Bożydar Iwanow: „Opera mydlana” RL9 trwa. Bez względu na to jak się zakończy, może pozostać niesmak
„Mes que en club” – „więcej niż klub”. Motto FC Barcelona totalnie nie wpasowuje się w ciągle zakończoną powodzeniem próbę wymuszenia na Bayernie Monachium zgodę na odejście Roberta Lewandowskiego do katalońskiego klubu.
Pomysł z wyrażeniem z tej chęci akurat w pierwszym dniu zgrupowania reprezentacji Polski przed czerwcowymi meczami Ligi Narodów był strzałem kulą w płot. A w zasadzie w żelbetonowy mur giganta z Bawarii. Złe miejsce, zły czas i przede wszystkim zła forma. Nawet najlepszy piłkarz świata nie może być większy niż klub. Tym bardziej taki jak ten, który „Barcę” ostatnio boleśnie ogrywał.
ZOBACZ TAKŻE: Cezary Kowalski: Obóz Lewandowskiego zmienia strategię i chce dogadać się z Bayernem po dobroci?
To co wydarzyło się 30 maja z pewnością nie było ideą samego Roberta. Musiał być inspirowany przez swoich doradców i Piniego Zahaviego. Efekt był jednak odwrotny od oczekiwanego ale czy czegoś innego można było się spodziewać? My, Polacy, patrzymy na Roberta inaczej niż cała Europa. Patriotyzm związany z uwielbieniem „RL9” przykrył nam realny obraz całej tej sytuacji. Pytanie, jak postrzega go reszta świata. I członkowie zespołu, w którym w nowym sezonie będzie występował.
Minął już prawie miesiąc od tamtego niefortunnego zdarzenia i mimo pojawiających się nowych wiadomości, sum ewentualnego odstępnego i kolejnych nazw klubów, odnoszę wrażenie, że Robert wyrządził sobie większą szkodę niż zyskał. Jego powrót do Monachium będzie związany już z zupełnie innym postrzeganiem go nie tylko przez kibiców ale przede wszystkim kolegów z zespołu oraz przez sztab ludzi zatrudnionych przy Saebener Strasse. Nic nie będzie już takie same jak dotychczas. Przynajmniej na początku.
Umówmy się, że i piłkarze Barcelony przyglądają się tej całej „operze mydlanej” z zainteresowaniem i – pamiętając o słowach wymienionych powyżej – też mogą mieć swoje zdanie na ten temat. Do tego dojdzie kwestia konkurencji w zespole. „Barca” nie potrzebuje tak bardzo wzmocnienia ofensywy jak Bayern, nawet mimo pozyskania Sadio Mane. Zimą na Camp Nou trafili przecież Ferran Torres i Pierre-Emerick Aubameyang. Żaden z nich nie jest oczywiście typową „9”, choć i w tej roli wiosną występował ale przyjście Polaka zajmie jedno miejsce w ofensywnym trio. Czyli ktoś będzie musiał wypaść z „jedenastki”. Jest jeszcze Memphis Depay, jego rodak Luuk De Jong, już musiał spakować „manatki”. Z kronikarskiego obowiązku trzeba do tej listy dopisać także Martina Braithwite’a.
Wracając jednak do sedna sprawy. Pomijając wszystkie pretensje i żale można było tę sprawę załatwić bardziej dyplomatycznie. Spotkać się „face to face” z władzami Bayernu, wyrazić swą wolę i przedstawić własne uzasadnienia. Wysyłanie jasnego sygnału pod czyimś adresem z dala od miejsca, w którym przez wiele lat traktowano cię jak króla, w żaden sposób nie przybliżyło naszego najlepszego piłkarza do wymarzonego klubu i miasta. A może nawet oddaliło. Przysłowie, że „pokorne cielę dwie matki ssie” pasuje mi to jak ulał. Tym bardziej, że ta z Bawarii naprawdę dała Robertowi naprawdę sporo pożywienia. On jej się przez 8 lat pięknie za to odwdzięczał. Być może cała sprawa rozejdzie się „po kościach”. Ale niesmak – niestety – może pozostać.