestety liczyć z tym, że zaawansowany wiekowo i mający kłopoty ze zdrowiem Glik, może w pewnej chwili wypaść, albo zwyczajnie nie być już w formie. I kto wtedy zagra, jak nikt nie dostaje szansy? Michniewicz powołuje Mateusza Wieteskę, z którym pracował w młodzieżówce i w Legii. To zdolny chłopak, super grający głową, groźny przy stałych fragmentach gry, z szybką nogą w odbiorze. Zdarzały mu się błędy, ale dlaczego nie dostaje szansy i nie jest sprawdzany na poziomie reprezentacji?
Powracające koszmary z Puchaczem
Osobna sprawa to Tymoteusz Puchacz. Sousa i Michniewicz chcą chyba udowodnić, że obrońcą w reprezentacji może być zawodnik, który… nie umie bronić. I potwierdza to w każdym kolejnym meczu. Litości. Jeśli trener z jakichś względów lubi i ceni Puchacza, nie wyobraża sobie bez niego zgrupowania kadry, to niech go już sobie powołuje na koszt PZPN. Tylko niech nie wystawia go w składzie drużyny narodowej na żadne poważne mecze. Tak jak nie wystawiano Puchacza w Unionie Berlin.
Na lewą obronę zostaje nam więc prawonożny Bartosz Bereszyński (ewentualnie Tomasz Kędziora, jak zacznie regularnie grać i wróci do formy), ale nie skreślałbym Arkadiusza Recy po jednym słabszym meczu ze Szkocją. Miał dobre występy w Serie A w minionym sezonie, jest dynamiczny, ma niezłe dośrodkowanie lewą nogą i jak się wyleczy i będzie w formie, to jest po prostu dużo lepszy piłkarz od Puchacza.
Na prawej obronie dostał szansę Robert Gumny i momentami był mocno przestraszony. Do tego stopnia, że miał kłopoty nawet z… wyrzutem piłki z autu. Raz rzucił ją do Belgów, gdzie nie było żadnego Polaka. Na prawej stronie mamy jednak rodaka z importu Matty’ego Casha, więc ta pozycja jest na najważniejsze mecze raczej zabezpieczona.
Fatalny mecz Damiana Szymańskiego
Grzegorz Krychowiak znów był dość słaby i jak zwykle elektryczny, tradycyjnie dostał żółtą kartkę i w przerwie Michniewicz nie czekał jak Sousa na Euro i zmienił go, jak Góralskiego ze Szwecją. Jeśli jednak krytycznie ocenimy Krychowiaka, to co powiedzieć o Damianie Szymańskim, który wszedł za niego?
Jego gra w roli defensywnego pomocnika, to był koszmar. „Krycha” jeszcze w miarę to trzymał w pierwszej połowie. Szymański natomiast zawsze był spóźniony, wolny, zagubiony, nie wiedział kogo kryć, czasami przyglądał się akcjom Belgów z pozycji widza, a nie uczestnika meczu.
Nieprzesadnie cenię Mateusza Klicha, ale przy Damianie Szymańskim to jest on w większości meczów kadry mistrzem świata. Klich był na ławce i do dyspozycji w meczu z Belgią i – skoro Michniewicz zapowiadał optymalne zestawienie – nie bardzo rozumiem czemu nie pojawił się na boisku. Przecież wiadomo, że Belgia ma szalenie groźną linię pomocy i tam powinniśmy się najbardziej zabezpieczyć.
Tymczasem z boiska zszedł w przerwie Krychowiak, Klich siedział na ławce, Góralski i Bielik na trybunach, a Moder jest kontuzjowany. Ci defensywni pomocnicy, którzy grali w drugiej połowie meczu z Belgią, byli po prostu za słabi na Hazarda i De Bruyne, nie stanowili odpowiedniego zabezpieczenia środka pola, szwankowała ich współpraca z obrońcami. Poza tymi oni od 60 minuty zwyczajnie nie mieli już siły do szybkiego biegania.
Czekając na Bielika i Modera
W pierwszych fragmentach meczu przebłyski miał Szymon Żurkowski, ale później straszliwie puszczał krycie, De Bruyne wbiegł mu przy jednym z goli zza pleców jak trampkarzowi. Ciągle był spóźniony i wiadomo już czemu nie przebił się w Fiorentinie, to gracz raczej na Empoli. I nie chodziło o jakąś filozofię, kombinacyjne akcje Belgów. Rywal zaczął biec, przyspieszył, a Żurkowski stał i się gapił, za późno reagował.
Nie można go jednak skreślać, bo trochę talentu i walorów ma. Jednak też nie przeceniajmy możliwości polskich piłkarzy, bo później kończy się to rozczarowaniem. Teraz dobrze widać, jak bardzo przydałby się tej drużynie zdrowy Jakub Moder w formie. A największy potencjał z defensywnych środkowych pomocników ma Krystian Bielik, który niestety boryka się z poważnymi kontuzjami. Miejmy nadzieję, że będzie gotowy, by zagrać w najbliższych meczach z Holandią i Belgią i wzmocnić nasz środek pola.
