Iwanow: Sąd nad Rudko. Lech odpadł nie tylko przez maślane ręce bramkarza
Mistrz Polski pożegnał się z marzeniami o Champions League nie w Baku, ale już po poznaniu wyników losowania. Karabach Agdam w pierwszej rundzie eliminacji oraz FC Zurych w przypadku przejścia azerskiego giganta to były przeszkody, które słusznie wydawały się wielu nie do przebrnięcia. Oczywiście, rozmiary przegranej kolą w oczy. Ale tak po prawdzie nie wszystko jest winą bramkarza Artura Rudko, który – i tu pełna zgoda – nie pomógł w kluczowych momentach.
Jedyny polski klub, który w ostatnim dwudziestopięcioleciu (sic!) przebił się przez kwalifikacje do Ligi Mistrzów, to Legia Warszawa. Dzięki dobremu klubowemu rankingowi stołeczna ekipa nie miała prawa trafić w przedbiegach na kogoś tak mocnego jak kluby, które stanęły czy też mogły stanąć na drodze „Kolejorza”.
ZOBACZ TAKŻE: Iwańczyk: Jesteśmy piłkarskimi pariasami. Czego nam brakuje? Ludzi. Kompetentnych ludzi
Z całym szacunkiem dla osiągnięcia ekipy prowadzonej wówczas przez Besnika Hasiego, to trzeba zwrócić uwagę na to, że do Warszawy przyjeżdżały wtedy bośniacki Zrinjski Mostar, słowacki Trenczyn oraz w ostatniej fazie irlandzki Dundalk. Umówmy się, że nie była to droga pełna wybojów i zakrętów, choć i tak Legia by spełnić cel mocno się namęczyła. Niestety, dziś trzeba pogodzić się z tym, że chcąc myśleć o jesieni w Europie trzeba pod drodze wyeliminować przynajmniej jeden wyżej notowany zespół, a zazwyczaj dwa. Tego dokonała przed rokiem Legia Warszawa, przechodząc Slavię Praga. To uczynił też wcześniej Lech radząc sobie również w walce o Ligę Europy z Apollonem Limassol i belgijskim Charleroi.
To samo, tyle że w boju o Ligę Konferencji, czeka za chwilę Raków, który „skrzyżuje rękawice” z FK Astaną, a także Pogoń i Lechię – bo te w drugiej rundzie trafiają na Broendby Kopenhagę i Rapid Wiedeń. Niby wszyscy rywale wydają się do przejścia i nie budzą takiego strachu jak Karabach, ale w komplet przedstawicieli polskiej Ekstraklasy w trzeciej rundzie kwalifikacji wierzyć raczej nie można. A to przecież dopiero półmetek drogi do fazy grupowej. Później przejmując „rozstawienie” wyżej notowanego rywala, jeśli się go pokona, można co prawda liczyć na bardziej łaskawy los, ale jest jeszcze czwarta runda.
Ktoś taki jak Dundalk mógłby otworzyć drogę do jesiennej przygody ale na ostatnią prostą trzeba się jeszcze dostać. Z drugiej strony skoro w poprzednim sezonie grały w nowym pucharze takie zespoły jak Alaszkert Erywań, Flora Tallin, HJK Helsinki, Maccabi Tel Aviv, Randers FC, Jablonec, Lincoln Red Imps (z Gibraltaru!!!!) czy słoweńska NS Mura to wstydem było nie znaleźć się w tak elitarnym gronie. Przed rokiem może mało kto o tym mówił, bo Legia awansowała do grupy Ligi Europy więc nikt nad tym przykrym faktem nieobecności w Conference League – poza niżej podpisanym i Zbigniewem Bońkiem – aż tam mocno się nie zżymał. Zespół Czesława Michniewicza przebrnął jednak dwie fazy eliminacji do Champions League. W trzeciej zatrzymało go Dinamo Zagrzeb, ale nawet gdyby nie przebrnięto Slavii na Łazienkowską zawitałby trzeciej kategorii europejski Puchar. W którym szanse na wyjście z grupy byłyby większe niż w towarzystwie Leicester, Napoli i Spartaka Moskwa.
Dlatego tak ważne jest to, co Lech zrobi teraz. Drogę do grupy ma już bardziej utrudnioną od Legii, która w eliminacjach do Ligi Mistrzów przebrnęła przed Bodo Glimt i Florę Tallin i tym samym jesień w Europie została zagwarantowana. Pragnę zauważyć, że oba wymienione wyżej kluby zagrały potem w grupie LK, a Norwegowie dotarli nawet do ćwierćfinału, pokonując po drodze Celtic Glasgow i AZ Alkmaar. Nabili sobie – i własnej lidze – dość punktów, by móc liczyć w przyszłości na bardziej łagodne wyniki losowania.
Dziś trzeba zrobić wszystko, by iść właśnie tą samą drogą. Jeżeli nasze „eksportowe” kluby nie będą łapać punktów, a trzeba robić to nie w kwalifikacjach, ale grając co najmniej w grupie, nie liczmy na to, że za rok mistrz kraju znów nie wpadnie na kogoś pokroju Karabachu Agdam. Bo klęska naszego najlepszego w ubiegłym sezonie zespołu, mieniącego się mianem polskiego „Czempiona”, nie leżała tylko w maślanych rękach ukraińskiego bramkarza.
Przejdź na Polsatsport.pl