Bożydar Iwanow: Rusza PKO BP Ekstraklasa. Co prawda nie za mocna, ale za to bardzo konkurencyjna
Marzenia części ekspertów oraz kibiców, że polska Ekstraklasa zostanie totalnie zdominowana przez jeden klub, który będzie w stanie zebrać pod swoim dachem najlepszych polskich piłkarzy, którzy z jakichś powodów nie wyjadą jeszcze za smakowiciej wypieczonym chlebem zagranicę, nie spełnią się. Ba, nawet plany o lidze, w której o tytuł ścigają się dwa piękne i nieźle wyposażone wierzchowce, nie zostaną zrealizowane.
Tylko te dwa kryteria miałyby nam pomóc w nawiązaniu rywalizacji o fazę grupową europejskich pucharów i możliwość eliminowania mistrzów z Azerbejdżanu, Kazachstanu, Szwajcarii czy Danii, którzy często łamią polskie serca. I budżety zarządzających naszymi klubami. Ekstraklasa wchodząc do międzynarodowej batalii nie stanie się w najbliższym czasie mocniejsza. Ale ciągle zostanie ciekawa. Dla krajowego obserwatora.
Zobacz także: Cezary Kowalski o transferze Roberta Lewandowskiego. "Trudno wypuścić takiego zawodnika, ale z niewolnika nie ma pracownika"
Zamiast spodziewanej corocznej walki o tytuł Legii Warszawa i Lecha Poznań, czołówka się powiększa. Do „tradycyjnych” klubów z aspiracjami na dobre dołączyły Raków Częstochowa i Pogoń Szczecin, swe cele ma Lechia Gdańsk, która w przypadku zmiany właściciela raczej nie będzie czuć satysfakcji z czwartego bądź piątego miejsca, a przecież jeszcze niedawno o czołowe lokaty z powodzeniem biły się także Piast Gliwice i Jagiellonia Białystok. Polska liga nie jest wcale łatwym miejscem do grania. Punktów czołowym ekipom nie zdobywa się tak łatwo jak Rangersom czy Celtikowi w lidze szkockiej czy Salzburgowi w austriackiej. Do tego spójrzmy na tegorocznych beniaminków: Koronę Kielce i Widzew Łódź. Nikt nie dopisze sobie punktów przed wyprawami do ekipy Leszka Ojrzyńskiego czy znajdującego się przy Piłsudskiego czerwono-białego kotła.
Najlepsi piłkarze mają więc większe pole manewru, jeżeli chodzi o wybór adresu do grania, choć przykład Afonso Sousy, który wybrał Bułgarską zamiast Jasnej Góry, pokazuje, że Raków nie może jeszcze w pewnych kwestiach wygrywać z Lechem, choć na boisku robi to ostatnio dość regularnie. Wajcha może jednak się pewnym momencie zacząć przechylać. Ale jeszcze nie teraz.
Na razie – tego lata – straciliśmy tylko jednego już dość wybitnego, jak na nasze warunki, piłkarza. Ligę opuścił Jakub Kamiński, choć też – umówmy się – to dopiero kandydat na znaczącego zawodnika w europejskich realiach. Po Patryku Szyszu czy Łukaszu Porębie płakać będą tylko w okolicach Lubina. Po Karolu Angielskim głównie w Radomiu. Po Adrianie Gryszkiewiczu i Przemysławie Wiśniewskim w Zabrzu. Żaden z nich nie trafił do jakiegoś znaczącego klubu. Wygląda na to, że wszystkie „kąski” zostały wyciągnięte już wcześniej. A nawet tak uznane akademie jak ta poznańska nie są jednak fabrykami, które co rok wypuszczą na rynek doskonały towar, o który będzie zabijać się cała Europa.
Oczywiście, Lech stracił Tomasza Kędziorę i Dawida Kownackiego, ale obaj i tak byli przy Bułgarskiej tylko na chwilę, więc do uszczerbku ich nie zaliczam. Czy będziemy tęsknić za wiekowymi Pedro Tibą i Thomasem Pekhartem? Zależy od tego, jak w nowych klubach odnajdą się wyżej wspomniany Sousa i Blaż Kramer. Cracovia może cierpieć po odejściu Pelle Van Amersfoorta, a jeżeli potwierdzą się informacje o chęci opuszczenia „Pasów” przez Sergiu Hancę, liga straci dwóch znaczących obcokrajowców, co szczególnie musi martwić profesora Janusza Filipiaka.
Cieszy jednak fakt, że uruchomił się rynek wewnętrzny, dzięki czemu krakowski klub ma wreszcie solidnego napastnika w postaci Patryka Makucha wyciągniętego z Miedzi Legnica. Że beniaminkowi z Dolnego Śląska udało się przekonać Olafa Kobackiego z Arki, który miał przecież także oferty ze Śląska Wrocław i Rakowa. Że Korona sięga po mojego ulubionego pomocnika z 1 Ligi Miłosza Trojaka, a środek pola wzmocni także Adam Deja. Że do Polski wracają Damian Bohar, Makana Baku, Paweł Olkowski i Paweł Wszołek. To nazwiska, które mogą budzić wyobraźnię. I oby nie skończyło się tylko na nich. To ludzie, od których można – i trzeba – wymagać.
Najbardziej jestem ciekaw jednak czegoś innego. Mianowicie tego, jak modyfikacja przepisu o młodzieżowcu wpłynie na strategię ligowych trenerów? Czy Filip Szymczak z Filipem Marchwińskim będą musieli się bardziej martwić o regularność swoich występów? Jak Marek Papszun skorzysta z dwóch bramkarzy o tym statusie, mając w kadrze najlepszego na tej pozycji Vladana Kovacevica? Ilu piłkarzy urodzonych najpóźniej w 2001 roku pojawi się w pierwszych kolejkach? A może jednak już w lipcu w naszej lidze wydarzy się tyle innych wartych uwagi zjawisk i meczów, że nie będziemy musieli sobie tymi sprawami głowy zaprzątać? Przecież „jeszcze” jesteśmy w pucharach.
Niejedna niespodzianka jest więc bardzo prawdopodobna. Bo nasza liga może nie jest specjalnie mocna, ale za to bardzo konkurencyjna.
Przejdź na Polsatsport.pl