Zagubiony Kamiński, kreatywny Zalewski
Prawie zupełnie niewidoczny był Jakub Kamiński, który po strzeleniu gola i dobrej grze w meczu z Walią w roli rezerwowego, dostał szansę w Brukseli w podstawowym składzie. Z dwa razy szarpnął, ale był trochę za bardzo zagubiony i wycofany. Belgia to też nie Walia B. Poprzeczka była zawieszona wysoko. Ale dla niego chyba nie za wysoko, bo ma technikę i szybkość. Musi tylko być bardziej pewny siebie, drapieżny i bezczelny na boisku, bez tego w światowym futbolu nie da się przebić.
Dobrą zmianę dał Nicola Zalewski. Wypracował sytuację Buksie, sam miał okazję do strzelenia gola, ale ją zmarnował, za co trzeba go zganić, bo była to wyborna szansa. Widać jednak, że jest kreatywny, dynamiczny, ma technikę i drybling. Jednak problemów na lewej obronie nam nie rozwiąże, bo to raczej lewy pomocnik, ewentualnie wahadłowy, gdybyśmy grali trójką środkowych obrońców. W ofensywie Zalewski to jednak nasz duży atut i kto wie, czy wkrótce już nie do podstawowego składu.
Kalendarz też jest przeciwko nam
Nieskuteczny w meczach z Walią i Belgią był Adam Buksa, który we Wrocławiu nie trafił w piłkę w dobrej sytuacji, a w Brukseli strzelił w bramkarza. Nie należy go jednak skreślać, ma teraz trudny okres, zmienia klub z New England Revolution na RC Lens, zmienia kontynent, żyje na walizkach, wygląda trochę na rozkojarzonego. To jednak dobry napastnik, który wybornie gra głową i może bardzo się przydać w Katarze.
W kolejnych meczach z Holandią i Belgią szanse w większym wymiarze dostanie zapewne drugi nasz napastnik z MLS, który zrobił duże postępy i na dodatek jest bramkostrzelny w kadrze – Karol Świderski. A przecież są jeszcze doświadczeni Krzysztof Piątek i borykający się z urazem Arkadiusz Milik. Potencjał więc w ofensywie jest i trzeba w tych dwóch meczach zmazać plamę z Brukseli. Potrzeba w tych spotkaniach wojowników, a nie statystów, jak w drugiej połowie meczu z Belgią.
Póki co, kalendarz i układ gier, też są przeciwko nam. W środę zamiast na sytą, rozbawioną po wygranej 4:1 i grającą w Cardiff w mocno rezerwowym składzie Holandię, trafiliśmy na podrażnioną tą porażką z Pomarańczowymi – Belgię. Teraz z kolei najwięksi gwiazdorzy reprezentacji Holandii będą wypoczęci na sobotni mecz z Polską w Rotterdamie, bo z Walią grali niewiele.
Grozi nam holenderski wiatrak
W Brukseli Czerwone Diabły posłały nas do piłkarskiego piekła, z kolei w Rotterdamie można się obawiać holenderskiego wiatraka zrobionego z Biało-Czerwonych. Oby to nie była Mechaniczna Pomarańcza, bo jak wyliczył jeden kibic matematyk-satyryk, skoro Holandia ograła Belgię 4:1, a my z nią przegraliśmy 1:6, to w Rotterdamie grozi nam wynik 1:24.
Ktoś też sarkastycznie zauważył, że lada chwila znów do wzięcia będzie Paulo Sousa, który przegrał kolejny mecz jako trener Flamengo Rio de Janeiro i prawdopodobnie zostanie zwolniony w Brazylii. Żarty jednak na bok. Jak miał powiedzieć generał Bolesław Wieniawa-Długoszowski – który miał wjechać konno na pierwsze piętro hotelu Bristol - skończyły się żarty, zaczęły się schody.
Chcemy schodów, ale do nieba
Aby były to, jak u Igi Świątek i Led Zeppelin – schody do nieba, trzeba zapomnieć o Brukseli, zacząć na poważnie i profesjonalnie grać w obronie i – jak radzi Tomasz Hajto – po prostu biegać. Przydałoby się także tworzyć więcej takich magicznych trójkątów jak Zieliński-Szymański-Lewandowski z Belgią.
Wtedy może unikniemy na mundialu w Katarze powtórki z historii: czyli meczu otwarcia, meczu o wszystko i meczu o honor. Tym razem chyba nawet za bardzo się tak nie da i walka o awans będzie do końca, bo drugi mecz gramy z Arabią Saudyjską (więc wygrana jest obowiązkiem), a dopiero trzeci z Argentyną, która jest chyba obecnie najsilniejszą drużyną świata i może nam zrobić powtórkę z Brukseli.
Przejdź na Polsatsport.pl