Cezary Kowalski: Mistrz obnażony, czyli kompromitacja Lecha Poznań w Baku
Lech Poznań, aby awansować do Ligi Mistrzów, musiał pokonać czterech rywali. Spektakularnie wywrócił się, wybijając sobie przy tym zęby, już na pierwszym. A rywalem nie był żaden czołowy klub z najważniejszych lig europejskich, ale mistrz Azerbejdżanu Karabach Agdam.
Drużyna z bardzo podobnym budżetem, wydająca na zawodników mniej więcej tyle co Lech, zwyczajnie ośmieszyła mistrzów Polski. Porażka Lecha w Baku 1:5 nie odzwierciedlała w pełni przewagi drużyny Gurbana Gurbanowa. To była różnica dwóch klas. Kwadrans przed końcem Azerowie postanowili już jednak nie kopać leżącego, choć spokojnie mogli wygrać wyżej. Poznaniacy po prostu stali i przyglądali się rywalowi. Przerażeni i bezradni. Owszem, jednego gola nie powinien uznać sędzia, ale prędzej czy później i tak Karabach Agdam zrobiłby swoje.
ZOBACZ TAKŻE: Bramkarz Lecha Poznań antybohaterem. "Miał rozwiązać problem, sam jest problemem"
To, co wyczyniał bramkarz Artur Rudko, nie mieści się w głowie. Można było odnieść wrażenie, że nowy zawodnik Lecha grał dla przeciwnika, co chwilę wypuszczając piłkę z rąk nawet przy słabych strzałach. Ktoś, kto uznał, że Ukrainiec może być wzmocnieniem i jest lepszy od dotychczasowych golkiperów Lecha, najwyraźniej nie ma pojęcia o swojej robocie.
Właśnie zarządzanie wydaje się największym problemem Lecha. Niby odszedł tylko jeden kluczowy zawodnik - Jakub Kamiński, ale w Baku widać było jak na dłoni, że w drużynie nie ma jakości. To nie jest ekipa prezentująca nawet średni poziom międzynarodowy. Mistrz Polski został obnażony już na pierwszym zakręcie. I to mimo korzystnego splotu okoliczności, kiedy po pierwszym meczu w Poznaniu i pierwszej minucie drugiego spotkania było w sumie już 2:0 dla Lecha.
W klubie, który słusznie szczyci się najlepszą akademią w Polsce, na mecze eliminacji Ligi Mistrzów wychodziło dwóch Polaków w pierwszym składzie: Michał Skoraś i Radosław Murawski. Ten drugi zresztą był najlepszy na boisku.
Ewidentnie zachwiane zostały proporcje pomiędzy zawodnikami zagranicznymi i polskimi. Być może wszystkich sensownych swoich Lech już sprzedał w ostatnich latach. Jeśli tak, to trzeba było spróbować ściągnąć innych rodzimych zawodników, a nie z rozmachem tworzyć w Poznaniu istny tygiel międzynarodowy. Trzech Portugalczyków, dwóch Szwedów, dwóch Gruzinów wchodzących z rezerwy... W przeciwieństwie do Karabachu (połowa zespołu to Azerowie) nie widać było wśród zawodników Lecha jakiegoś wyjątkowego utożsamiania się z miejscem pracy, walki do upadłego, sportowej złości, błysku w oku. Dostali kilka bramek, nie wyszło, stanęli i koniec. Nie będzie żadnej Ligi Mistrzów. Nic się nie stało. I tak nie byliśmy faworytami...
Kiedy w ubiegłym tygodniu zżymałem się na Lecha na naszych łamach, za dyskredytowanie meczu o Superpuchar, chęć przełożenia go na inny termin w imię wyprawy do Baku, zakładałem, że może to być szukanie jakiegoś alibi w razie nikłej porażki i zaciętego, ale przegranego meczu.
Rozmiar tej katastrofy i fakt, że nowy trener John van den Brom wystawił głębokie rezerwy, czyniłby jednak teraz takie usprawiedliwienie śmiesznym. Przecież gdyby obecnemu Lechowi przychylić nieba i przełożyć wszystkie mecze, to i tak nie dałby rady Karabachowi. Bo jest po prostu wyraźnie słabszy. Ani biedniejszy, ani z tańszymi zawodnikami, ani z gorszym stadionem, czy warunkami do treningu i odnowy biologicznej. Z pewnością jednak dużo gorzej zarządzany, z dużo słabszą polityką personalną. I to jest właśnie najbardziej bolesne. Bo akurat w tym przypadku nie ma jak zasłonić się "tradycyjnymi" różnicami finansowymi.
Można by jeszcze zasłonić się długim lotem czy nieprawdopodobnym upałem, ale... czarterowy lot nie był uciążliwy, a w Baku w godzinie rozpoczęcia meczu było 29 stopni Celsjusza i wiał leciutki przyjemny wiaterek, jak informowali obecni na miejscu poznańscy dziennikarze...
Przejdź na Polsatsport.pl