Białoński: Kuriozalna wściekłość Kyrgiosa

Michał BiałońskiTenis
Białoński: Kuriozalna wściekłość Kyrgiosa
Fot. PAP
Australijczyk został bodaj pierwszym finalistą The Championship, który najważniejszego gema przegrał przez … własny boks. Chodzi oczywiście o jedenastego w trzecim secie, gdy Nick prowadził 40-0 przy własnym podaniu, a jednak pozwolił się przełamać po raz pierwszy w tej partii.

Australijczyk Nick Kyrgios postawił wysoko poprzeczkę przed Novakiem Djokoviciem w finale Wimbledonu. Zaserwował aż 30 asów, jego drugie podanie było również piekielnie mocne. Decydujące starcie byłoby bez wątpienia jeszcze dłuższe, gdyby Nick nie tracił gemów na własne życzenie, o co miał pretensje do całego świata, tylko nie do siebie – pisze dziennikarz Interii Michał Białoński.

Finał Wimbledonu obfitował w fajerwerki techniczne z obu stron, zwłaszcza w akcjach przy siatce, czy dwóch z rzędu ratunkowych hot-dogach Nicka Kyrgiosa. Oczywiście niemal wszyscy wyczekiwali na starcie herosów tenisa Djoković – Nadal, którego z półfinału wyeliminowała kontuzja.

 

Australijczyk został bodaj pierwszym finalistą The Championship, który najważniejszego gema przegrał przez … własny boks. Chodzi oczywiście o jedenastego w trzecim secie, gdy Nick prowadził 40-0 przy własnym podaniu, a jednak pozwolił się przełamać po raz pierwszy w tej partii. Miał gigantyczne pretensje do swych krewnych, przyjaciół, członków sztabu. Wrzeszczał na nich niczym furiat. Wykazał niemałe talenty aktorskie, odgrywając ich rzekome rozleniwienie i brak dopingu przy prowadzeniu 40-0. Według niego osiedli wówczas na laurach.

 

To było doprawdy kuriozalne, by zawodnik na tym poziomie szukał takich wymówek. Powinien wzorować się na Novaku Djokoviciu, który koncentrował się tylko na korcie, a nie na tym, co się dzieje na trybunach.  Innym razem Kyrgios zażądał od sędziego zrobienia porządku z kobietą siedzącą blisko kortu, która okrzykami dekoncentrowała go podczas serwisu.

 

Zastanawiające, dlaczego Nick nie skorzysta z pomocy swojej wersji Darii Abramowicz, która czuwa nad mentalną kondycją Igi Świątek. Tym bardziej, że mówimy o zawodniku boleśnie dotkniętym depresją. Starszy brat Australijczyka Christos na łamach „The Sydney Morning Herald” opisał właśnie perypetie, przez jakie przebijał się krewki tenisista zaledwie sześć-siedem lat temu: alkohol, narkotyki, myśli samobójcze – głęboka depresja. Kyrgiosa wyciągnęła z tych tarapatów dopiero jego dziewczyna Costeen Hatzi – bloggerka i influencerka, obecna zresztą na trybunach Kortu Centralnego.

 

Oczywiście łatwiej zachować spokój komuś bardziej dojrzałemu i doświadczonemu. Jak starszy o osiem lat Novak. Pamiętamy przecież wybuchy złości wielkiego Serba. Choćby z kwietnia tego roku, gdy w pojedynku z Andriejem Rublowem, z rąk wypadła mu rakieta, którą o mały włos nie zdzielił w głowę chłopca podającego piłki. Czy w ubiegłorocznym boju o półfinał French Open z Matteo Berettinim, gdy wrzeszczał na całe gardło po zmarnowanej piłce meczowej.

 

Dziś Djoko jest mistrzem Wimbledonu również dzięki sile spokoju, jaki zachowuje na korcie. A przecież musiał przejść drogę przez mękę, jaką była deportacja z Australii przez brak szczepionki przeciw COVID-19. Do tego koszmaru Novak wrócił także w niedzielę w Londynie. Wiedział, że ta trauma odciśnie na nim głębokie piętno i łatwo po niej nie dojdzie do siebie. Wydostanie się z dołka kosztowało sporo pracy nie tylko jego, ale cały sztab, bliskich, rodzinę. Droga do wygrania Wimbledonu wiodła przez Rzym i Paryż, gdzie „Nole” zaczął się coraz lepiej prezentować.

 

Wygrywając po raz siódmy Wimbledon Djoković wyprzedził samego Rogera Federera w liczbie tytułów Wielkiego Szlema. Ma ich 21, do Rafy Nadala traci tylko jeden.

 

Serb pokazał klasę w każdym calu. Także w wyjściu do tej części publiczności, która nie zmieściła się na monumentalnym, stuletnim Korcie Centralnym. Także w obejściu kortu i podziękowaniu za współprace każdemu. W szacunku okazywanym drugiemu człowiekowi.

 

Oczywiście żałujemy, że liderzy nie tylko polskiego tenisa Iga Świątek i Hubert Hurkacz nie wskórali więcej. Hubert miał pecha, bo Alejandro Davodovich-Fokina rozegrał z nim mecz życia. Wycieńczony pięciosetową batalią Hiszpan padł w kolejnej, z Jirzim Veselym.

 

Iga Świątek w III rundzie, po wspaniałej, trwającej od lutego, serii 37 zwycięstw z rzędu, znalazła w końcu pogromczynię. W osobie Alize Cornet, które w IV rundzie nie sprostała Alji Tomljanovic. Nikt nam nie odbierze tego, że do II rundy przebiły się kolejne Polki: Maja Chwalińska, Magda Linette, Katarzyna Kawa, a do trzeciej Magdalena Fręch. Te wszystkie powodzenia i niepowodzenia w wypadku Igi i Huberta tylko zaostrzają nasze apetyty przed przyszłorocznym Wimbledonem. 

Interia
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie