Bożydar Iwanow: "Gang Papszuna" z kolejnym laurem. Progres i powtarzalność
Lech Poznań - Raków Częstochowa 0:2. Skrót meczu
Marek Papszun: W naszej gablocie jest jeszcze sporo miejsca
Raków Częstochowa to "pucharowy potwór". Zespół spod Jasnej Góry zaczyna być specjalistą od tego typu rozgrywek. Dwa z rzędu Puchary Polski, w sobotę obroniony i Superpuchar Polski. Także przed rokiem w debiucie w walce o europejską Ligę Konferencji wstydu nie było. Pięć meczów bez straconego gola, wyeliminowanie rosyjskiego Rubina Kazań. Dopiero siła belgijskiego Gentu przełamała mur zespołu Marka Papszuna i bohatera tamtego lata Vladana Kovacevicia.
Jasne, że dla ambicji pełnego pasji, ale i wymagań dla otoczenia, szkoleniowca, jak i władz klubu z jego właścicielem Michałem Świerczewskim na czele najważniejszym celem jest zdobycie krajowego mistrzostwa. Dwa lata z rzędu częstochowianie byli blisko szczytu i za każdym razem wyprzedzała ich dużo bardziej renomowana firma - najpierw Legia Warszawa, w maju tego roku Lech Poznań. Jednak to Raków - w pewnym sensie - w maju mógł czuć się moralnym "czempionem". Wiosną "Kolejorza" pokonał zarówno w lidze - i to przy Bułgarskiej - jak i w finale Pucharu Polski na PGE Narodowym. Zrobił to także bardzo pewnie i wczoraj. Jasne, że poznaniacy nie wystawili najlepszego składu mając w perspektywie rewanż z Karabachem w pierwszej rundzie eliminacji do Ligi Mistrzów. Ale wygrana w stolicy Wielkopolski i tak dała Rakowowi mnóstwo satysfakcji. Może to najmniej prestiżowe trofeum, ale przecież gablota pod Jasną Górą zaczyna się zapełniać dopiero od ubiegłego roku. I z pewnością przyda się w niej jeszcze trochę miejsca.
ZOBACZ TAKŻE: Zmiana w sztabie szkoleniowym Rakowa Częstochowa
Papszun jest zawodowcem i perfekcjonistą. Ma plan, który realizuje mimo, że przecież pod jego adres nie trafiają wszyscy ci, których by chciał. Portugalska "gwiazdeczka" Afonso Sousa, która wczoraj dała dobrą zmianę i pokazała drzemiący w niej potencjał, wybrała Poznań, a nie Częstochowę i jest to jak najbardziej wytłumaczalna decyzja. Raków chce znanego z występów w Legii byłego króla strzelców Thomasa Pekharta, ale Czech na razie czeka. Może zgłosi się ktoś, kto zapłaci więcej. To może być przecież ostatni jego kontrakt. Jeden z ciekawszych napastników ubiegłego sezonu Fabian Piasecki na pewno wolałby nie dostać kolejnego konkurenta do gry w podstawowym składzie. Wczoraj "Piasek" ze względu na pogrzeb ojca nie mógł zadebiutować w nowych barwach. Zresztą Raków skorzystał jedynie z piłkarzy, którzy grali już w ubiegłym sezonie. Wypożyczony z AEK Ateny Stratos Svarnas musi czekać na swoją szansę. Swoje zadanie wykonali Milan Rundić, Zoran Arsenić i Bogdan Racovitan. A przecież do zdrowia dochodzą dopiero Tomas Petrasek i Andrzej Niewulis. Już teraz konkurencja w drużynie jest bardzo mocna. Skład jest stabilny, a kolejni piłkarze notują progres. Przykład Mateusza Wdowiaka pasuje tu najlepiej. Może będzie to dotyczyć także byłego napastnika Stali Mielec i Śląska Wrocław. Ale miejsca za darmo nikt tu nie otrzyma.
Szkoda, że klub opuściła prawa ręka Papszuna Goncalo Feio. Portugalczyk chce iść własną drogą, rozpoczął kurs UEFA PRO i marzy o roli pierwszego szkoleniowca. Sztab Rakowa z pewnością doznał osłabienia i znów - jak przy rozstaniach z Maciejem Sikorskim i Maciejem Kędziorkiem - pojawiają się głosy o trudnej współpracy z "polskim Kloppem", jak gdzieniegdzie nazywa się najlepszego ligowego szkoleniowca. Trener Rakowa powoli zaczyna przeistaczać się w angielski typ menedżera. Rozbudowuje skład współpracowników o wartościowych fachowców, którzy mają go w jego pracy wspierać. Po odejściu Feio o szczebel wyżej przeszedł Dawid Szwarga, który ma doświadczenie z pracy w roli asystenta w GKS Katowice i predyspozycje, by w przyszłości działać na własny rachunek. Na pewno jednak jeszcze nie teraz. Łukasz Włodarek był już "jedynką" w Jastrzębiu, Mariusz Kondak zbierał szlify u boku Radosława Sobolewskiego w obu Wisłach, Maciej Kowal pobierał nauki u "profesora" nauki bramkarzy Krzysztofa Dowhania w Legii Warszawa, analityk Maciej Krzymień korzysta z walorów drona nie gorzej niż ludzie Czesława Michniewicza. Papszun nie jest taki straszny jak go malują. Owszem, bywa surowy i wymaga. Od wszystkich dookoła. Ale najbardziej od siebie. Ten sezon będzie dla niego bardzo ciekawy. Otoczył się ludźmi, którzy mają mu pomóc w tym, o czym w Częstochowie się marzy się od dawna.
Wiadomo jednak, że nie wszystko zależeć będzie od wyżej wymienionych fachowców i ich bossa. Mecze z Astaną w drugiej rundzie kwalifikacji Ligi Konferencji będą kolejnym wielkim wyzwaniem. Poprzeczka zawieszona jest tak samo wysoko jak ta Lechowi przed wyprawą do azerskiego giganta. Trzymajmy kciuki, by obie misje zakończyły się powodzeniem. Droga do fazy grupowej dla obu naszych najlepszych klubów nie dość, ze jest bardzo długa, to do tego od początku stała się bardzo wyboista i kręta. A przecież międzynarodowa rywalizacja jesienią jest im tak bardzo potrzebna by ciągle się rozwijać. Nie wyobrażam sobie, by John van Den Brom ze spokojem przełknąłby pigułkę nie pokazania się fazie grupowej. Papszun też nie. Mimo, że pod wieloma względami ścieżka jego drużyny jest zdecydowania trudniejsza niż ta "Kolejorza". Nie mówiąc już o możliwościach transferowych obu klubów. Tu ciągle przewagę ma jednak Poznań. Ten układ może nie ulec zmianie przez kilka najbliższych lat. Tym bardziej należy docenić to, co dzieje się w klubie, za który sportowo odpowiada człowiek w niebieskiej czapeczce i okularach.
Przejdź na Polsatsport.pl