Wielki Jai poskromił Briedisa, niedoceniany Joyce znów nokautuje
Świetna walka o pas IBF prawie nieznanego Australijczyka Jaia Opetaia z dużym, ale już pokonanym faworytem Mairisem Briedisem oraz miażdżący Christiana Hammera, chyba ciągle niedoceniany Joe Joyce to tematy kolejnej edycji "Z narożnika PG". Zapraszam.
Jai Opetaia: nieznany mistrz teraz rozdaje karty
Jeff Fenech, najsłynniejszy australijski pięściarz, mistrz świata w trzech kategoriach wagowych nie miał najmniejszych wątpliwości kto wygra… zanim Jai Opetaia (22-0, 17 KO) i obrońca pasa IBF, Mairis Briedis (28-2, 20 KO) wyszli na ring. "Kiedy go pierwszy raz zobaczyłem miał sparing. Jego poziom, umiejętności techniczne były niesamowite. Do dzisiejszego dnia nie mogę w to uwierzyć. Później był kilka razy w naszym klubie, boksował z pięściarzami wagi ciężkiej, ale nigdy nie widziałem, żeby którykowiek zrobił mu krzywdę. Nigdy, bo zawsze był szybszy. Wiedziałem, że będzie mistrzem świata, dziwię się tylko, że tak długo to trwało. Nie lekceważcie Jaia, on zaszokuje świat” - mówił na 48 godzin przed walką Fenech. I miał w 100 procentach rację.
Dla bukmacherów, sprawa była prosta: do niepokonanego ale tak naprawdę niesprawdzonego Australijczyka przylatuje prawdziwy mistrz wagi junior ciężkiej, z doświadczeniem z wielkich walk, człowiek, który sprawił największe problemy Ołeksandrowi Usykowi - co się może tutaj zdarzyć? Takie samo podejście mieli promotorzy Łotysza, bracia Sauerland, którzy przyjęli ofertę obowiązkowej obrony pasa International Boxing Federation z dalekiej Australii, bo tam zaoferowano im największe pieniądze, za - jak się okazało, tylko w teorii - znacznie słabszego rywala.
Po trzech rundach było widać, że młodszy o dekadę Jai ani nie jest słabszy, na pewno potrafi przyjąć, ale także mieć żelazny plan i mocno bić. Tak mocno, że po podbródkowym w czwartej rundzie mistrz IBF zaczął zdawać sobie sprawę, że nie tylko przegrywa, ale wcale nie musi strat nadrobić. Trzeba przyznać, że Łotysz, od siódmej rundy postawił wszystko na jedną kartę, nie liczył na przychylność sędziów.
Kiedy zdał sobie sprawę, że w półdystansie Australijczyk nie potrafi bronić się przed ciosami podbródkowymi, każdą akcję chciał kończyć i zaczynać od takiego ciosu. W dziesiątej rundzie rozbił już do końca wcześniej naruszoną szczękę Opetaii i zaczął się wyścig z czasem. Tak opisuje ostatnie sześć minut trener Australijczyka, Mark Wilson: "Od jedenastej rundy wiedziałem, że coś z nim jest nie w porządku, to było widać. Pomyślałem, że już tyle przeszliśmy, więc końcówkę też wytrzymamy, bo Jai prowadzi 3 lub 4 rundami. Powiedziałam, żeby cały czas był w ruchu i nie robił żadnych głupot. I się udało”.
Co dalej przed mistrzem, o którym wielu jeszcze do soboty niewiele wiedziało? Po rekonwalescencji związanej z operacją szczęki (około trzy miesiące) przyjdzie pewnie czas na łatwiejszego rywala. A później w kolejce czekają już obowiązkowi rywale do pasa IBF oraz marzący u unifikacji, mistrz świata WBO Lawrence Okolie.
Joyce zgodnie z planem: natłukł Hammera
Joe Joyce (14-0, 13 KO), który zaczął przygodę z boksem w dojrzałym wieku bo nabawił się kontuzji jako lekkoatleta, nigdy nie będzie wirtuozem pięści, co wcale nie oznacza, że nie będzie mistrzem świata wagi ciężkiej. Mając szczękę, która na razie wytrzymuje wszystko, zasięg ramion, który sprawia, że rywale nigdy nie mogą się czuć bezpieczni, a przede wszystkim kondycję, która sprawia, że w 10 rundzie bije się tak samo jak w pierwszej, Joyce w wadze ciężkiej może pokonać na przykład Ołeksandra Usyka i Anthony Joshuę… ale już niekoniecznie mistrza WBC Tysona Fury.
Ponieważ Christian Hammer (27-10, 17 KO) z którym zmierzył się w sobotę w Londynie, nie jest umiejętnościami nawet w pobliżu żadnego z wymienionych, walki tak naprawdę nie było. Kiedy pod koniec pierwszej rundy Joyce zdał sobie sprawę, że nawet najmocniejszy cios rywala (a takimi był trafiany) nie zrobi na nim żadnego wrażenia, postanowił iść na wyniszczenie.
I chwała mu za to: zbyt wielu pięściarzy w jego sytuacji poszłoby na łatwiznę, wygrywając każdą rundę najmniejszym nakładem sił. Joyce zamiast tego okładał mocnymi Hammera ciosami na korpus i głowę tak długo - czyli przez 12 minut - aż trzykrotnie liczony Niemiec z Rumunii się poddał.
Promotor Joyce’a Frank Warren już podał, że Joyce wróci na ring 24 września, z nieokreślonym jeszcze rywalem. Nazwiska podają różne: Dillian Whyte, Frank Sanchez, nawet Deontay Wilder, ale to na razie tylko spekulacje nie mające żadnego pokrycia w rzeczywistości. Joe Joyce jest obowiązkowym rywalem do pasa, który ma obecnie Usyk, więc zanim nie poznamy zwycięzcy walki Ukraińca z Anthonym Joshuą (20 sierpnia), na konkrety nie ma co liczyć.
Przejdź na Polsatsport.pl